>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Śpiąca królewna
Sam nie wiem co mnie wzięło, żeby tam włazić. Teraz jednak motyw nie ma znaczenia. Nie chodziło już nawet o góry gambli, o jakich opowiadała mi moja własna wyobraźnia. Coś po prostu mnie tam ciągnęło. Kiedy otworzyłem właz i trzymając w zębach znalezioną tydzień wcześniej latarkę zsunąłem się po drabince do środka, nie wiedziałem jeszcze, gdzie wchodzę. Jednakże kiedy moje stopy dotknęły podłoża, a w nozdrza wpłynęło powietrze przesiąknięte zapachem stęchlizny, straciłem wiele ze swojej pewności siebie. Od wejścia prowadził wąski korytarz łagodnie opadający na niższy poziom. Szedłem powoli, gdyż światło zdezelowanej latarki nie sięgało dalej, niż na dwa, góra trzy metry. Im bardziej zagłębiałem się wewnątrz bunkra, tym mocniej odczuwałem przenikliwy chłód spotęgowany jeszcze panującą tam wilgocią. Buty ślizgały się na mokrej posadzce, a włosy jeżyły na całym ciele za każdym razem, gdy lodowata kropla wody wpadła mi za kołnierz kurtki. W którymś momencie mój wzrok automatycznie zatrzymał się na przerdzewiałej tabliczce wielkości czoła rozgarniętego Nowojorczyka. Trzymała się już tylko na jednej z czterech śrubek, a i ta czwarta nie wyglądała zbyt solidnie. Obok schematycznego rysunku przedstawiającego uśmiechniętego chłopca znajdowała się strzałka wskazująca w głąb korytarza. Opatrzona była napisem: "Way to the better future". Poszedłem więc pchany ciekawością jak wygląda owa "Lepsza przyszłość". Kilka kroków dalej usłyszałem za sobą brzęk metalu uderzającego o betonową posadzkę. Cichy tupot, jakby bosych nóżek. Oddalił się. Zgrzyt zamykanego włazu. Nie czekałem na dalszy rozwój wydarzeń - pognałem przed siebie na złamanie karku. Zatrzymałem się dopiero przy lekko uchylonej grodzi. Z trudem rozwarłem wrota szerzej i wpadłem do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, gdyż oprócz mojej latarki były tam cztery inne źródła światła. Ale to nie one przykuły moją uwagę. Najbardziej rzucał się w oczy rząd dwunastu kapsuł, wyglądem przypominających plastikowe wanny nakryte szklanymi kloszami w kształcie półcylindrów. Przypomniawszy sobie o okolicznościach, w jakich się tu znalazłem, postanowiłem ukryć się za jedną z nich. Na czworaka doszedłem do czwartej z brzegu i poczułem ukłucie. Uniosłem do światła skaleczoną dłoń i zacisnąwszy uprzednio zęby, wyciągnąłem z rany całkiem spory kawałek szkła. Syknąłem z bólu, a kilka czerwonych kropli ozdobiło szarą posadzkę. Coś jakby chichot od strony grodzi. Plecami oparłem się o kapsułę i wysunąłem zza paska jeden z noży. W tym momencie usłyszałem z tyłu coś, jakby sapnięcie. Odwróciłem się gwałtownie zastawiając się jednocześnie klingą. Niczego tam nie było. Oprócz kapsuł oczywiście... Dostrzegłem, że ze szklanej kopuły najbliższego sarkofagu niewiele zostało, co tłumaczyło szkło na podłodze. Ciekawość znów zwyciężyła nad rozsądkiem i powoli uniosłem głowę do krawędzi „wanny”. To żyło... Opadłem na łokcie i zwymiotowałem. Odpychając się obcasami odsunąłem się o jakieś trzy metry, cały czas wpatrując się w rytmicznie wydobywające się spod zniszczonej kopuły obłoczki pary. Usłyszałem chichot. „Tego już za wiele” - pomyślałem i w poczuciu beznadziei sytuacji, w jakiej się znalazłem, zacisnąłem z całej siły powieki, podciągnąłem kolana aż pod samą brodę, a rękami zatkałem uszy. Czekając biernie na dalszy rozwój wypadków i godząc się ze swoim ciężkim losem, poczułem szarpnięcie. Jakby jakaś niewidzialna dłoń pociągnęła mnie za łokieć. Kiedy otworzyłem oczy, okazało się, że dłoń wcale nie jest niewidzialna... Półprzytomnym wzrokiem spojrzałem na twarz jej właściciela i mało brakowało, a bym się rozpłakał. To był chłopiec. Miał na oko siedem lat, ale nie wyglądał jak stereotypowy przedstawiciel gatunku siedmioletnich chłopców. Jego skóra, włosy, a nawet oczy pozbawione były jakiegokolwiek pigmentu. Nie miał na sobie jakiegokolwiek odzienia, jednakże nie dygotał z zimna. Ja natomiast trząsłem się z przynajmniej dwóch przyczyn. Białe włosy chłopca sięgały niemalże do pasa, przez co dodawały dzikości do jego ogólnego wizerunku, a czerwone oczy tworzyły kontrast z upiornie bladą cerą. Uporczywie wpatrywał się w moją zakrwawioną dłoń. Odruchowo ukryłem ją za połą kurtki. Chłopiec zachichotał cicho, po czym odwrócił się i pobiegł w stronę kapsuły z potłuczoną kopułą i unikając ostrych krawędzi wdrapał się do środka. Spojrzał z uśmiechem w moją stronę, po czym wskazał palcem uniesionej ręki na sąsiedni sarkofag. Gnębiony dziwnym przeczuciem wstałem i ostrożnym krokiem, nie spuszczając malca z oczu, ruszyłem we wskazanym kierunku. Zajrzałem przez lekko zaszronione szkło kapsuły, a moim oczom ukazał się niesamowity widok. Wewnątrz spoczywała, z rękami złożonymi na kształtnych piersiach, śpiąca dziewczyna. Urodą przewyższała większość znanych mi z Detroit panienek, mało tego, była znacznie lepiej zadbana. Początkowo chciałem rozbić kapsułę i wyciągnąć stamtąd dziewczynę, jednak w porę się opanowałem i zacząłem używać szarych komórek. Przypomniałem sobie opowieść Szczerbatego o zamrożonych przed wojną ludziach czekających w lodówkach na lepsze czasy. Z tego, co mówił zapamiętałem, że aby takiego obudzić, trzeba wystukać na konsoli odpowiednią komendę. Konsolę znalazłem bez trudu - wystarczyło zajść sarkofag z boku, ale co teraz? Znajdował się na niej ciekłokrystaliczny wyświetlacz i klawiatura sensoryczna. Postanowiłem zacząć od niewyszukanego „Wake up”... Zadziałało... Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wewnątrz kapsuły zaczęło się coś dziać. Chłopiec siedzący obok wydał z siebie odgłos przywodzący na myśl małpi śmiech. Chcąc „obudzić” jak największą ilość ludzi, podszedłem do następnego hibernatora. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy zobaczyłem leżące pod szybą wysuszone zwłoki. Podobnie w ośmiu innych kapsułach. Jedna była pusta - wywnioskowałem, że z niej wyszedł chłopiec. Wróciłem do budzonej właśnie dziewczyny. Jej skóra nabrała już właściwego koloru i dostrzegłem ruch klatki piersiowej. Po chwili szklana kopuła odchyliła się tak, że mogłem wyciągnąć dziewczynę na zewnątrz sarkofagu. Na wpół przytomna dotknęła stopami ziemi, a jej ciało przeszły dreszcze. Zdjąłem z siebie kurtkę i okryłem nią dziewczynę. Odniosłem wrażenie, że nie za bardzo wie, co się wokół niej dzieje. Rozejrzałem się i dostrzegłem, że z boku hibernatora wysunęła się stalowa walizka. Nie namyślając się długo, chwyciłem ją za uchwyt, a dziewczynę za rękę i obie pociągnąłem za sobą w stronę wyjścia. Dopiero, kiedy zatrzasnąłem za nami właz (po drodze nie wytrzymałem i schowałem leżącą na ziemi tabliczkę do kieszeni), a gdy ciepłe, pustynne powietrze ogrzało nasze ciała i rozświetliło umysły, dziewczyna zapytała:
- Kim jesteś? - W tym momencie zorientowała się, że jest na wpół naga i pospiesznie zasłoniła się moją kurtką. Speszony odwróciłem głowę i jednocześnie wyciągnąłem w jej stronę walizkę. Chwyciła ją i kilka chwil później była już kompletnie ubrana i z zamiłowaniem grzebała w swoich rzeczach.
- Jestem Jet. - Nieco późno odpowiedziałem na zadane wcześniej pytanie.
- Julie - Rzuciła gdzieś w przestrzeń, gdyż cała jej uwaga skupiona była na wyjętym właśnie z walizki laptopie. - Gdzie tu się można podpiąć? - zapytała.
- Do czego? - Nie do końca wiedziałem o czym ona mówi.
- No, do sieci, oczywiście - Spojrzała na mnie nieco podejrzliwie, a kiedy nie dostrzegła zrozumienia na mojej twarzy dodała - Internet, takie tam... Nie słyszałeś?
- Szczerbaty chyba coś kiedyś wspominał... - Przyznałem po namyśle. - Ale teraz to wszystkie takie zabawki ma tylko Moloch... Wiesz, co to Moloch, nie?
- Nie... - Tym razem, to ona wyglądała na zbitą z tropu. - Ale słowo jakby kojarzę...
- Słuchaj, od kiedy ty tam... No wiesz... - zapytałem chcąc uniknąć dalszych nieporozumień.
- Od piętnastego listopada 2018 roku - Powiedziała jednym tchem. - A który dzisiaj?
- No, jakby ci to powiedzieć... Teraz mamy rok 2051... I bodajże kwiecień. - Wyznałem niezbyt pewnie.
- No, to z moich obliczeń wynika, że przespałam 32 lata i 5 miesięcy. - Uśmiechnęła się półgębkiem i bynajmniej nie wyglądała na zmartwioną zaistniałym faktem. Raczej na zaciekawioną. - Pewnie wiele się zmieniło do tego czasu... Zaraz, czy instytut „Better Future” nie znajdował się w lesie?
- Jak sama stwierdziłaś, wiele się zmieniło... - Naprawdę było mi jej szkoda, ale musiałem jej to powiedzieć. - Nie potrafię opowiadać tak, jak Szczerbaty, ale posłuchaj. - Podczas, gdy ja mówiłem o tym, co stało się dwa lata po jej „zaśnięciu”, ona przez cały czas patrzyła na mnie z niedowierzaniem i strachem w oczach. Kiedy skończyłem rozpłakała się. Płakała długo, a ja jak zwykle nie wiedziałem co z tym fantem począć. Usiadłem na piasku obok klęczącej Julie i objąłem ją ramieniem. W przeciwieństwie do pewnej płaczącej pielęgniarki z „Nowej Energii”, ta nie obiła mi twarzy, nawet nie wyrywała się. Po prostu płakała. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili, ale płacz tak ją zmęczył, że zasnęła z głową opartą na mojej piersi. Po cichu zaniosłem ją do samochodu, jednakże otwarcie drzwi stopą obutą w skórzane kamasze okazało się niezwykle trudne, a kiedy udało mi się już pociągnąć klamkę, o mało nie przewróciłem się popchnięty przez samoczynnie otwierającą się do góry klapę. Po wielu wysiłkach zdołałem jednak ułożyć Julie na fotelu nie budząc jej. Zamknąłem drzwi i wsiadłem z drugiej strony. Nie obudziła się kiedy odpalałem silnik, ani kiedy, najdelikatniej jak to tylko możliwe, ruszyłem z miejsca. Nowe, niedawno wygrzebane z GM-u V8 mruczało przyjemnie dzięki przerobionemu wydechowi i olbrzymiej mocy, jaką dysponowało. Nie jechałem szybko, żeby ryk silnika nie obudził pasażerki - nie przyspieszałem ponad 50-55 mph. Kiedy zaszło słońce postanowiłem zatrzymać samochód i przespać się trochę, bo kiedy opadła adrenalina wywołana wizytą w „chłodni”, poczułem się niesamowicie zmęczony. Zjechałem na pobocze, wyłączyłem silnik i zamknąłem samochód od wewnątrz. Obniżenie fotela zajęło mi chwilę, ale kiedy już tego dokonałem, było całkiem wygodnie. Ze spoczywającego pod siedzeniem plecaka wyjąłem koc i przykryłem nim Julie - trzeba przecież dbać o dziewczyny. Dopiero wtedy zorientowałem się, że ma na sobie również moją skórzaną kurtkę, a ja pewnie zmarznę tej nocy... Rano obudziły mnie promienie słońca ostro przygrzewające przez boczną szybę. Ściągnąłem z siebie koc... KOC, a Julie nie było w samochodzie.
- A więc to mi się tylko śniło! - Nie mogłem powstrzymać się przed ryknięciem śmiechem.
- Nie zaczyna się zdania od „a więc” - uśmiechnięta twarz spoglądała na mnie zza uchylonej szyby - Dzień dobry.
- Cześć - Odrzekłem kompletnie zbity z pantałyku.
- Obudziłam się trochę wcześniej i z nudów postanowiłam się przejść - Ton jej głosu pobudzał do życia i sprawiał, że zapominało się choć na chwilę o jego trudach. - Było zimno, więc przywłaszczyłam sobie na jakiś czas twoją kurtkę.
- Jasne, może coś zjesz?
- Skoro już o tym mówisz, to bardzo chętnie. Czuję jakbym nie jadła od jakichś 32 lat - zaśmiała się.
Wyciągnąłem z plecaka bukłak z wodą, niewielki rondel i trzymaną na specjalną okazję nieśmiertelną zupkę chińską. Wyrwałem z wyschniętej ziemi kilka równie wyschniętych krzaczków i połamawszy je na drobne kawałki usypałem z nich niewielki stosik. Przyrządziłem zupkę zgodnie z instrukcją na opakowaniu i po kilku minutach podałem ją Julie. Sądząc po jej minie, przywykła do smaczniejszych potraw, ale nie wypowiedziała ani jednego słowa skargi.
Tak właśnie wszystko się zaczęło. Zabrałem ją do Detroit, gdzie mogła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Okazała się być świetnym specem od mechaniki, elektroniki i, jak to ona mówi, informatyki. Razem tworzymy zgrany zespół, zarówno w Lidze, jak i poza nią... Jak chcesz pogadać, powspominać dawne czasy, to śmiało wal do naszej „klatki” w Mechstone. Pytaj o „Widmo 2018” - to nazwa naszego zespołu.
Vagantis. |
komentarz[41] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Śpiąca Królewna" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|