..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
    ORBITAL MENU
    » Neuroshima
    » Świat
    » Bohater
    » Rozrywka
    POLECAMY

     SZUKAJ
    » Mapa serwisu
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

Żona Świętego


-Czy to pana nazywają „George”?
-George?
-To pan?
-Tak, to ja. Jestem tu księdzem.
-Myślę, że to już nieaktualne.
Strzał odbił się echem po ulicach. Ludzie skulili się, słysząc go. Znali go. Wiedzieli co on oznacza. Chow Chow dopadł swoją kolejną ofiarę. Potem zwłoki jak zwykle znajdą się na granicy Złomowiska, porzucone tam, gdzie nikt nie będzie ważył się ich sprzątnąć. Wystawione na pastwę Croats. Ostatnio dużo się ich namnożyło.

***

Żyło się jej dobrze. Mieszkała razem ze swoim ukochanym i choć na dobrą sprawę nie mieli ślubu, to zamierzali się pobrać – tutejszy duchowny dbał o takie sprawy. Poza tym mieszkali z jego rodzicami w całkiem ładnym domku w pobliżu centrum miasta. Było im tam całkiem dobrze. Alex był lekarzem w mieście. Wszystko szło jak najlepiej – byli młodzi, byli piękni, dobrze im się powodziło. A potem przyszła wojna.

Nie ma tu miejsca na opisanie dezorientacji, paniki i rozpaczy po tym co, jak usłyszeli, stało się na całym świecie. Nie będzie tu opisu tułaczki, bo nie ruszyła się z miasta. Przeżyła. Tak samo jej przyszli teściowie. I Alex. To była jej gwiazda na niebie, to była jej ostatnia ostoja w tym ogarniętym szaleństwem świecie. On jeden w cały mieście nie spanikował, kiedy pojawiły się pierwsze maszyny. A przynajmniej nie tak bardzo, bo wtedy bał się każdy. On jako jeden z niewielu starał się cokolwiek zorganizować w tym wielkim kotle, jakim stało się miasto – założył lecznicę. Tam z pomocą asystenta (gdyż wszyscy pozostali lekarze albo wyjechali, albo zginęli) leczył ocalałymi środkami wszystkich tych, którzy leczenia potrzebowali. Razem z pojawieniem się pierwszych, nie zaawansowanych maszyn wśród ludzi pojawili się pierwsi, którzy chcieli się przystosować do porządku w nowym świecie – to znaczy rabowali, palili i mordowali jak przed wojną. Z tym, że teraz robili to legalnie. Potem zjawiło się wojsko, a raczej malownicza banda zebrana po rowach, pod wodzą psychopatycznego kaprala. Ale mieli sprzęt, i wiedzieli jak go używać. Zniszczyli i bandytów, i patrole maszyn. Wszystkie ich szczątki zrzucili razem na jedną kupę, na północ od miasta, i podpalili. Tak narodziło się Złomowisko.

Przez jakiś czas nic specjalnego się nie wydarzyło. Była tylko sprawa ze zbieraczem, jakieś pół roku temu. Zresztą, to podobno osobista sprawa CC, ale nie jej się do tego mieszać. I tak go dobrze nie znała, był po prostu jednym z tych ludzi, którzy witali się z nią co dzień. Poza tym nic. Cicho, spokojnie, oprócz tych chwil gdzieś tak o trzeciej nad ranem, kiedy budziła się i rozmyślała co też jej przyszły mąż robi w danym momencie. Zresztą, cóż mógł robić – siedział pewnie w lecznicy, po drugiej stronie rynku i starał się ulżyć jakoś tym, którzy tego potrzebowali – zazwyczaj były to ofiary barowych bójek, przejezdni pokiereszowani na pustkowiach albo głupcy poranieni przez Croats, które zalęgło się w ruinach.

Byli też inni – stali klienci. Jakiś czas temu przeszła przez miasto epidemia – udało się ją opanować jedynie dzięki szybkiej interwencji wyszkolonego medyka z Fargus Falls. Opanować, tak. Ale sucha forma dziwnej choroby utrzymywała się dalej, i chorzy, którzy nie zarażali dalej cierpieli, i dostarczali Alexowi pracy i zajęć na wolne sobotnie wieczory. Pomimo wszystko czuła się szczęśliwa.

Potem wielebny George zaczął nalegać na ślub, jej i Alexa. Rozmawiał z nim o tym. Rozmawiali też o wielu innych sprawach. Nie podobały się jej spojrzenia księdza, kiedy Alex wracał z tych rozmów. Nie chciał mówić, co naplótł mu ten klecha. Ale przynajmniej tyle dobrze, że namówił go na ślub. Zgodził się, chociaż jak zwykle był myślami gdzie indziej. Pewnie obmyślał kolejny wspaniały sposób na uleczenie degeneratów, których jedyną podzięką będzie zarzygana śmierć u niego w lecznicy. Co z tego, że miał asystenta? Ten chłopak może i miał dobre chęci, ale co z tego, skoro i tak nie da rady się nauczyć robić wszystkiego porządnie? Zresztą i tak pewnie potem wyjedzie do Fargus Falls, albo jeszcze lepiej, do Fargo, żeby zarobić na tym, czego nauczył go jej przyszły mąż. Uwielbiała go za to – za jego anielską cierpliwość. A młody praktykant nauczy się czego może, i wyjedzie na zachód. Taka prawda.

***

Ostatnio maszyny zaczęły się zbliżać. A złomowisko się poszerza. Czasami zastanawiała się, czy to nie sprawka Chow Chowa, że ma w tym swój ukryty interes. W sumie o nim mało co ktokolwiek wiedział – był jednym z pierwszych, którzy po wojskowym pogromie przybyli do miasta. I od razu zabrał się do roboty. Własnoręcznie wyrżnął wszystkich bandytów, którzy nie chcieli mu się poddać. W sumie, standardowa sytuacja w powojennym świecie. Takie budowanie władzy własnymi rękami to najlepszy sposób na ugruntowanie swojej pozycji w mieście.

***

Aż wreszcie nadszedł dzień ślubu.

Byli chyba ostatnimi takimi ludźmi, ale rodzice nalegali. A kościół jeszcze stał, więc po prostu zorganizowali ślub.

To nie była standardowa sytuacja w tym świecie. Ale upór księdza, jego kolejne rozmowy, prośby rodziców, jej zgoda i zamyślenie Alexa doprowadziły ich do chwili, w której stanęli na ślubnym kobiercu. Pamięta to jakby to było dziś. W połowie zrujnowana kaplica, wiatr świszczący w wybitych oknach, znajomi, przyjaciele i rodzice, pomimo choroby ojca, za plecami, ukochany tuż obok niej i słowa księdza.
„W dobrej i złej doli” - powiedział - „Póki śmierć nas nie rozłączy”. Wierzyła w to. A Alex... To był jeden z tych niewielu dni, które zapamiętała tak wyraźnie. Wiedziała, czuła to całą sobą, że w tym momencie i w tym miejscu, Alexander jest przy niej, i będzie tam na zawsze. Była tak szczęśliwa.

Wesele. Uzbierali trochę gambli i wydali przyjęcie dla każdego chętnego, dla znajomych i przyjaciół. A także dla chorych – bo święto odbyło się w lecznicy.

Potem nadeszła noc. I przyniosła ze sobą żal za tym, co minęło. Pamięta rozmowę z Alexem. Pamięta wyraz jego twarzy, kiedy oznajmił, że rozmawiał ze Świętym George’em. Od tamtej pory tak go nazywali w mieście – chrześcijański kaznodzieja, który wyrastał powoli na konkurenta dla Chow Chowa. Cholera. Żeby jemu jakiś ksiądz podskakiwał? Wszyscy wiedzieli, że to nie skończy się dobrze dla jednego z nich. I nikt nie miał wątpliwości, o kogo chodzi. Wracając do Alexa: opowiedział o rozmowie, słowo po słowie, a prawda uderzyła w nią jak młot. Wiedziała, że mówi prawdę. Chciał odejść. W poszukiwaniu lekarstw i ukojenia duszy, chciał udać się na pustkowia, gdzie miał leczyć potrzebujących i czynić dobro.

Pamięta, że chciała go zabić. Księdza. Za to, że nawbijał jej ukochanemu głupot o ascezie. Za to, że nakłonił go do wyprawy na południe, w poszukiwaniu lekarstwa na chorobę, która trawiła zarażonych. Pomijając wszystko inne, była to głupota. Chorzy nie zostali uleczeni przez cały ten czas, więc umierali. Alex się nimi zajmował razem z asystentem, próbował ulżyć im w cierpieniu. Niewiele to dawało.

Alex postanowił. Wyjedzie z miasta, i rozpocznie podróż w poszukiwaniu leku. Chciał czynić dobro. Zupełnie jak gdyby nie wystarczyło mu to, co czynił na miejscu! A przecież była jeszcze ona. Zapewnił ją o swojej dozgonnej miłości.

Co z tego, skoro i tak następnego dnia wyszedł, pożegnawszy się tylko z nią i rodzicami. Powiedział, że nie chce, żeby szła z nim. Że musi iść sam, a poza tym ojciec potrzebował pomocy, a matka sama sobie by z nim nie poradziła. Wspominał też o lecznicy. Wydał ostatnie polecenia asystentowi, zupełnie tak, jakby miały one cokolwiek zmienić. A potem odszedł, nie odwracając się nawet.

Nie pobiegła za nim. Powstrzymali ją rodzice, i ksiądz - stary, pieprzony Święty George.
Co miała zrobić? Zaopiekowała się ojcem, matką, lecznicą. Ale nie sobą. Po prostu czekała na jego powrót.

Chciwie łowiła każdą pogłoskę, która mogła ją nakierować na miejsce pobytu jej męża. Tak, to był jej mąż. Te słowa powtarzała sobie codziennie, kiedy jak zwykle budziła się o trzeciej nad ranem. Z przyzwyczajenia.

Czasami rozmawiała o nim z chorującymi w lecznicy, czasami z asystentem. Razem wspominali, jego cierpliwość, zapamiętanie w pracy, bezinteresowną pomoc niesioną każdemu, kto był w potrzebie. Choćby na nią nie zasługiwał. Czasami nawet piła, chociaż nie sprawiało jej to przyjemności. Miała po prostu nadzieję, że alkohol pozwoli jej choć na chwilę zapomnieć o bólu po nieuchronnej stracie małżonka. Bo już przestała mieć nadzieję na to, że powróci.

***

Tak żyła przez jakiś czas. Rozerwana pomiędzy bólem, smutkiem i żalem, a nieustanną pracą przy chorych – znajomych, nieznajomych, przyjaciołach i rodzicach.

Pozornie otępiała. Jednak w chwilach, kiedy z jakiegoś powodu nie myślała o Alexie, jej myśli zajęte były Świętym George’em. Bo była pewna tego, że to on był głównym powodem podróży jego ukochanego. A wtedy, gdy widziała pochyloną wieżę kościoła, jej gniew podkręcał się i ogniskował. Ostatnio George najął paru miejscowych menelów i odremontował kościół. Wieża nie była już tak krzywa jak dawniej, a w środku kazał zamontować ambonę. Teraz gromił grzeszników z wysokości. Mniej więcej w tym samym czasie lokalni tropiciele zaczęli donosić o aktywności maszyn na zachodzie. Podobno szykowały się do ofensywy. Podobno. Ludzie nie chcieli wierzyć – nie chcieli porzucać swoich domów, swoich zagrzanych miejsc, miejsc w których bądź co bądź, wychowali się i dorastali. Jedynie CC zareagował – wystawił po prostu więcej patroli naokoło miasta.

A ona myślała tylko o tym, jak dobrać się do znienawidzonego tyłka klechy. Który swoją drogą poczynał sobie coraz śmielej – coraz głośniej nawoływał z ambony o karze boskiej, o konieczności ofiary całopalnej i biczowaniu. Na szczęście niewielu go słuchało.

Znowu minęło trochę czasu – maszyny jeszcze nie atakowały, CC zdjął patrole, George’owi znudziły się kazania o karze boskiej w formie Molocha i teraz przerzucił się na osmarowywanie prostytutek w mieście jako pomiotu szatana. Wkrótce potem, został przejęty przez Chow Chowa. Przez dłuższy czas nikt go nie widział.

A lecznica powoli upadała. Asystent zwinął się pewnej nocy, zabierając ze sobą resztkę leków i jedną z świeżo wyzdrowiałych pacjentek. Odszedł. Pies go trącał i tak samo pies trącał lecznicę. Pewnego dnia trącił zbyt mocno. Budynek lecznicy zawalił się. W niedługim czasie szczątki pochłonęło Złomowisko. Cholerstwo rozrastało się coraz bardziej. Croats też się rozzuchwaliło – nie byłaby zdziwiona, gdyby nie pomogłyby w tym psychotropy, które zostawił litościwie asystent.

Teraz nie zostało jej już nic, oprócz rodziców. Oni też nie byli w najlepszym stanie. Żeby zarobić na jedzenie, sprzedała dom, i przeniosła się z nimi do bramy, starej bramy miasta. W sumie poza wilgotną piwnicą nie było tam wiele, ale musiało wystarczyć.

Tam też leczyła ostatnich dwóch chorych. Nie rokowali dobrze, ale kto z chorych na zarazę dobrze wyglądał? Nikt.

Nie była jednak przygotowana na to, co zobaczyła w barłogu kilka dni później. Tak okropnej postaci choroby nie widziała chyba od samego początku lecznicy. Chory po prostu rozłaził się w oczach. Próbowała cokolwiek zrobić, ale jedyne co mogła w tej sytuacji to przemyć mu skórę. Przypominało to ostatnią posługę. Rodzice jej powiedzieli, że przyszedł spoza miasta, i niedługo potem zmarło dwóch poprzednich. Nie pozostawało jej nic innego, jak zająć się tym, który został.

Ale przedtem miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Wyciągnęła kradzione kanistry z paliwem z kryjówki przy jej starym domu. Jeśli nie może zabić tego klechy, który ukrywał się pod ochroną CC, to chociaż spali mu tę jego zapyziałą kaplicę. Z zemsty, głupiej, zadawnionej zemsty, za kradzież jej szczęścia. To było głupie, wiedziała o tym. Ale co takie nie było po wojnie?

Podeszła pod kościół. W pobliżu nie było nikogo – od czasu zniknięcia księdza, budynek stracił zainteresowanie ludzi. Weszła do środka. Jezus na krzyżu patrzył na nią drwiąco pustymi oczami. Nie zwracała na niego uwagi. Teraz już nic nie mogło jej zawrócić. Zresztą, od czego by mieli zawracać? Oblała ołtarz, pozostałości po ławkach, pokusiła się nawet o szydercze wlanie benzyny do kielicha – nie za wiele, nie miała dużo benzyny. Ledwie tyle, ile mogła unieść. Z zewnątrz zaczęły dobiegać krzyki. Nieważne. Przyjrzała się swojemu dziełu. Wszystko co miała zrobić, zostało zrobione. Pozostało jeszcze jedno. Rzucić zapałkę. Zawahała się. Krzyki z zewnątrz nabrały siły. Zdawało się jej także, że słyszy pojedyncze strzały. Postanowiła zapalić z zewnątrz. Polała resztkę benzyny w ścieżkę do drzwi. Nie zastanawiając się, rzuciła zapaloną zapałkę. Ogień błysnął jej w oczach. Zrobione. Trzeba się zbierać. I dlaczego na zewnątrz tak wrzeszczą?

Wyszła na zewnątrz. Nie wierzyła własnym oczom.

Croats urządziły sobie rzeź na ulicach miasta. To dlatego wszyscy tak wrzeszczeli, to stąd te strzały. Całkiem bezsensownie pomyślała, że zmarnowała benzynę – przecież te potworki i tak pewnie wejdą do kościoła i zmasakrują go nie gorzej niż pożar. Albo zamienią na swoją siedzibę.

W tym samym momencie czyjaś dłoń chwyciła ją, i pociągnęła w kierunku bramy. Poznała go!

Asystent wrócił! Porzucił swoje Fargus, czy Fargo, może wrócił nawet z Minneapolis.

Jedną ręką trzymał ją, a drugą dźwigał karabin. Zupełnie do niego nie pasował. Zaciągnął ją za jakiś załom gruzu, a sam wychylił się i zaczął strzelać w kierunku, z którego przybiegli. Ona widziała w półmroku tylko rozjaśnioną wewnętrznym ogniem sylwetkę świątyni. Gestem nakazał jej ucieczkę. Nie zastanawiając się długo, spanikowana, pobiegła w jedno znane jej miejsce – bramę. Zresztą widziała tam jeszcze paru ludzi, może tam będzie bezpieczniejsza.

Nie oglądała się za siebie. Słyszała tylko pojedyncze strzały z karabinu, kwiki umierających mutantów, wycie tych jeszcze żyjących i wrzaski ludzi, którzy dostali się w ich szpony. Dźwięki były wszędzie. Otaczały ją ze wszystkich stron. Kiedy dobiegała do bramy, obejrzała się tylko raz: zobaczyła spowitą ogniem i dymem wierzę kościelną, która przewracała się powoli w miejsce, gdzie ukrywała się z Asystentem. Nigdy później go już nie zobaczyła.

Wpadła do piwnicy. I od razu to zobaczyła. W środku stał i Chow Chow i Święty George. Wystraszeni. I jej rodzice, klęczeli przy barłogu. A na barłogu leżał chory. Nie patrzył się na nią. Był martwy.

Zobaczyła na co patrzył. Na książkę, którą trzymał w ręku. Wszyscy na nią patrzyli.
I wtedy, wśród ludzi zdjętych strachem, wśród huku wystrzałów, wśród całego tego chaosu zdała sobie sprawę, że tylko ona może ją wziąć. Nie wiedziała dlaczego. Podeszła do żebraka, a zdawało się jej, jakby ktoś niósł ją w powietrzu, a charkot mordowanych i dźwięki z zewnątrz zamieniły się w pienia anielskie.

Wtedy wzięła książkę do rąk i przeczytała pierwszą stronę. I wtedy pienia zmieniły się w wyjące chóry potępieńców.

Widziała wyraźnie twarz chorego. To był Alex.

Jej Alexander, wspaniały, ukochany Alexander, który lata temu wyruszył na poszukiwanie leków, sam zapadł na chorobę, którą zwalczał. I upadł. Prosto na śmiertelne łoże w piwnicy, w mieście, które zmasakrowane było pociskami maszyn, prosto w jej stęsknione ramiona.
Pośród ciszy padła na kolana, otworzyła książkę, i zaczęła czytać w słabym świetle. To był dziennik.

Nie dożyła następnego ranka.


Cyrus.
komentarz[15] |

Komentarze do "Żona Świętego"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl

Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!

   PATRONUJEMY

   WSPÓŁPRACA

   Sonda
   Czy interesują cię raporty z sesji NS?
Tak!
Nie.
A co to?
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Pasożyty
   Hibernatus (....
   Yakuza
   FATEout
   Legia Cudzozi...
   Pistolet Maka...
   Łowca - dzień...
   Neuroshimowe ...
   Śpiąca Królew...
   Bo kto umarł,...

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.034040 sek. pg: