..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
    ORBITAL MENU
    » Neuroshima
    » Świat
    » Bohater
    » Rozrywka
    POLECAMY

     SZUKAJ
    » Mapa serwisu
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

Prorok



-To wy jesteście te chłopaki, za które mam zapłacić tyle kasy?
-Chłopaki, to są w agencjach towarzyskich. Jesteśmy Młode Wilki.
-A co wy potraficie, wy moi Młodzi Wilcy?
-Młot jestem: napaści, rozboje, zamachy i pobicia.
-Snake: włamania, kradzieże, ustawianie wyścigów i walk gladiatorskich.
-Roy: tornado - destylacja, dilerka.
-Pier: gwałty na zlecenie. Bez zlecenia zresztą też.
-Doskonale. Robota jest bardzo prosta. Dorwijcie dla mnie tego pieprzonego porywacza! - na stole pojawił się list gończy z wizerunkiem człowieka z twarzą pokrytą dziwacznymi, czarnymi znakami. Nie było na nim imienia, miejsca pochodzenia ani nawet opisu. Jedynie informacja o nagrodzie – 700 gambli w amunicji, żarciu lub lekach, przestępstwo – kradzież samochodu z porwaniem dziecka i podpis zleceniodawcy – don Siarra.
-Aha! A ty gwałcicielu trzymaj się z daleka od mojej żony! - dodał otyły mężczyzna z brodą i wyszedł z knajpy zdecydowanym krokiem. Czterej najemnicy siedzieli jeszcze chwilę bez słowa, po czym najbystrzejszy z nich, Roy, wziął do ręki podobiznę poszukiwanego i zaczął wysuwać błyskotliwe wnioski (należał mu się przywilej wysuwania błyskotliwych wniosków, ponieważ jako jedyny z Młodych Wilków nie pochodził z Ohio):
-Młody. Pochodzenia parahiszpańskiego. Zapewne jakiś Meks z Hegemonii. Może ktoś go tam zna. Skoro młody, to jego rodzina może jeszcze żyć. Stawiałbym na średniej wielkości wioskę pod Phoenix. Te znaki na twarzy... To jakieś tatuaże. Ponadto zwróćcie uwagę na bliznę na policzku. Może jest gladiatorem? Oni zdobią sobie twarze takimi symbolami.
-W takim razie po co mu samochód? Jeśli jesteś gladiatorem, to nie potrzebujesz samochodu. Mieszkasz w jednym miejscu i cały czas trenujesz. Byłem kiedyś gladiatorem. - wtrącił Młot.
-Widać to po tobie, Młocie. Idioto, tu nie chodziło o samochód! Chodziło o dziecko! - zakrzyknął Roy.
-W takim razie, po co mu dziecko?
-To jasne! Chce żądać okupu. Sam chciałem tak zrobić. Don Siarra jest naprawdę dziany i z pewnością zapłaci każdą sumę za życie swojego jedynego syna. - reszta przytaknęła, zaś Snake kontynuował – wóz ukradł, żeby łatwiej zwiać. No i pamiętajcie, że to hummer. Nie byle co. Skoro ukradł tak drogi wóz i porwał jeszcze dziecko to wyobraźcie sobie, ile będzie żądał za jego życie!?
-To don Siarra jest aż tak bogaty?!
-W tym rzecz właśnie, że nie! Gdyby był na tyle bogaty, to nie wynajmowałby nas, tylko zapłacił. Ale... - Snake ściszył troszkę głos – ale jest na tyle bogaty, by zapłacić nam przynajmniej cenę tego hummera w zamian za uratowanie syna... Ba! Może nawet i wiele więcej?! Wiecie, jaki się człowiek staje wspaniałomyślny, kiedy ktoś przynosi mu zaginione dziecko...

***

-Dobra, spróbujmy się dogadać... Skąd się tu wziąłeś?
-...
-Małomówny jesteś, co?
-...
-I pewnie nawet nie wiesz, co teraz będzie, co?
-Hihihihi!
-Bardzo zabawne! Co cię tak śmieszy, do cholery?
-Hihihi!
-Tak, to takie fajne, jak człowiek się bulwersuje, co?
-Hahah!
-Masz uśmiech jak jełop!
-Hihihihi!
-Dobra, zostawię cię tu i na pewno cię ktoś znajdzie, ok? – mężczyzna ubrany w ponczo w kwiaty i pocięte dzwony pochylił się, by odstawić trzymane do tej pory na rękach niemowlę na ziemię.
-Nie każdy bawi się złotymi grzechotkami... Twój tatuś na pewno jest bogatym gangsterem, a matka dziwką. Jeśli tak, to z pewnością ktoś cię znajdzie i odda rodzicom za jakieś sto, może dwieście gambli, ale tak czy siak wrócisz do domu.
-...
-No tak... Przecież ty nie umiesz mówić. Po prostu cię tu zostawię i pójdę. Nawet nie zrozumiesz, co się dzieje... - odwróciwszy się mężczyzna pokazał twarz. Cała pokryta była dziwnymi, czarnymi symbolami. Już miał odejść, kiedy najwyraźniej jeszcze o czymś sobie przypomniał – Aha... A ta grzechotka... Jesteś już duży, nie bawisz się już grzechotkami. A mi się ona przyda. Wiesz co? Wezmę ją.
-...
-Bywaj, mały przyjacielu! Jak odjadę kawałek dalej, możesz zacząć krzyczeć. Wzrośnie szansa, że ktoś praworządny cię znajdzie. Płacz dziecka działa na praworządnych ludzi - dziwnie ubrany mężczyzna wsiadł do czarnego hummera stojącego obok. Przekręcił kluczyk, a usłyszawszy dźwięk starego silnika zwyczajowo sięgnął do schowka po jointa i zapałkę. Uświadomiwszy sobie, że ich tam nie ma, przypomniał sobie, że zestaw rytualny zostawił w jukach. Dobrze, że sobie przypomniał, bo zostawił w jukach również kilka innych przydatnych rzeczy, jak na przykład radio, czy grzecho... Nie... To nie były potrzebne rzeczy! Nie teraz!
-Konik.
Tak samo, jak zostawił osła, bo miał bagażnik, tak samo, jak zostawił radio, bo miał to radio w desce rozdzielczej, teraz miał już nawet złotą grzechotkę z najprawdziwszym diamentem i nie musiał wracać po swoją zrobioną niegdyś ze zgniłej, niewyrośniętej dyni. Wrócił wyłącznie po trawę i zapałki.
-Konik.
Szybkim krokiem, niemal biegnąc, ubrany na kolorowo człowiek doskoczył do stojącego kawałek dalej osła żującego właśnie kawałek dętki, sięgnął do bagażu na jego plecach i wyciągnął ze środka małe pudełeczko po zapałkach.
-Konik!
Trawa... Jedyna rzecz, która jeszcze jest dobra. Jedyna rzecz, która jeszcze poprawia mi humor...
-Konik!
Uwielbiam jej zapach, jej smak... Kocham nawet na nią patrzeć!
-Konik!
Wprawnym ruchem rozniecił ostatnią zapałkę i zapalił jointa. Ostatnią, cholera... Teraz będzie problem z zapałkami... Nie! Zaraz! Mam przecież zapalniczkę samochodową!
-KONIK!
Teraz nie będzie żadnych problemów...
-KOOOONIIIIIK!!!!

/moment konsternacji.../

-A może nie... może jednak będą jakieś? Hmm... A może ja powinienem...? Dlaczego by nie? W sumie... BLAH, NIE! NIE PO STOKROĆ!
-ŁEEEEEEEEEEEEEEEE! - rozległ się płacz wystraszonego dziecka.
-Podobno płacz dziecka działa na praworządnych ludzi... - mężczyzna patrzył przez chwilę na niemowlę – Biada mi więc, bowiem stałem się praworządny... Chodź mały, jedziesz ze mną. Nie mogę cię tutaj tak zostawić. A co, jeśli w mieście jest mafia konkurencyjna do tej twojego ojca? Tylko nie drzyj już ryja. Cholera... Dzisiaj się stałem wspaniałomyślny jakiś. To mnie jeszcze zgubi.
-Iha
-Pieprzony cwaniak! Jak można tak bezczelnie wykorzystywać sytuację?! Nie potrzebuję osła!
-Iha.
-Nawet o tym nie myśl! Zostajesz tu. I radzę ci spieprzać, zanim ktoś odkryje, że jesteś zrobiony z mięsa! Chodź mały, wbijamy do wozu. - mężczyzna z dzieckiem na rękach wszedł do hummera, posadził je na siedzeniu pasażera i włączył silnik. Już miał odjeżdżać, kiedy...
-KOOONIIIIIIIIIIIIIIIIIK!
...rozległ się krzyk.
-Japierdolękurwamaćjebanawdupęchujem - wymamrotała ledwo słyszalnie postać siedząca za kierownicą. Facet wysiadł, chwilę go nie było, dało się usłyszeć jeszcze kilka odgłosów osła, otwieranie paki w samochodzie, zamykanie jej i wreszcie koleś z czarnymi znakami na twarzy wrócił na swoje miejsce.
-Konik, to jest osioł, jedzie już z nami. Siedzi z tyłu więc go nie widzisz, ale będziesz go sły... - mężczyzna zamilkł. Dzieciak spał jak zabity wtuliwszy się w pudełko z trawą. –Hehe, będą z ciebie jeszcze ludzie... A z osła kotlety. - facet wrzucił bieg i ruszył z piskiem opon.

***

-Czyli jesteś z Teksasu. Tylko Teksańczyk może nie znać własnego imienia, ale znać słowo „koń”.
-Tata.
A wiec jednak umiesz mówić coś więcej! Ale nie, nie jestem twoim ojcem! Brońcie bogowie! - koleś zaczął kręcić głową, zdając sobie sprawę z tego, że młody może nie zrozumieć.
-Mama?
-Tak cwaniaku, leć po logice. Nie jestem twoją matką! - znowu kiwał.
-... - na twarzy dzieciaka pojawiło się coś, jak pytanie
-Że niby kim ja jestem, tak? Cholera, nie wiem sam. Zacznijmy od łatwiejszych rzeczy. To, czym się ciągle bawisz, to jest trawa. Widzisz? Ten kartonik - konsekwentnie tłumaczenie popierał pokazem – Trawa. Tra!Wa! Trawa.
-Trafa!
-No, prawie...
-Drawa!
-Trawa...
-Trawa!
-Bardzo ładnie, kowboju. Jeszcze wyrośniesz na kogoś porządnego. Kto wie? Może zostaniesz dilerem, albo alfonsem?
-TRAWA! - młody powtarzał z uśmiechem na twarzy machając pudełkiem z jointami
-Chyba zaczynam cię lubić... Zostaje nam tylko jedno. Wrócimy do miasta. Wyrocznia powinna rozwiać wszelkie wątpliwości...

***

Wyrocznia to fajna knajpa z kebabami. Nie serwują tu jednak tylko tureckiego żarcia. Dostaniesz tu również meksykańskie, włoskie, amerykańskie i chińskie.
-Ciasteczko z wróżbą proszę. - powiedział facet z dzieckiem na rękach i włożył przez mały otwór w przyczepie kempingowej rękę z nabojem, jako zapłatą. Chwilę później przez ten sam otwór wychyliła się ręka z małym kawałkiem żółto-brązowej, rozpadającej się w ręku masy. Klient odebrał zamówienie, pokruszył je i odnalazł ukrytą w nim kartkę. Napis na niej głosił: „DZIECKO-NIESPODZIANKA”
-Co?! - jakby sam do siebie zakrzyknął ubrany w kolorowe ponczo facet. – Jak zwykle pierwsze mi nic nie mówi... Poproszę drugie. - jakby przyzwyczajony do takiego obrotu sprawy sięgnął do kieszeni po kolejny nabój i podał go sprzedawcy przez mały otwór w przyczepie. Niebawem otrzymał następne ciasteczko. Ponownie pokruszył je i wydobył ze środka malutką karteczkę. Tym razem napis był bardziej komunikatywny: „ON JEST DZIECKIEM NIESPODZIANKĄ – ZRÓB Z NIEGO SZAMANA, IDIOTO!”
-No tak, teraz rozumiem. Dzięki za wróżbę! - powiedział dość donośnie szaman i włożył przez otwór jeszcze jeden nabój. W odpowiedzi podano mu kolejne ciasteczko. Na kartce zawartej w nim było zaś napisane: „NIE MA SPRAWY. I LEPIEJ SZYBKO STĄD SPIEPRZAJ, BO KTOŚ WAS ŚLEDZI.” Odjechał czym prędzej.

***

-Don Siarra! Mam informacje na temat szamana, za głowę którego wyznaczyłeś nagrodę!
-Mów!
-Jest w mieście. W północnej części. Kupował w barze z kebabami Wyrocznia. Podróżuje z dzieckiem czarnym hummerem. Oprócz dziecka wiezie ze sobą osła. Kończy im się paliwo. Ma sporo amunicji do śrutówki. Informacja kosztuje pełny magazynek do UZI i pięć litrów benzyny. Jak zawsze.
-Idź do von Skiego, on ci wypłaci. Jak zawsze.

***

Szaman zdjął ponczo odsłaniając przy tym tors pokryty znakami podobnymi do tych na twarzy i rękach. Całość zlewała się w jeden tajemniczy, nieodgadniony, ale jakże spontaniczny kod. Dziecko na ten widok zareagowało śmiechem.
-Cicho bądź! To jest Próba Traw! Zachowaj powagę! Ważą się losy twojej przyszłości!
Niemowlak ucichł i spoważniał, zupełnie, jakby rozumiał, co się do niego mówi. Półnagi mężczyzna poprawił dredy przewiązane bandaną w stylu „Tora!Tora!Tora!”, zdjął upaskudzone w nie wiadomo czym trampki i boso podszedł do żującego kawałek asfaltu osła. Z juków na jego plecach wyjął małą szkatułkę. Postawił ją przed dzieckiem i otworzył. Miała ze trzydzieści przegródek, w nich były zaś małe przezroczyste torebeczki zawierające trawę we wszystkich odcieniach zieleni, brązu i żółci. Sądząc po podpisach, szaman miał marihuanę z całych Stanów, w tym z dziesięć różnych odmian od Sand Runnerów.
-Dobra młody, teraz słuchaj uważnie. Wypalimy dzisiaj coś koło pięciokrotnej dawki śmiertelnej dla normalnego człowieka. Jeśli przetrwasz tę próbę, to znaczy, że nadajesz się na szamana. Przejdziesz wtedy chrzest: odbiorę ci imię, pokryję ciało znakami i wszystkiego nauczę. Oczywiście możesz od tego lekko się zmienić. Jeden koleś na przykład zupełnie po tym posiwiał. Ale nie martw się – potem został świetnym szamanem...

***

Winston Carol to koleś, który kiedyś robił parowozy. Było to coś, jak połączenie nowojorskiego pociągu i karaibskiego parowca i bynajmniej nie chodzi o statek, który wyczyszczono. Dawno już ludzie przestali korzystać z parowozów. Już przed wojną je odstawiono. Gdzieś na południu znajdowało się zaś jedno z większych muzeów poświęconych tego rodzaju pojazdom. Całkiem spory budynek o grubych murach i niewielkich oknach miał klimat. Klimat nie był jednak największą zaletą takiej konstrukcji. Po tym, jak od wewnątrz zastawi się ogromne drzwi ciężkim samochodem, muzeum zamienia się w istną twierdzę. W obecnej chwili dawało ono schronienie dwóm nad wyraz dziwacznym postaciom. Obie miały ciała pokryte nieodgadnionymi, czarnymi symbolami, obie miały włosy zaplecione w regularne dredy i obie nie do końca wiedziały, dlaczego czterech uzbrojonych po zęby ludzi na zewnątrz usiłuje ich dorwać. Pamiętali tylko jedno – padł akumulator w hummerze i nie mieli jak zapalić kolejnego jointa.
-Mały, zostań w samochodzie, jasne? Żadnej brawury! Pamiętaj, jesteś szamanem i we krwi masz tchórzostwo. Idę sprawdzić, jak wygląda sytuacja. I, do cholery, zostaw moją trawę!

***

-Dobra panowie. Sprawdziłem teren i widzę, że nie ma z tego budynku innego wyjścia, jak te zabarykadowane, wielkie drzwi. Okna są zbyt wąskie, by się przez nie przecisnąć. Proponuję nawiązać z nim rozmowę. - oznajmił Roy, reszta zaś przytaknęła. Przywódca podszedł więc nieco bliżej budynku i zaczął krzyczeć:
-Jesteś otoczony! Mamy przewagę liczebną! Nie masz żadnych szans! Otwórz drzwi i wypuść zakładników!
-Nie mogę otworzyć drzwi! - odpowiedział szaman patrząc na hummera blokującego wyjście i gorzko żałował padniętego akumulatora, co wiązało się z utratą zapalniczki
-Wypuść zakładników!
-Kogo?!
-Zakładników! Tych, których trzymasz wewnątrz!
-Chłopca i osła?
-Jakiego osła?
-Gadającego.
-Bardzo śmieszne! Wypuść dzieciaka i kustosza muzeum! - szaman odwrócił się, spojrzał w kierunku schodów na dach i nagle uświadomił sobie, że znajduje się pod nimi kanciapa...
-Rób, co mówimy, albo zaczniemy strzelać! - szaman jednak już nie słuchał. Stał pod kanciapą z łomem w ręku i kombinował, jak zablokować drzwi.
-Mamy strzelać? - zapytał dość cicho Młot.
-Chyba powinniśmy. Jeśli nie będziemy strzelać, to uzna, że jesteśmy niekonsekwentni i może sobie z nami pogrywać. - podrzucił równie cicho Snake.
-Nie możemy strzelać, bo w środku są zakładnicy! - upierał się Roy.
-To strzelajmy po suficie.
-Dobra, wykonać!

***

-Czy ktoś ma jeszcze amunicję?
-... - Roy spotkał się z pytającymi spojrzeniami swoich ludzi.
-Czy ktoś ma jakieś pomysły?
-... - po raz kolejny Roy nie usłyszał odpowiedzi.
-Czyli nasza drużyna straciła kompletnie potencjał bojowy, super... - Roy rzucił na ziemię pistolet i splunął. Po chwili Pier Gwałciciel podniósł rękę i zaczął niepewnie:
-Ja mam jeszcze saperkę...

***

-Dobra, dziadku, nie wrzeszcz już. Uspokój się, mówię!
-Czułbym się spokojniej, gdyby naprzeciwko moich oczu nie leżały lufy twojej strzelby.
-Obrzyna, ściślej mówiąc.
-Czy więc mógłbyś zdjąć z mojego nosa tego obrzyna?
-A jaką mam gwarancję, że nie rzucisz się wtedy na mnie i nie obezwładnisz?
-Jestem tylko kustoszem muzeum! Nie jestem groźny.
-Fascynujące... Ale wiesz, kiedyś znałem pewnego kustosza. Pracował w muzeum wojska. Miał taki dziwny zwyczaj, że w szafie z miotłami trzymał Kałasznikowy.
-Ale ja nie trzymam! Pracuję tutaj już pięćdziesiąt lat! Kiedyś byłem inżynierem. Zakładałem w pociągach i statkach instalacje parowe na wzór dawnych parowozów. Nigdy w życiu nie miałem w ręku karabinu! Nie jestem groźny!
-Wiesz, że mógłbym cię teraz zwyczajnie zabić? I tutaj nie chodzi o mnie, tutaj chodzi o Duchy. Zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje życie w obecnej chwili nie należy do mnie? Wszystko zależy od eterycznych bytów unoszących się nad nami. Świat astralu to potęga, jakiej nawet nie potrafisz sobie wyobrazić! Zaś twoje życie, ha ha ha, jest nic nie warte. Nie mam nad nim władzy. Rządzą nim tylko Duchy. One rządzą nami wszystkimi! Rozumiesz mnie, prawda? - starzec pokręcił ostrożnie głową – Wytłumaczę ci najprościej jak tylko potrafię. Jeśli cię zabiję, to nie dlatego, że tego chciałem, tylko dlatego, że Duchy tego chciały! To nie jest moja decyzja. Powinienem złożyć ofiarę Duchom. Nie wiem jednak, czy będą chciały cię przyjąć. Mogę je zapytać, ale wtedy mogą zażądać od ciebie czegoś innego, niż życia.
-Proszę, uczyń to!
-Pamiętaj jednak, że wtedy bez względu na wszystko będziesz musiał spełnić to, co mówią Duchy, jasne? Na zewnątrz są moi wierni i na pewno dopilnują, byś spełnił, co Duchy przykazały. Duchy są ważniejsze, niż ja, czy ty.
-Dobrze, zrobię wszystko, tylko mnie nie zabijaj!
-Tak więc wracaj grzecznie do kanciapy. Zamknę cię na czas mojej rozmowy z Duchami. Gdy skończę, powiem ci, co orzekły.

***

-W tym samochodzie?
-Tak. I to jeszcze nie wszystko. To dopiero początek poleceń Duchów.
-To teoretycznie jest możliwe... Nie wiem jednak, czy podołam. Jeszcze nigdy nie robiłem czegoś takiego w samochodzie podobnej klasy.
-Radzę ci, abyś to zrobił i to dość szybko. Duchy są z reguły niecierpliwe.
-Dobrze więc, zrobię to. Będzie to prawdopodobnie pierwszy w historii hummer na koks...

***

-Nie wyszło mi to najlepiej. Miał rozwijać prędkość pociągu, a jedziemy tylko trochę szybciej, niż człowiek biegnie.
-Nie pierdol, tylko dorzuć więcej koksu do pieca. Oni biegną wyjątkowo wolno. Musimy ich zgubić, bo utrzymując takie tempo szybko się nie zmęczą.

***

Pęknięta Guma był wodzem plemienia. Nie był najstarszym, miał dwóch braci – Wschodzące Słońce i Rzęsisty Deszcz, ale zginęli oni w walce z szalonymi białymi ludźmi podobnie jak ojciec i matka. Do dziś więc pozostaje zagadką, dlaczego wojownik ten nazywa się właśnie Pękniętą Gumą, wiadomo jednak, że brat jego, Wschodzące Słońce, poczęty został wczesnym rankiem, zaś Rzęsisty Deszcz podczas ulewy. Ta jedna tajemnica strasznie nurtowała młodego wodza, a gdy w obliczu niemocy indiańskich bogów poprosił on o radę wędrownego księdza, ten kazał mu czekać na nadejście proroka, który biegle opanował pismo i oświadczy nadejście Mesjasza. Mesjasz miał być małym dzieciątkiem, Pomazańcem Bożym, który urodzi się w ubóstwie pośród zwierząt i w brudzie. To właśnie Mesjasz po osiągnięciu wieku odpowiedniego będzie głosił prawdy, tłumaczył sny, nadawał przykazania i nauczał o życiu i śmierci. Czekał więc Pęknięta Guma na nadejście proroka wraz ze swoim plemieniem, a gdy pewnego dnia przybiegł do niego Sokole Oko i oznajmił radosną nowinę, ucieszyło się jego serce. Zebrał więc wódz swoich ludzi zbrojnych, aby wyjść prorokowi naprzeciw i starym zwyczajem zaprosić na spalenie fajki pokoju.

***

Przebudziwszy się nagle, zupełnie nie pamiętając, co się stało, stara się przetrzeć oczy, a zbliżając ręce do twarzy, zauważa, że są pokryte dziwnymi, czarnymi znakami. Zaczyna kojarzyć, przypomina sobie, że ma takie znaki na całym ciele, łącznie z twarzą. Odgarnia bujne dredy i próbując usiąść uświadamia sobie, że ma coś w rodzaju kaca. Nie może się z tym pogodzić, bo doświadczeni szamani przecież nie miewają kaca. Kiedy trzecia z kolei próba podniesienia głowy nie powodzi się, klnie siarczyście i pyta:
-Co jest, do cholery? - a zauważając jeszcze kogoś w wigwamie dodaje - Kim jesteś?
-Hał! Jestem Pęknięta Guma, wódz plemienia znad Śmierdzącej Rzeki. Tyś jest prorokiem!
-Co mi się stało z głową?
-Wczoraj paliliśmy fajkę pokoju. Prorok pali zbyt wprawnie i więcej chciał, a nasze dyplomatyczne ziele skończyło się i mieliśmy już samo guano mutantów, więc pokruszyliśmy mu i daliśmy do spalenia prorockie czarne kamienie.
-Paliłem koks!? Bogowie... A co stało się wcześniej?
-Wcześniej goniły cię blade twarze, ale Sokole Oko zobaczył, że tyś jest prorokiem i mężczyźni z plemienia dali bladym twarzom nauczkę. Wszyscy zginęli.
-Wszyscy?!
-Co do jednego. - mówił z dumą w głosie wódz.
-A starzec?
-Chciał nas z początku oszukać! Myślał, że wierzymy tak, jak wszyscy Indianie w duchy. Mówił więc, że czyni to, czego chcą duchy. Oni jednak wszyscy się mylą! My wiemy, że duchy nie istnieją, a on był kłamcą. My wiemy, że trzeba było czekać na proroka, a potem na Mesjasza. Starzec został sprzedany jako niewolnik wędrownemu handlarzowi za paczkę fajek dla proroka, bo nie był nam już potrzebny. Prawdopodobnie i tak dałby się złapać w siatkę na własnym podwórku.
-A... dlaczego w ogóle uważacie, że jestem prorokiem?
-Wędrowny ksiądz rozdający jedzenie i leki mówił nam o Bogu, proroku i Mesjaszu. Mówił, że prorok będzie dobrze znać pismo i przyprowadzi Pomazańca Bożego, który narodzi się w brudzie pośród zwierząt. W twojej jeżdżącej maszynie do pisania znaków dymnych znaleźliśmy Pomazanego, tak jak ty, małego Mesjasza, cały brudny był w czarnych kamieniach do palenia, a razem z nim w maszynie siedział osioł. Winni ci jesteśmy wdzięczność w zamian za Mesjasza, który jak dorośnie, powie mi prawdę o moim imieniu, będzie leczył chorych i tłumaczył przykazania. Jestem twoim dłużnikiem i sługą... - wódz skłonił się w pas, a szaman nieco ogarnąwszy roześmiał głośno.
-I zapłacicie mi za to, że chłopiec zostanie z wami, kiedy ja odejdę?
-Dokładnie.
-W porządku. Jak tylko się troszkę ogarnę, chcę zjeść smażone na ogniu mięso, a potem ruszam w podróż. Macie może broń lub amunicję?
-Wędrowny ksiądz zostawił nam krzyczące kije, ale nie potrafiliśmy ich używać. Są nietknięte. Podobnie jak tajemnicze skrzynki nazywane przez niego „komputerami”.
-Więc dacie mi krzyczące kije i kulki do nich, a ja zostawię wam chłopca.
-Tylko tyle? - pytał zdziwiony wódz.
-Tak. Mówcie jednak o nim, że jest szamanem, nie mesjaszem. Uczcie go wszystkiego, a gdy będzie miał siedem lat, przybędę i nauczę go tego, czego wy nie potraficie.
-Wdzięczni ci będziemy bardzo za taką pomoc, proroku! A ile skór mam ci dać w zamian za jeżdżącą maszynę do pisania znaków?
-Nie chcę skór. Daj mi trochę części od komputerów, a hummer będzie twój. Teraz chcę już posiłek. Gdy zjem, odejdę.

***

Odchodząc wraz ze słońcem, tajemniczy mężczyzna z czarnymi znakami na twarzy kierował się na zachód. Wiódł przy swym boku wiernego osła objuczonego tobołami. Były tam juki z drogim sprzętem komputerowym, były zawierające żywność, oraz oddzielne z amunicją do dziesięciu karabinów, jakie również miał ze sobą pielgrzym. Pośród tego wszystkiego największą jednak ciekawość zwracał stary odbiornik radiowy. Wędrowiec poprawił baterie i ustawił odpowiednią stację. Po chwili słyszeć dał się głos spikera: „... i powiedziałem im, że może zamiast dyskutować o projekcie, po prostu go wykonają...”
-O nie, to znowu on! - powiedział sam do siebie wędrowiec i wyłączył radio, a dla zabicia nudy nucił pod nosem motyw przewodni z audycji spikera, którego, w przeciwieństwie do obecnie nadającego, lubił:
-A w Tamizy toń zieloną wpada nagle ten i ów. Czy to Dżuma, czy Cholera? Nie, to Mackie krąży znów...


Zobacz też:
» Część I: Pielgrzym
» Część III: Wieszcz

Paprotek.
komentarz[26] |

Komentarze do "Prorok [II]"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl

Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!

   PATRONUJEMY

   WSPÓŁPRACA

   Sonda
   Czy interesują cię raporty z sesji NS?
Tak!
Nie.
A co to?
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Pasożyty
   Hibernatus (....
   Yakuza
   FATEout
   Legia Cudzozi...
   Pistolet Maka...
   Łowca - dzień...
   Neuroshimowe ...
   Śpiąca Królew...
   Bo kto umarł,...

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.024966 sek. pg: