..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
    ORBITAL MENU
    » Neuroshima
    » Świat
    » Bohater
    » Rozrywka
    POLECAMY

     SZUKAJ
    » Mapa serwisu
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

Antyrelacja z Tornado 4,
czyli
Niegrzeczne Dziecko Redakcji



Przedstawiam wam relację z konwentu Tornado - jakże inną niż wszystkie! O jej wyjątkowości stanowi nie tylko lista jej autorów, ale sama relacjonowana materia - Antykonwent Neuroshimowy Tornado 2006.

Dwie subiektywne relacje dwóch innych autorów, każda prezentująca spojrzenie na temat z innej sprawy. Żądny konwentowych wrażeń Paprotek napisze Wam wszystko o samym konie, zaś Dibbler, znany szeroko maniak wojenny, skupi się tylko na terenówce. Przed wami, jedyne w swoim rodzaju, archiwum X - wszystko o Tornado...

The_Ezekiel.

Przygody Pewnego Paprotka


Zaczynamy z grubej rury, a nawet i dwóch tworzących swego rodzaju konwentowego obrzyna, co trzymał go namiętnie, acz władczo, pan i władca konwentu Kuglarz, za co szczęśćcie i błogosławcie mu bogowie wszelacy. Z pierwszej wystrzela radość i seria entuzjastycznych porykiwań spojonych zabawą konwentowiczów, czyli fraza: „BYŁO ZAJEBIŚCIE!” w co najmniej pięciu wersjach (wersja Orbital brzmi: „BZZZ DZZZ BZZZ AJEBI BZZZ DZZZ ŚCIE BZZZZ YŁO!”). Druga lufa skrywa w sobie rozpaczliwy szloch dużych chłopców z bronią do zabawy, którzy ocierając łzy paćkają kamuflaż na twarzy nie mogąc pogodzić się z końcem imprezy. O nie tylko moich ekscesach związanych ze smutkiem, jaki obciążał serce podczas żegnania Czyżowic wspominać za dużo nie będę. Skupmy się raczej na konkretach, bo dostałem odgórne polecenie, by ta relacja była możliwie najkrótsza i związana z tak zwanymi „jazdami”. Opisuję to, co najważniejsze. No to... JAZDA!

Round on!

Już na samym wstępie zaznaczam, że jest to relacja spod znaku „konwent oczami Papsa”, więc będzie pisana raczej pode mnie, a nie uniwersalnie. Dlatego też nie napiszę teraz, że większość ludzi przyjechała na Tornado pociągiem, tylko że ja przyjechałem na konwent naszym Paskudnym Katem Podróżników. PKP, czyli warunki ubliżające godności człowieka i jeszcze za to płacisz. Na wysokości Katowic przechwyciłem Malvicka – muy artisto specyalo y spectacularo. Wysiadłszy w Czyżowicach nacięliśmy się tak, jak rok temu Dibbler, a mianowicie nasz entuzjazm, płonący dotychczas jak oblany rozpuszczalnikiem, paradoksalnie zgaszony został przez palące słońce, towarzyszące nam podczas około półgodzinnej tułaczki przez opustoszałe miasteczko (siódma rano była). Znakiem z nieba okazał się Peterus – muy secundo artisto specyalo y spectacularo. Wtedy niesieni jak na boskich sandałach [!] dotarliśmy do Piknik Country. Tam wszyscy gnietli kocyk, to rozbiliśmy swój tent i w bardzo zdecydowany sposób wzięliśmy się za regenerację sił po podróży. Oczywiście tułaczka była warta i bynajmniej nikt nie wątpił w jej słuszność.

Dobra – budzę się. Wstaję, rozglądam i... kurwa, nikogo nie znam. Jedyne co mi się w oczy rzuca, to jakaś aryjska, łysa pała o spojrzeniu „Nie lubię cię, żydzie” i uśmiechu: „Hitler był w pytę”. Przemknęło mi przez głowę, czy to nie... ale nie. Nie – zdecydowanie, to nie mógł być on. Przecież on miał poprzednio długie włosy i nikomu by nawet nie przyszło do głowy, że postanowiłby je ściąć! A takiego wała, bo to był on – Gdzie Są Papierosy Dibbler we własnej osobie. Enyłej – chwilę potem na powierzchnię, z czeluści swych tentów wypełzła reszta ekipy – Corwin, Khazis, Ezz, Konor, Konrad, a wszyscy z minami: „Wczoraj przesadziliśmy, dziś też przesadzimy...”. Gdzieś tam się po drodze przypałętał Cyrus – wszyscy się witamy, ściskamy, salutujemy, chwalimy giwerami an’ anatha’ stuff like tha’. Jakiś czas potem oddajemy się dobrowolnie akredytacji i czekamy na terenówkę.

First Blood

Ten fragment poświęcam terenówce. Skupię się na konkretnym, radosnym, aspekcie tejże i tylko połechtam z wierzchu jej, jakże owocne, łono... Co to jest, nikomu tłumaczyć nie będę. Papsa joina Muties Team i nosząc w butelce po nalewce z babuni wino Kleja, odstawiał szamana. Reszta grającego składu od nas była w Posterunku. Ezza kopnął zaszczyt [i nie raz jeszcze Ezz miał być przez coś skopany] dowodzenia ubrudzoną na zielono i ubraną na zielono grupką żołdaków, którzy potem zresztą okazali się w dużej mierze maszynami. Nie będę do końca przytaczał całej, jakże skomplikowanej, fabuły terenówki, bo to nie moja działka stuffu do wypalenia. Dodam tylko, że Orbital znowu górą. Do tradycji chyba już wejdzie to, że członkowie naszej redakcji co terenówkę odwalić muszą jakiś sabotaż, ale cóż – ja, jako szaman, przywódca religijny plemienia, który rozmawia z duchami, musiałem usłuchać przepowiedni o wybranym, chosen one, który przybędzie, by oczyścić naszą dżunglę z szalonych białych ludzi (mafijna rodzina Torino z Miami – z nimi też było zapaśniczo, bo w akcie agresji wysłali naszym oficerom do śniadania martwą rybę... (Nigdy nie zapomnę tekstu: „Przesyłka od rodziny Torino”, a potem miny Dibblera rozparcelowującego gazeciane zawiniątko i dobywającego zeń panierowany paluszek rybny...). Podczas porannego spaceru po grzybki Kebab vel Muhtada el Mirinda de Paproteiro podszedł nieostrożnie oficera posterunku, który był w trakcie czynności pozbywania się moczu i złapawszy się gwałtownie za serce, rozpoznał w nim wybrańca z przepowiedni – miał on bowiem członek długi i potężny niczym żmija, czy wąż... A przynajmniej jak niezła latarka Duracella... Enyłej – Posterunek otrzymał od szamana komputer, którego miał nie dostać oraz trochę informacji. Wybrany nagrodził potem swojego wiernego sługę zajebistymi zielonymi, szamańskimi szlaczkami na twarzy^^. Cała operacja przebiegła płynnie, sprawnie i była całkiem nieźle kamuflowana, a gdy odkryto prawdę, również tłumaczona [powiew charyzmy xP]. W każdym razie – punktem kulminacyjnym terenówki było to, że przypadkowo postrzelony Ezekiel okazał się nadbebeszoną maszyną. Wszyscy byli zdziwieni, na twarzy Kleja – orga – widniał szatański uśmiech, najbardziej jednak zdziwiony był chyba sam Ezz. Dibbler też potem okazał się maszyną. Do dziś tkwią mi w głowie jego szaleńcze okrzyki, które co i rusz dolatywały uszu moich i Armi, kiedy to Dibbsowi odpalił się „sajgon mode”.

Jeśli chodzi o kaliber terenówki, to jest to zabójcze, browningowe pół cala, a do tego naboje z uranowymi rdzeniami! Po prostu coś, co wpisuje się dużymi literami w CV kiedy starasz się o przyjęcie na jakiś serwis neuroshimowy...

Double Kill

Po zakończeniu trwającej trzy dni gry terenowej, rozpoczął się konwent właściwy, czyli prelekcje, panele dyskusyjne, turnieje, konkursy etc. Przedstawię pokrótce co ważniejsze punkty z antykonwentowego [dez]informatora.

1. Mistrzostwa Zasranej Ameryki w siłowaniu się na rękę
Sprawa jest prosta - wystartowało 16, wygrało trzech, ale tylko jeden może pochwalić się tytułem mistrza mistrzów i nosić czerwoną koszulkę Darcy z postapokaliptycznym misiem, któremu z brzucha i pleców wyrasta rzesza tentakli. Wszyscy oczekiwali równego doboru par, a chociażby pojedynku Paprotek vs. Ghart [jako dwie rooshove eminencje konwentu], niestety się nie udało. Ale on przegrał szybciej ode mnie ]$-> Oczywiście wszyscy my przegraliśmy, znaczy się wszyscy my, czyli Dibbler i ja, bo reszta Elixiru nie startowała. Wygrał Waldek, który sam w sobie jest w porządku. Wiem, bo potem z nim gadałem - jakby nie było kulturysta, to nie ma się z nim co mierzyć. Kaliber – 9mm. Nic wielkiego, ale to klasyka.

2. Spotkanie z redakcją Orbitalu
Znowu wiadomo, o co chodzi - Ezz mówi mądrze i długo, ja z Dibblerem i Konorem czasem coś wtrącimy, ogólnie ludzie czują się przygniecieni ogółem informacji, obok nas wisi prześcieradłowy "banner" Orbitalu i Elixiru wykonany już na Avangardę przez Armi. All ślicznie i płynnie. Imprezę uświetniły dwie butelki Elixiru. I jeszcze raz brawa, brawa dla Grema, który znalazł czas i przeżył rejestrację na Elixirze! Brawa! Brawa dla Pyrosa, który odważył się czasem odezwać! Na koniec brawa! Brawa dla ludzi z Elixiru, którzy wybrali smak swojego życia! Kaliber spotkania to jak najbardziej 7.62 wyszyte serią z Kałacha! I to co najmniej dwa magazynki...

3. "Kiery to gro?" czy też "Jaka to melodia?"
Świetnie zorganizowany konkurs, fakt faktem ludzie byli trochę tępi i nie do końca rozumieli zasady, ale cóż - były one jak najbardziej logiczne i uczciwe. Kiedy drużyny zgłoszone dostawały po dupie od Kuglarza puszczającego kolejne utwory, ja z Ghartem siedzieliśmy obok i co chwila wyrywaliśmy sobie z ust tytuły i autorów. Szkoda, że nie wzięliśmy udziału... szkoda... 5.56. Nic specjalnego, ale solidna marka.

4. Panel dyskusyjny: Bestiariusz by MOracz
Bardzo fajna prelka. MOracz sam w sobie (i poza sobą też jak najbardziej...) jest świetnym gościem. Opowiadał o planowanych dodatkach - skupił się jednak na dodatku "Moloch" i o opisanych w nim maszynach. Pokazał najgorsze prace, które nadesłali ludzie, opowiedział dokładnie o kilku tekstach z podręcznika właściwego, a potem oglądaliśmy jego teledyski i film klasy B "Evil aliens". Było na co popatrzeć – .44 magnum!

5. Panel dyskusyjny: "Boże chroń Amerykę!" Religia w NS by Multidej
Elitarna prelekcja, można by rzec. Jak inaczej nazwać prelkę, na której było raptem pięć osób? Ano - reszta oglądała kiepski film MOracza :P Swoją drogą Multidej przygotował się nieźle, mówił ciekawie i miedzy wierszami przekazał kilka informacji o dodatku "Szaman/Kaznodzieja". Było jak dla mnie OK. 7,62, ale samoróbka...

6. Wspólna redakcja scenariusza do NS by MOracz&Kuglarz
Czyli dwudziestu chłopa siada nad jedną kartką i kmini. Co wyszło? Zobaczycie sami. Fakt faktem wyszło naprawdę COŚ. Z jednym „ale”. Jak to powiedział Ezz: „Kiedy wy się wreszcie nauczycie, że kopalnia nie jest dziurą w ścianie, do której wjeżdża się wagonikiem?” - 5.56.

7. Texas Open by Ezz, Dibbs and Konor
El Paproteiro "Ta Ostatnia Niedziela" Simmons staje w szranki krowich chłopców radioaktywnego Texasu. Ja na liście ostatni, pierwszy Konrad. Rzucił tak tylko dla klimatu: "Paps, spotkamy się w finale!". I kurwa miał świętą rację. Zupełnie nieoczekiwanie wykańczaliśmy kolejnych konkurentów, a to fartem, a to refleksem, a to umiejętnościami, fakt faktem spotkaliśmy się w finale. No dobra, to teraz wam powiem, że wygrałem :P Dostałem karciankę portalu, komiks i dwie kostki sześciościenne q-workshop. Konrad zwany Roburem tudzież el Tigre, wygrał tylko komiks i chyba coś tam jeszcze, no i honorowe miejsce na cmentarzu obok Czaka Norisa :D Jeden z najfajniejszych punktów programu. Blah, niech będzie i ta półcalówka. Za teksty Ezza...

Multi Kill

Teraz pora na najważniejsze teksty konwentu. Zaczynamy od podstawowych:
Pierwszy, który pewnie wszyscy skojarzą, nawet jeśli nie byli na Tornado, to "prawie, jak [...]". Bardzo uniwersalne i treściwe, a przy tym daje mnóstwo zabawy i ostre pole do popisu. Najlepiej chyba wyszła opcja "Ezz maszyna - prawie, jak Baldi" powiedziane po terenówce :D

Drugi, czyli po prostu "Hitler był w pytę!"

Trzeci, to podstawowy w gronie komplementów, czyli "[...] to pedał! sialalalala!". Swoją genezę zawdzięcza zdaje się niejakiemu Artutowi, który to ostro zalazł ludziom za skórę i na pewnym konwencie, kiedy miał prowadzić prelekcję, ludzie przywitali go takim oto okrzykiem. Później tekst przestał być obraźliwy i stał się wręcz pochwałą.

Czwarty, czyli coś, co potrzebuje głębszego wytłumaczenia, bo nawiązuje do komiksu narysowanego na konwencie przez Armi. Ten z kolei został natchniony przeżyciami Ezza. Kiedy ten ostatni poznawał Khazisa [a było to w poprzednim milenium], Khazis już miał brodę i już mierzył dwa metry. Ezzus Kristos podchodzi, wita się, przedstawia i wyciąga rękę. W odpowiedzi słyszy dziwny odgłos wydobywający się spod gęstej brody, który brzmi zupełnie, jak "SPIERDALAJ!". Komiks Armi wygląda tak, że idzie sobie jakiś gościu, widzi ogromny "bilbord" z napisem "Elixir, witaj wędrowcze - wejdź i rozgość się". Potem wita go sylwetka Khazisa, który mówi: "Witaj, jestem Khazis", na co koleś odpowiada mu: "Sam spierdalaj!". Ha ha, bardzo śmieszne i w ogóle, wydaje się wręcz żałosne, ale do prawidłowej interpretacji powyższych tekstów źródłowych potrzeba klimatu, obycia z Elixirem i przede wszystkim bezpośredniej znajomości wspomnianych osób. Od tej pory, kiedy ktoś mówi coś niestosownego, najeżdża na nas, czy coś w tym stylu, mówimy mu serdeczne "KHAZIS!".

Tekstów na Tornado było jeszcze trochę, ale teraz na specjalną prośbę opiszę absolutny fenomen. Dowcip Tornado, który przebił nawet anegdotkę o Wujku Zenku, Mistrzu Ciętej Riposty. Jest tak długi i tak kopie dupę, że poświęcę mu osobny akapit. Z wyrazami szacunku dla Blachy, który opowiedział go rok temu, oraz Gharta, który opowiadał go w tym roku, prezentuję wam...

Mr. Masacra

Dowcip o Maximusie:
Maximus - generał wojsk rzymskich, niepokonany pogromca Teutonów, Greków, Germanów, Sarmatów i plemion Galijskich, wyzwany został przez podstępny senat rzymski na pojedynek. W umówionym miejscu, o umówionej porze, miał przelecieć za jednym razem sto rzymskich kobiet. Maximus podjął wyzwanie! Trzeciego Septembusa stawił się na Koloseum. Jego muskuły lśniły w słońcu, a lud skandował: "MAXIMUS! MAXIMUS! MAXIMU! I te jego sandały... Ach te jego sandały...". Maximus wziął się do dzieła. Pierwsza, druga, piąta, dziesiąta, dwudziesta, dwudziesta piąta. Jego muskuły lśniły w słońcu od potu, a lud wciąż skandował: "MAXIMUS! MAXIMUS! MAXIMUS! I te jego sandały... Ach te jego sandały...". Maximus nie przerywał. Dopadał kolejnych kobiet niczym dziki jastrząb, a jego muskuły błyszczały w słońcu. Trzydziesta, czterdziesta, pięćdziesiąta, sześćdziesiąta, siedemdziesiąta, w końcu... upadł! Lud przeląkł się straszliwie, lecz Maximus powstał i wrócił do dzieła! A lud nadal skandował: "MAXIMUS! MAXIMUS! MAXIMUS! I te jego sandały... Ach te jego sandały...". Jego muskuły ubrudzone w błocie nie lśniły już w słońcu, lecz on się nie poddawał. Osiemdziesiąta, dziewięćdziesiąta, dziewięćdziesiąta pierwsza, dziewięćdziesiąta druga, dziewięćdziesiąta trzecia, dziewięćdziesiąta czwarta... upadł! Lud przeląkł się straszliwie, ale wciąż skandował: "MAXIMUS! MAXIMUS! MAXIMUS! I te jego sandały... Ach te jego sandały...". Maximus raz jeszcze powstał, cały zdyszany ruszył w kierunku kolejnej kobiety rzymskiej i podjął oczywiste działania. Dziewięćdziesiąta piąta, dziewięćdziesiąta szósta, dziewięćdziesiąta siódma, dziewięćdziesiąta ósma... UPADŁ! Upadł na dobre! Leżał w błocie z własnego potu, jego muskuły nie lśniły w słońcu. Lud przeląkł się straszliwie. Nikt nie wiedział, co zrobić. Po chwili ciszy z trybun uderzył okrzyk: "PEDAŁ! PEDAŁ! PEDAŁ! PEDAŁ!"

One frag left...

Niestety, tak to już jest w życiu, że wszystko się kończy – konwent również. W glorii, chwale i uniesieniu będę musiał zakończyć relację pomijając naprawdę wiele niesamowitych akcji, jak składanie Mormirowi i Mar_cusowi pokłonów (Mar_cus akbar!), cover missionu Mroczny Ziomal Huntera (drugie oblicze Ezza), wlewania zupy z pasztetu do glanów, grania w Nigga Cytadela z Borysem... Napiszę jeszcze tylko o jednym, bo ma to spore znaczenie i związek z co poniektórymi osobami z naszej administracji...

Przedstawiam wam wszystkim Tornado! Małe, kudłate, biało-czarne, oficjalne, konwentowe stworzenie! Jak kto woli – antykot, niegrzeczne dziecko konwentu. Nie powiem tutaj, że gdy był mały, to znalazłem go w ogródku. Nie do końca pamiętam do kogo, ale chyba do Ezza przybłąkał się malutki, wystraszony kotek (chociaż to brzmi mało realistycznie i bardziej wiarygodna jest wersja, że Ezz jako pierwszy wypatrzył owe stworzenie - nic, co ma rozum i pochodzi od Boga, nie przybłąkałoby się do kogoś takiego jak Ezz... może właśnie dlatego ja i Dibbler jesteśmy jego redaktorami :P). Kotek został poważnie nakarmiony kawałkami kiełbasy, pasztetem i jak znam konwentowiczów to również piwem. Okazał się bezpański więc zabrał go w końcu Khazis i nazwał Tornado. Mieliśmy go nazwać Maximus, ale nikt oprócz ludzi z Tornado 4 nie kojarzyłby tego motywu. Więcej o kocie na forum i bezpośrednio u Khazisa (Blah, sam spierdalaj!). Tym radosnym motywem kończę brutalnie okrojoną relację z Tornado 4 oczami Papsa. I jeszcze jedno – proszę, niech ktoś powie, że gdyby była dłuższa, to by jej nie przeczytał...

Paprotek.

Z Pamiętnika Żołnierza


Terenówka

Ja, Damazy Podsiadło, aka GSP_Dibbler, a na terenówce znany jako Faust Oliver, żołnierz plutonu szturmowego Posterunku, otrzymałem zadanie zrelacjonowania gry terenowej z Antykonwentu Tornado 4.0. Zadanie to wypełnię na ile starczy mi sił i o ile nie dosięgnie mnie kula jakiegoś k***** mutka. Salut!

Organizacja/Logistyka/Plan
Gra terenowa na tegorocznym Tornado była pierwszą, trzydniową częścią Antykonwentu. Duży, trzydniowy LARP osadzony w post-apo, a konkretnie to w świecie Neuroshimy. W tym roku organizatorzy (główni odpowiedzialni za terenówkę to Yendrek i Klej) odeszli od pomysłu mechaniki karteczkowej, na rzecz bardziej dynamicznej mechaniki ‘real time’ opartej o ASG (Air Soft Gun, repliki broni palnej strzelające 6mm kulkami).

Wywołało to liczne głosy niezadowolenia wśród światka cywili na forach. Było to zrozumiałe: każdy uczestnik gry terenowej musiał posiadać ochronne gogle, które miał zakupić sobie we własnym zakresie, a także broń ASG, za którą takoż musiał zapłacić. Wszystko było dość odstraszające, ale orgowie postawili na swoim. Co z tego wyszło – opowiem później.

W grze terenowej wzięło udział około (nie mam dokładnych danych i liczę ‘na oko’) 60 do 70 ludzi w czterech grupach: Posterunek, Rodzina Torino z Miami (dalej nazywana ‘mafią’ lub ‘gangerami’), Stalkerzy oraz mutanci.

Może coś z rysu fabularnego:
Posterunek: odnaleźć COŚ ukrytego w dżungli.
Torino: zabić jednego zioma i rozejrzeć się poza Miami.
Stalkerzy: chodzić, kminić, wynajmować się. Nie była to jedna grupa, ale wolni strzelcy, najemnicy, poszukiwacze przygód.
Mutki: bronić świętych miejsc, uleczyć święte drzewo, nie dać się ludziom.

Zawiłości fabularne będę rozwijał w miarę relacji (trochę ich było). Proszę też, aby zwrócono uwagę, iż jeden człowiek wszelkich niuansów w każdej z grup, by nie spamiętał. Relacja będzie pewnie nieco ‘skrzywiona’ przez to, że skromny autor był posterunkowcem i dużo lepiej zna właśnie tę stronę fabuły... Także odniesienia do fabuły gangerów i mutków będą raczej rzadkie. Wszelkie plusy i minusy terenówki napiszę na końcu w podsumowaniu co by nie mieszać za bardzo. A zatem do dzieła.

Baaaaaczność! – Dzień pierwszy; lądowanie.
Były dwie drużyny Posterunkowców: szturmowa (ja w niej byłem) i techniczna. Grę terenową zaczęliśmy w lesie, zaprowadzeni przez Kleja na miejsce startu. Zaraz na początku terenówki mieliśmy spotkać się z technikami... Coś poszło nie tak, co? Techników napadły mutki i trzeba było ruszać z odsieczą. Wielki Blah z tego wyniknął bo mutki miały respawn i nieskończenie wiele amunicji. Później tego ‘buga’ poprawiono (miał on wyniknąć z nieporozumienia pomiędzy orgami terenówki), ale wtedy mieliśmy się z pyszna jak nagle trupy zaczęły nam walić w plecy... Po szybkiej wymianie ognia skończyła nam się amunicja i dokonaliśmy taktycznego odwrotu zabierając za sobą dwoje ocalałych z drużyny techników. Tak się składa, że kontratak był prowadzony przez nas, a technicy zostali z tyłu troszkę i ... nadziali się na respawnowanych mutków. Tak już w pierwszej godzinie naszej gry drużyna sojusznicza uległa właściwie zagładzie (z ośmiu osób zginęło sześć). Bardzo ostrożnie, przy deficycie amunicji przekradliśmy się do miejsca, które mieliśmy osiągnąć i założyć tam bazę – czyli do naszego obozu. Mutki najwyraźniej miały na kilka chwil dość walki, bo pościgu nie było.

[Z pamiętnika żołnierza]
Czy ktoś ma jeszcze amunicję? – Ezz, dowódca
... – reszta
Czy ktoś ma stimpaki? – Ezz
... – reszta
Czyli nasza drużyna straciła kompletnie potencjał bojowy, super... – Ezz
Killa podnosi rękę i mówi:
Ja mam jeszcze saperkę poruczniku...
[/Z pamiętnika żołnierza]


Po dotarciu do obozu dowiedzieliśmy się od orgów, że jednak technicy żyją... O, jak miło! Nie mieliśmy najlepszych przeczuć co do terenówki – skoro takie ‘bugi’ i nieporozumienia wyszły już na początku.... strach się bać, chociaż lepiej, że na początku, a nie później.

Powiększeni o żywy oddział techników ruszyliśmy po paru godzinnym odpoczynku na nocnego eventa. Wyszło na to, że spóźniliśmy się o dobre dwie godziny i wszystkie mutki, które na nas czekały poszły sobie na piwo. Za karę nie mieliśmy dostać pewnego laptopa... ale będąc porządnie wyposażeni wykopaliśmy saperką Killa pewną skrzynkę. O tym co w niej było – później. Przyznam się, że wykryliśmy tę skrzynkę tylko dzięki szczęściu – ktoś zauważył, że ziemia jest poruszona i ktoś tutaj kopał... W nocy! W świetle jedynie latarek! Fart i już... Także skrzynki nie mieliśmy najwyraźniej znaleźć :]

Jak tylko nasi zabrali się do kopania, usłyszeliśmy kroki – gangery zmierzali sobie mniej więcej w naszym kierunku... i najwyraźniej nas nie widzieli. Szybkie przegrupowanie i już wszyscy leżymy na ziemi z wycelowaną w ciemność bronią. Cisza jak makiem zasiał. Kurna, poczułem się jak komandos. Serio. Słychać komentarze mafii typu ‘gdzie oni są?’ i tym podobne. Czekamy...

[Z pamiętnika żołnierza]
Noc, ciemno, gangery podchodzą, słychać ich... zaraz będzie jatka... dowódca zapala latarkę, inni idą za jego przykładem i otwierają lawinowy ogień ze wszystkiego co było pod ręką. Niczym pluton egzekucyjny. Tylko pofałdowany teren ocalił mafię przed prawdziwą masakrą. Dibbler, robiący za snajpera w drużynie szturmowej, widzi w świetle latarek wychylającą się zza drzewa rękę i krzyk: ‘Nie strzelać!’; myśli: ‘A takiego wała kutasie...’. (STRZAŁ!).
AAAAA, moja ręka!
Niestety był to po prostu przypadkowy cywil, który najwyraźniej zapomniał, że wojna to piekło...
[/Z pamiętnika żołnierza]


Po strzelaninie nocnej dowiedzieliśmy się, że po stronie gangerów nie było ofiar śmiertelnych. A ta ręka co ją zastrzeliłem to był Klej – grający obecnie enpisa... Ale strzał był dobry!

W skrzynce była dokumentacja (coś o wirusie Ebola), dwie probówki, jedna pusta oraz jedna pełna jakiegoś płynu... zgadnijcie czego? Oczywiście z wirusikiem. W tej pustej też kiedyś był, ale się wylał, więc każdy kto był przy otwieraniu skrzynki zyskał bardzo poważny problem, który wyszedł na jaw dopiero następnego dnia. Rozwiązano to rzutami kostką i dzięki fartownym rzutom, szybkiej pomocy medycznej i Yendrkowi, który miał dla drużyny szturmowej specjalne plany, obyło się bez strat personalnych.

Aha – w skrzynce było jeszcze jojo... Pyros, jeden z orgów, przyznał się później, że leżało u niego w domu i zbierało kurz, a żal było wywalać. Jojo jest jednym z moich osobistych bohaterów Tornado... :]

[Z pamiętnika żołnierza]
Powtórzcie żołnierzu – porucznik Ezz
Probówki, pusta i pełna – substancja nierozpoznana, dokumentacja – także nierozpoznana oraz jojo – Dibbler
Jakie, kurwa jojo? – wkurzony Ezz
Zielone, trochę pastelowe, poruczniku – Dibbler
...? – Ezz
Ale całkiem sprawne technicznie! Porucznik Technik twierdzi, że zupełnie zdatne do użytku w polu, panie poruczniku! – Dibbler
[/Z pamiętnika żołnierza]


Alamo to pikuś... - Dzień drugi, heroiczna obrona, czyli na terenówce serce nawet najtwardszego wojaka może się wzruszyć i wyskoczyć z piersi...

Drugi dzień zaczął się powolnym zbieraniem ekipy Posterunku i przygotowywaniem się do wypadu do dżungli, Dowiedzieliśmy się, że przepadł nam laptop z ważnymi informacjami. Nasz wywiad donosił, że mutki laptopa ukryły i tylko szaman wie gdzie jest. Plan był prosty: porwać szamana. Co najlepsze: szaman sam uznał, że cele Posterunku i mutków (uleczyć święte drzewo i Kurtza, przywódcę mutantów, który w jakiś sposób był sprzężony z drzewem przez jakąś dziwną mutację) nie krzyżują się i można skorzystać na współpracy. Doniósł nam gdzie są on i mutki, a było to miejsce naszej nocnej potyczki z gangerami. Aha – szamanem był Paprotek, więc był dość skłonny do współpracy z kolegami redakcyjnymi. Nie powiem, żeby to było uczciwe, ale wykombinował bardzo fajny motyw fabularny i omówił go z organizatorami: miał wizję, w której objawił się wybraniec – człowiek o największym przyrodzeniu w okolicy. Nie wiedzieć czemu, jego wybór padł na mnie. Cóż... poszliśmy ‘porwać’ szamana do lasu.

Akcja była szybka i dobrze pomyślana: trzyosobowy oddziałek złożony z trzech Posterunkowców (Killa Bra, Konor i niżej podpisany autor) poszli górą i mieli zaatakować mutków ze skarpy. Tak też zrobiliśmy: pokrycie ogniem pozycji mutantów z jednoczesnym atakiem reszty Posterunkowców od strony drogi (i mój solowy, od lasu :P – dop. Ezz) sprawił, że rozprawa była nad podziw szybka. Nawet Killa, nasz posterunkowy terminator, był usatysfakcjonowany precyzyjną akcją eliminacji mutantów i porwania szamana.

Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Jako że postanowiliśmy wreszcie jakoś ‘zaludnić’ miasteczko co by było to miejsce takie jak zamierzyli orgowie: tętniące życiem. A tak, stało puste.

Całkiem nie wiemy czemu wszyscy rzucili się do strzelaniny jak tylko przyszliśmy. Stalkerzy, mutki i mafia ponawiali natarcia na nasze pozycje we wiosce, wkrótce zostaliśmy ograniczeni do jednego domku, który w dodatku był kiepawo umiejscowiony pod względem taktycznym...

[Z pamiętnika żołnierza]
Piekło, kulki śmigają nad głowami, Posterunkowcy kryją się za prowizorycznymi osłonami, amunicja się kończy, medyk ma coraz więcej roboty, jego sprzęt zresztą też już powoli się kończy... Pozycja Posterunku jest bez przerwy pokrywana ogniem, nie ma gdzie uciekać... Żołnierze walczą do końca.
Panie poruczniku, skończyła mi się amunicja. Proszę o pozwolenie samotnej szarży na przeciwnika! – Killa
Z czym, do cholery? – Ezz
Z saperką, panie poruczniku! - Killa
Idź – Ezz
Samotny żołnierz Posterunku, opancerzony niczym maszyna Molocha wyskakuje zza drewnianej osłony i z saperką w ręku rzuca się na stalkerów i mafię, by dać wytchnienie zmęczonym obrońcom. Naciera na grupkę trzech, lub czterech przeciwników, kule odbijają się od pancerzu na piersi, stalki padają jeden za drugim od morderczych uderzeń. Przez chwilę wydaje się, że wyrżnie wszystkich... Aż do pierwszej serii ukrywającego się na dachu kaemisty. Pociski rozrywają bohaterskiego sierżanta na strzępy... Jednak Posterunek zapamięta go jako tego, który zlikwidował czterech uzbrojonych przeciwników... tylko on i jego wierna saperka... no i, ach, te jego sandały...
[/Z pamiętnika żołnierza]


Nasz oddział całkowicie wystrzelał się z amunicji, zużył wszelkie stimpaki i uległ kompletnej zagładzie (Mi tam udało się po oficersku ewakuować – dop. Ezz). Żywa noga z domku nie uszła (no, z wyjątkiem Ezza...). W sumie, według zasad byłby to kompletny koniec Posterunku na tej terenówce, bo nie miał ich kto uleczyć... uznano jednak, że medyk trzyma się na tyle, żeby coś zrobić. Znowu były rzuty kostką – w sumie czterech z jakichś dwunastu czy trzynastu obrońców już nie grało na terenówce jako Posterunkowcy. Straty były ciężkie...

Żeby to odreagować zrobiliśmy szybki wypad z szamanem (kiedy mutki jadły obiadek) po ukrytego laptopa. Szaman Paprot przytomnie uciekł zanim rozpoczęła się rzeź w miasteczku, a ja byłem jednym ze szczęśliwców, którym kostka pokazała wynik dający życie... Po krótkim czasie rekonwalescencji, błyskawicznym wypadem do lasu, niezauważeni przez nikogo przechwyciliśmy laptop i dostarczyliśmy go do obozu... Wreszcie udało się popchnąć fabułę naprzód.

Później mieliśmy jeszcze jeden event, na którym poszliśmy po zrzut ze sprzętem... czyli po zasilacz do laptopa, ale już obyło się bez przygód w tej krótkiej wyprawie.

Jakoś po powrocie dostaliśmy info, że kilku Stalków, których wynajmowaliśmy knuje zdradę... prewencyjnie ich rozstrzelaliśmy.

Była to tylko przygrywka do wydarzeń wieczornych: otóż dostaliśmy małego questa od enpisa z obozu: zabić szefa Torino – Mar_cusa. Cóż, wskutek zabiegów dyplomatycznych miało to być sfingowane zabicie, ale wyszło całkiem nie tak, jak miało być. Ezzu musiał zamieszać. Wymyślił, że jednak naprawdę go zabijemy. Mar_cus przytomnie przewidział taki rozwój sytuacji i wziął kilku bodygardów. Znowu strzelanina – Ezz został rozwalony serią i... wskakuje Klej i mówi stop: z rozwalonego porucznika wystają kawałki metalu... Jest maszyną. Mieliśmy zonka. Wszystko miało się zakończyć pokojowo, jednak Konor i Grem, Posterunkowiec i wynajęty Stalker, wykonali na Mar_cusie ostatni rozkaz dowódcy...

[Z pamiętnika żołnierza]
Hej, Mar_cus! – Konor
Tak? – Mar_cus
Nie żyjesz – Konor
Jak to? – Mar_cus
No, nie żyjesz, strzelamy do ciebie, ja i Grem. Czy może Grem ma poprzeć argumentację serią z MP5 na klatę? – Konor
Nie! – Mar_cus

[/Z pamiętnika żołnierza]


Tak czy tak, szef Torino martwy. Posterunek zebrał się, by omówić wiadomości z laptopa i przygotować się do jutrzejszej akcji... W laptopie znaleźliśmy następujące informacje: w miejscu gdzie jest święte drzewo mutantów jest zejście do podziemnego laboratorium medycznego, w którym to robiono różne paskudne wirusy. Ja, jako dowodzący drużyną szturmową (jej resztkami) zgadzałem się z Technikiem (porucznik drużyny technicznej; drużyna w dużo lepszym stanie liczebnym), że nie mamy po co tam schodzić po dalsze informacje: dostaliśmy dokumentację ze skrzynki, próbkę wirusa oraz laptop z innymi informacjami. Pozostaje nam tylko wysadzić wejście, żeby nie ułatwiać SMARTowi spenetrowania kompleksu.

Zakończenie – dzień trzeci, bitwa z robotami.
Plan z dnia poprzedniego wykonaliśmy bardzo szybko i gładko: podeszliśmy z dwóch stron w okolice zejścia do kompleksu. Mój przetrzebiony oddziałek osłaniał techników ze skarpy, kiedy zakładali ładunki. Wycofaliśmy się nie niepokojeni przez nikogo. Wiedzieliśmy, że za nami idzie mafia i kilku mutków (jaki sojusz...!), ale wycofaliśmy się zanim zdążyli coś przedsięwziąć. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ominęliśmy w ten sposób dwie maszyny, które ujawniły się dopiero po eksplozji... a maszyny (odgrywane przez Kleja i Ezza uzbrojonych w elektryki) zajęły się gangerami i ich zmutowanymi przyjaciółmi... Byłby to chwalebny koniec terenówki, przynajmniej dla nas. Jednak przebijając się przez las, w którym było tyle Stalkerów i mutków jak nigdy jeszcze, dotarliśmy do obozu za maszynami... A te już robiły tam rzeź.

Co najlepsze było tylko kilka sztuk broni EMP i to w dodatku, że tak rzeknę, do zastosowania bezpośredniego. Czytaj: należało dotknąć nią przeciwnika. Bieganina trwała dość długo, szczególnie, że bota-matkę można było wyeliminować tylko ładunkiem EMP, który należało przyczepić do pancerza... Było gorąco.

Ostatecznie udało mi się osobiście zaciukać maszynę odgrywaną przez Ezza, ale dostałem kulkę od bota-matki... i się okazało, że też jestem maszyną! Jazda. Przez chwilę miałem małego zonka, ale szybko pokapowałem się, że mam w łapach elektryka, a przede mną stoi zwarta grupka innych – ludzkich – graczy. Już chciałem ciągnąć wszystkich równą serią, ale niestety Klej stwierdził, że lawinowy ogień innych mnie zlikwidował... cóż... trudno. Obyło się bez ofiar śmiertelnych. A bardzo szkoda... :)

Podsumowanie
Jako że ten tekst już się zrobił stanowczo zbyt długi jak na relację z trzech dni, podsumowanie będzie bardziej zwięzłe i konkretne. Ale co zrobić jak podczas tych trzech dni działo się naprawdę dużo i to ciekawie? A zauważcie, że zdołałem przedstawić tylko terenówkę widzianą oczami Posterunkowca. Gdyby ogarnąć wydarzenia dotyczące wszystkich frakcji... Sam bym nie zdołał.

Zasadnicze słabe strony terenówki są liczne i wielkiego kalibru. Zaznaczam, że gra terenowa mi się podobała, jednak... błędy bywały powalające. Przede wszystkim główni orgowie (Yendrek i Klej) zdawali się mieć dwie różne wizje terenówki. Zabrakło apelu dla wszystkich na początku pierwszego dnia, na którym tłumaczono by wszelkie zasady, co można, czego nie można. Chaos był stałą częścią terenówki. Respawny mutków, zdające się nie mieć końca ilości wystrzeliwanej amunicji, itd. To wszystko zmuszało niektórych uczestników do sięgnięcia po nie pochwalane przez orgów i uczciwych graczy oszustwa. A to podbieranie sobie ile wlezie kulek, a to ‘nie czucie’ trafień, itd. Z tym ostatnim sprawa była bardzo dyskusyjna, bo czasem naprawdę nie czuło się uderzenia kulki. Właściwie w przypadku mutków nie można mówić o oszustwie wprost. Po prostu przytomnie stwierdzili, że skoro mają respawn (później respawn był tylko w jednym miejscu), to amunicję biorą od nowa... Ech, wychodzi nieznajomość zasad terenówki. Bo i skąd mieli to wiedzieć? Akurat za to winę ponoszą wyłącznie organizatorzy.

Były także niedopracowania względem fabuły: enpisów było mało, tzw. questów pobocznych prawie się nie zauważało, że istnieją. Ludzie musieli sami wynajdywać sobie rozrywkę, co w połączeniu z dużymi zasobami amunicji i stimpaków sprawiało, że... ‘Chłopaki! Shoot on sight!’. Wyszło na to, że Posterunek walczył właściwie z każdym... albo lepiej: to każdy przez całą terenówkę miał coś do Posterunku. Biorąc pod uwagę, że z tego co mi wiadomo, w Posterunku nikt nie oszukiwał w przydziałach amunicji, cały czas dostawaliśmy po czterech literach. Jednak dość krytyki. Kleju i Yendrek swoje po dupie już dostali. Najważniejsze mankamenty już wyliczyłem, sądzę też, że nie pozbawiona wyobraźni osoba może imaginować sobie także inne skutki nieznajomości zasad i chaosu organizacyjnego.

Mimo wad, nieporozumień, czasem niemal furii, na tej terenówce bawiłem się znakomicie. Mechanika ASG, mimo że dawała pole do oszustw i wątpliwości, jednak spełniła zadanie jakie przed nią postawiono: walka miała być real time i dynamiczna. Była i niech mnie piorun strzeli jeśli nie. Była emocjonująca, była szybka, była gwałtowna, chaotyczna, ale w tym znaczeniu pozytywnym – prawdziwego piekła wojennego, wymagała pełnego zaangażowania. ‘Bugi’ spotykały się z reakcją ze strony orgów i były w miarę ich pojawiania się naprawiane. Fabuła, która może genialna i wszechobecna nie była, potrafiła zaskakiwać. Interakcja między graczami potrafiła przynosić owoce w postaci sojuszy, które potrafiły się zmienić równie szybko jak zostały zawiązane. To, w połączeniu ze świetną, przyjacielską atmosferą na Tornado dawało świetne rezultaty. Co z tego, że Posterunek prawie wyginął podczas tamtej chwalebnej obrony w miasteczku? Broniliśmy się jak prawdziwi twardziele! Alamo to był pikuś! Sucharski może nam skoczyć! No i te potyczki w lesie... Ach i te sandałki Gharta :). Pomimo oczywistych wad wystawiam terenówce silne 5 (skala 1-6). I tego będę się trzymał.
Salut!


GSP_Dibbler & Paprotek.
komentarz[19] |

Komentarze do "Antyrelacja Z T4"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl

Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!

   PATRONUJEMY

   WSPÓŁPRACA

   Sonda
   Czy interesują cię raporty z sesji NS?
Tak!
Nie.
A co to?
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Pasożyty
   Hibernatus (....
   Yakuza
   FATEout
   Legia Cudzozi...
   Pistolet Maka...
   Łowca - dzień...
   Neuroshimowe ...
   Śpiąca Królew...
   Bo kto umarł,...

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.041944 sek. pg: