>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Medycyna na polu bitwy
Wielu ludzi idzie ostatnimi czasy na wojenkę z panem duże M, większość z nich ginie w okopach. Choć właściwie to połowa z nich ginie w szpitalu polowym gdzieś na tyłach. A wszystko przez różne rany zadane mniej lub bardziej śmiercionośną bronią. Dlatego, jeśli zamierzasz iść na wojnę, mój bimbasku, powinieneś wiedzieć, czego oczekiwać. Wybierzesz się więc ze mną w krótką podróż od trafienia do wyzdrowienia, jeśli będziesz miał szczęście.
Panie sierżancie! Panie sierżancie! Nie czuję nóg!
Bubba, ty nie masz nóg.
Na wojnie mogą ci się przytrafić trzy rzeczy:
Możesz złapać jakąś zakaźną francę leżąc w okopie.
Może cię wytruć jakieś chemiczne gówno od pana M.
Może ci coś strzelić do łba, lub innej części ciała.
Jeśli złapiesz jakąś francę, to najprędzej czeka cię mogiłka, bo leków, jak zwykle, nie ma. W najlepszym razie jako ledwo żywy trup trafisz na tyły, a stamtąd do domu. Lepiej nie łapać choroby.
Jeśli Wielki Kalkulator użyje broni chemicznej są dwie opcje: albo masz maskę, albo nie masz. Jeśli nie masz, to jest źle, jeśli jednak jakimś cudem masz maskę, to znów są dwie opcje: albo jest cała, albo dziurawa. Jeśli jest dziurawa, to jest źle. Jeśli jest cała, to po raz kolejny już masz dwie opcje: albo zdążysz ją włożyć, albo nie zdążysz. Jeśli nie zdążysz, to jest źle, jeśli jednak zdążysz, to, sam zresztą chyba już wiesz, są dwie opcje: albo pochłaniacz zadziała, albo nie. Jeśli nie zadziała, to jest źle. Jeśli zadziała, to, wkurzające to, nie?, są dwie opcje: albo się udusisz z braku tlenu w powietrzu, albo przeżyjesz. Jeśli przeżyjesz, to masz cholernego farta. Jeśli jednak jest źle, to, a w cholerę z tym, są dwie opcje: albo gaz cię zabije, albo tylko oparzy i trafisz do szpitala polowego. Słowem, dbaj o maskę!
Najczęstszymi ranami, na jakie się natkniesz w swojej karierze wojskowej, są postrzały i rany od szrapneli. Jest też duże ryzyko ran ciętych i szarpanych, np. od noży czy drutu kolczastego. Rany od wybuchu, np. miny, są zawsze szarpane i paskudne. Módl się, by nie wdepnąć w minę. Z drugiej strony miny przeciwpiechotne nie są obliczane na zabicie, lecz na okaleczenie. Chodzi tu o obciążenie armii koniecznością zajmowania się kalekami i o psychologiczny efekt. Wierz mi, niejeden szeregowy się spietrał widząc kumpla bez nóg. Dlatego, jak już wdepniesz w minę, módl się, by była przeciwpiechotna, a nie przeciwpancerna. Bo inaczej rodzina dostanie puzzle w pudełku od butów.
Wyobraź sobie, że siedzisz w okopie. Jest środek nocy, piździ i pada deszcz ze śniegiem. Sto metrów przed tobą okopały się maszyny. Nagle jakiś kretyn, którego wybrali na dowódcę odcinka, drze się „THIS IS SPARTAAAA!! Do ataku, durne chuje!”, a wy wszyscy wyskakujecie z okopu prosto pod lufy karabinów. Wyskoczyłeś z okopu i w tej chwili czas zwalnia. Dokładnie widzisz, jak w twoją stronę zbliża się chmura ołowiu w formie pocisków z wydrążonymi czubkami. A ty nie masz kamizelki. Ani hełmu. W tej samej nanosekundzie jakiś sadysta puszcza ci przed oczami skrót z twojego życia. Widzisz to?
To dobrze.
W najlepszym razie pociski cię ominą, w większości dostaniesz po kończynach. Wylądujesz w błocku i za jakąś godzinkę ktoś zaciągnie cię za okrwawione kulasy do namiotu szpitalnego. W najgorszym, chmura pocisków rozrywających zrobi z ciebie kotleta mielonego.
Najgorsze są rany wzięte na bebech. Jak dostaniesz w łeb i dożyjesz do przybycia sanitariusza, to już raczej nie umrzesz. Ale z raną brzucha możesz żyć i kilka godzin, nim zdechniesz. I będzie to nieprzyjemna śmierć. Wyobraź sobie, że jakaś zbłąkana kula trafiła cię w brzuch. Jeśli to był pocisk AP, to masz tam niewielką, lecz głęboką dziurkę. Na pewno jelita są przedziurawione, jeśli masz pecha, to masz dziurę w wątrobie lub śledzionie albo w nerce. Na szczęście kula zapewne wyleciała ci plecami, więc dziura jest na wylot. Jak nie dostaniesz pomocy, to się wykrwawisz w kilka minut do godzin. I nie ruszaj się, na miłość boską. Jeśli zaś był to pocisk płaszczowy, z rozwierconym czubkiem, to choć dziurka początkowa jest mała, to flaczki wylewają ci się przez wielki otwór w plerach. A wnętrze wygląda jakby ktoś przepuścił je przez maszynkę do mielenia. Jak masz szczęście, to się szybko wykrwawisz. Jeśli twoja kamizelka spowolniła pocisk, to dziura wielkości Texasu zieje z przodu, ale flaki zazwyczaj bywają w miarę całe. Może przeżyjesz, jak trafisz szybko na stół operacyjny. Jeśli jakaś maszynka wrzuciła ci w okop granat i dostałeś szrapnelem, to w brzuchu tkwi ci kawał metalu, a dziura jest całkiem spora. Do tego krwawisz intensywnie i potrzebujesz szybkiej pomocy by dożyć wnuków. Flaki są zdrowo pocięte i mają paskudną tendencję do wypadania na zewnątrz. Widziałem kiedyś żołnierza, który próbując się wycofać na leżąco tak się zaplątał we własnych jelitach, że się udusił, bo zacisnęły mu się wokół szyi. Tak, lepiej nie obrywać w bebechy.
Jak oberwałeś w kończynę, to zależnie od tego, czym oberwałeś, masz małą dziurę, lub urwaną kończynę, lub blachę wbitą na wylot niemal. W każdym z tych przypadków wystarczy z grubsza opatrzyć ranę i odesłać do szpitala polowego. Zapewne sam tam pójdziesz na piechotę, bo nikt nie będzie zajmował się lekko rannym, gdy człowiek bez brzucha wzywa pomocy. Ludzie ściskający ręką kikut drugiej są powszechnym widokiem na polu walki. Równie często można zobaczyć pozbawionych nogi z kikutem omotanym paskiem od spodni, jak się czołgają, lub skaczą na jednej nodze w drodze do punktu medycznego. Tak, wojna to piękna sprawa.
Teraz zajmiemy się minami. Wiesz, co taka robi? Urywa obie nogi i podrzuca w górę, zdołasz więc zobaczyć zbliżające się maszyny chętne rozerwać cię na strzępy. Jak cię opatrzą i zaniosą, to będziesz beznogim żołnierzem. Tacy służą w wieżyczkach i bunkrach, albo jako operatorzy radiostacji. Ale też uciekają ostatni. Lepiej nie wdepnąć na minę.
Jesteś sanitariuszem?
NIE, ŻNIWIARZEM.
Oberwałeś. Leżysz sobie w błocku i krwi i boli cię jak cholera. Jak masz szczęście, to zaraz przybiegnie sanitariusz i cię podłata, a potem zabierze do punktu medycznego. Jak masz pecha, to módl się by wycofujące się oddziały nie zapomniały o tobie.
Są dwa rodzaje sanitariuszy: fachowcy i partacze. Fachowiec tak cię opatrzy, że jeszcze w tej samej bitwie zabijesz kilka maszynek czy mutasów. Partacz mimo dobrych chęci, prędzej cię zabije niż wyleczy. Dodaj do tego brak leków i środków opatrunkowych i masz cały obrazek.
Opatrywanie ran boli jak diabli. Gdy robi to się szmatami, gorzałką i błotem(!), boli jak cały zastęp biesów. Gdy do tego robi to partacz, to boli, jak cała zawartość wszystkich kręgów piekielnych. A jedynym środkiem znieczulającym jest ta gorzałka. Czasem po prostu ktoś owinie cię szmatami i tak zawlecze do namiotu szpitalnego. Nie licz na nosze, nosze są dla tych, którym wypada wątroba. Jeśli masz pecha, to wrzucą cię na dwukółkę, razem z dwudziestoma innymi rannymi. Widziałem, jak z takich dwukółek normalnie wysypywali ludzi na ziemię przed namiotem - ci, co leżeli na spodzie, byli już martwi, a reszta konała. Niekiedy sam musisz zadbać o swój transport do lekarza.
Jeśli znasz się na medycynie i masz forsę na zbyciu, to zaopatrz się we własne leki i opatrunki. W razie czego sam się opatrzysz. Przynajmniej unikniesz gorzałki i błota oraz partaczy. Nie zapomnij o znieczuleniu: morfina, heroina, Tramal, to twoi przyjaciele. Kup od Meksów woreczek suszonych liści koki, w razie czego żucie ich z wodą doda ci energii, by szybciej uciec. Kup też piersiówkę spirytusu i kilka bawełnianych koszulek schowanych w foliowym woreczku. Gdy zabraknie opatrunków i środków dezynfekcyjnych, lepiej mieć czyste szmaty i porządny alkohol. Chyba, że wolisz kawałki mundurów zdarte z trupów i najpodlejszy bimber. Tylko od tego na bank dostaniesz drożdżowicy w miejscu rany. A to paskudna choroba.
Samo załatanie dziur i upchnięcie flaków w środku nie wystarczy. Żeby przeżyć, musisz trafić do szpitala polowego. Tylko lekkie postrzały w kończynę są mało ryzykowne i zasadniczo nie wymagają interwencji. Dlatego jak oberwałeś i jesteś z grubsza opatrzony, módl się, by lekarze byli trzeźwi.
Gdzie mnie wieziecie?
Do kostnicy.
Ale ja żyję!
Cicho. Pan doktor podpisał akt zgonu. On chyba wie, co robi.
Operacje są jeszcze gorsze od opatrywania ran. Najpierw jakiś lekarz, najczęściej specjalista od krów i koni rzuci okiem, czy warto się babrać w twoich flakach. Potem anestezjolog da ci skręta i wetknie knebel w gębę, sanitariusz zaś solidnie przywiąże do stołu. Potem szybkie zdjęcie opatrunku, co boli jak diabli, i operacja na żywca. Jak chirurg ma dobry dzień, to nawet nie będzie popełniał zbyt wielu błędów. Jak ma zły dzień, to będzie na zmianę dezynfekował spirytusem ranę i siebie. Jeśli przeżyjesz, szukaj aparatu rentgenowskiego, bo na bank w twoim wnętrzu zostaną jakieś narzędzia czy szmaty. Operacje w naszych czasach robi się na żywca, jak nie wykitujesz na zawał z bólu, to stracisz przytomność w okolicach piątego-szóstego cięcia.
Dobrym pomysłem jest się samemu znieczulić przed operacją, poinformuj o tym sanitariusza, który będzie cię taszczył na stół, żebyś nie obudził się w worku, albo w dębowej jesionce.
Na szczęście ocalało bardzo dużo narzędzi chirurgicznych, na nieszczęście nikt nie umie ich używać, albo prawie nikt. Trafić na kompetentnego chirurga na froncie, to jak trafić na stado Juggernautów ze ślepą amunicją. Sama sala operacyjna zazwyczaj przypomina bardziej stołówkę, gdzie operuje się po kilkunastu ludzi na raz. Na takich salach równie częstym widokiem są rzeźnicy z dużymi lodówkami na kołach i z akumulatorami. Często, jak chirurg odwraca się od żywego pacjenta rozciętego od szyi po krocze, tacy rzeźnicy szybkimi ruchami wycinają nerki, wątrobę, płuca, serce i inne organy. Widziałem, jak dwóch spryciarzy ogołociło człowieka z wnętrzności w ciągu minuty. Te części zamienne potem trafiają do Miami. Czasem są używane na miejscu do ratowania ważniejszych oficerów. Po każdej operacji warto więc zrobić inwentaryzację wnętrza, czy czasem nie brakuje nerki czy płata płuca, czy metra jelit.
Operacja udana, pacjent zmarł
Rekonwalescencja to zasadniczo najprzyjemniejszy etap bycia rannym na wojnie. Nic, tylko leżysz sobie na pryczy, a urocza sanitariuszka podstawia ci kaczkę, myje cię, karmi i poi, oraz spełnia inne życzenia. Jeśli w to wierzysz, toś cymbał i idiota. Sanitariuszka zazwyczaj ma albo 70 lat, albo ptaka większego niż twój. Zamiast do kaczki, będziesz robić do pampersa wielokrotnego użytku, bo wymieniają je, gdy smród w namiocie jest nie do zniesienia. Zapomnij też o wygodnych łóżkach. W najlepszym razie będziesz miał siennik wypełniony twardą i gnijącą słomą, nieheblowane deski zamiast materaca i kilka brudnych szmat śmierdzących moczem, zamiast pościeli czy choćby kocyka lub prześcieradła. Zapomnij też o dobrym jedzeniu. Zazwyczaj dają zupę z tego, co nie uciekło z pola walki wymieszaną ze słomą. Jeśli masz szczęście, to będziesz w namiocie. W namiocie jest zawsze duszno i ciepło. W ziemiankach zaś jest zawsze wilgoć, pleśń i zimnica, oraz woda po kostki. W obu tych miejscach spotkasz jednak najrozmaitsze france: gruźlicę, hiszpankę, gronkowca, żółtaczkę, ptasią grypę, ANTERS, gorączkę zachodniego Nilu, pleśniawki wszelkiej maści i autoramentu, legionellę, E.Coli, trąd, czerwonkę, grypę, ospę, świerzba i wiele innych, przyjemnych przypadłości. Jeśli więc masz choćby cień szansy, to uciekaj do jakiegoś miasteczka 50 kilometrów dalej i wynajmij pokój z opieką w gospodzie.
Poza medycznym standardem w czasie rekonwalescencji czekają cię też atrakcje specjalne, jak nagły ostrzał artyleryjski, nagła ewakuacja, pożar, atak chemiczny, rajd oddziału maszyn, potworne potworności wychodzące z ludzkich ciał i zjadające twarze innym aż po porzucenie. To ostatnie jest najmniej przyjemnym przeżyciem, zazwyczaj też ostatnim. Wyobraź sobie, że budzisz się całkiem wypoczęty i odkrywasz, że zniknęło całe wojsko łącznie z sanitariuszem-zboczeńcem i wiecznie pijanym felczerem, zaś do ciebie zbliża się powoli łowca z niecnymi zamiarami. A broń leży pod pryczą utopiona w mieszaninie błota, moczu i ekskrementów. Miłe, nie?
Załóżmy jednak, że masz cholernego farta, a twój Anioł Stróż odwalił kawał niezłej roboty u Szefa. Słowem, przeżyłeś i wyzdrowiałeś na tyle, że dostaniesz wypis. Teraz pozostało się pomodlić o to, byś wyszedł z namiotu o własnych siłach. Dlaczego? Odleżyny...
Gdy leżysz przez kilka miesięcy i jedyne, co robisz, to trzepiesz kapucyna, twoje mięśnie powoli zanikają, przy tym pojawiają się skurcze, blizny, zgrubienia i inne nieprzyjemne zmiany skórne. Dodaj do tego odparzenia od wiecznie zaszczanego i zasranego pampersa i brudnej pościeli, zaschniętej krwi, wilgoć i nieheblowane deski, a zrozumiesz, dlaczego tak chujowo jest być rannym i trafić do szpitala polowego.
Wojna to syf. Medycyna na polu walki to syf. Życie to syf. Umieranie to syf. Jeśli chcesz wieść dobre życie i nie mieć takich problemów, mój bimbasku, to nie pchaj się na front. Tej wojny i tak nie wygramy. Lepiej jedź do Texasu i hoduj radioaktywne krowy. A jak spotkasz na froncie tego debila, co krzyczy „THIS IS SPARTAAAA!!”, to...
Urgon Elsia. |
komentarz[25] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Medycyna na Polu Bitwy" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|