>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Żegluga Transkontynentalna, czyli przygoda z Missisipi
Czasy są ciężkie. Gdzie człowiek okiem nie spojrzy, tam coś na niego czyha. Pedałujesz po autostradzie? Fatalnie stary, fatalnie. Kiepsko wybrałeś. Gangerzy co drugi kamień, mijane miasta pełne radiacji i biochemicznych syfów, niebezpieczne zajazdy i knajpy, w których za zimny kotlet ze szczura bitego dechą i zupkę cofkę oraz zatankowanie ćwierci baku, zapłacisz więcej niż za roczny zapas Tornada wyhandlowany od Dark Visionsów na głodzie. Zapomniałem... jak wszyscy gangerzy, oni nie handlują. Rozwalają ci łeb i jadą dalej.
Co? Straciłeś ochotę na wycieczkę po asfalcie? Heh, nie dziwię się. Autostrady to syf, mówię ci.
To pytasz, jak dostaniesz się do chorej cioci?
Może na skróty, pustkowiem powiadasz? Młody, a myślałem, że łeb masz na karku, a nie pod lewym jajem. Tam przecież zrobisz dwa kroki, a już dupsko ci się marszczy z braku wody, zdychasz z głodu, a jak nie dorwą cię dzikusy, nie zeżrą cię mutki albo zgubisz się i nie zawędrujesz do Toledo, to już na pewno wpadniesz w łapy ześwirowanych osadników i zostaniesz złożony w ofierze zmywarce do naczyń, zwanej Gromowładnym Ze Świecącą Lampką. Bez jaj, to przecież istne szaleństwo! Jak masz auto, to na bank braknie ci paliwa, albo piach zajedzie ci wszystko tam, gdzie może się dostać. Konia zaś wpieprzą ci drapieżniki, ale to akurat żadna nowina, mięsko zawsze było w cenie. A ta ciocia to, mówisz, chora nie pociągnie długo sama?
Fatalnie. Ale przez pustkowie nie dotrzesz. Pustkowia to piekło.
No to co? Stary, chyba mam coś dla ciebie. Ale nie ciesz tak pyska, to będzie kosztować. Tak się składa, że istnieje trzecia droga... nie, nie samolotem, debilu! Śmierci się nie boisz? Latania ci się szczylu zachciało... co do drogi - to jest nią woda. Konkretnie, jedna z autostrad na miarę naszych czasów. Słynna Misisippi! Tak się składa, że mam tu niedaleko zacumowaną barkę i chętnie popłynę z tobą do... gdzie chcesz płynąć? Baton Rouge? Stary, masz farta. Akurat po drodze do Orleanu. Po co? Nie twój zasrany interes! Pilnuj własnego nosa. A teraz płać, płacz i ruszamy.
I pamiętaj - na mojej barce obowiązują moje zasady.
Zasada pierwsza - Ja tu rządzę.
Zasada druga - Ja mam zawsze rację.
Zasada trzecia - Ja ustalam zasady od czwartej do której-mi-się-tylko-podoba.
Kapujesz? Wsiadaj. I nie zaglądaj do skrzyń... A jak wlecisz do wody na kataraktach, to powiedz rekinom, że jesteś z łajby Vlada Kuternogi. Może ci darują po starej znajomości, he he...
***
No młody, trza ci wiedzieć, że daleka droga przed nami... Płyniemy spod Chicago, tego parszywego miasta przez Boga zapomnianego. Mówię ci, w tym piekle mogą mieszkać tylko świry. Z drugiej strony, to im zawdzięczam zawartość mojej ładowni, hehe...
Tak, żebyś wiedział. Transport wodny może nie jest wydajny, ale do przewożenia cennych rzeczy nadaje się w sam raz. Bo, jakby ci to powiedzieć, rzeka to trudna, ale mimo wszystko dosyć pewna trasa. Zresztą sam zobaczysz, mamy całe Stany do przepłynięcia. Ten odcinek to kaszka z mleczkiem. Nawet taka pierdoła jak ty, zapakowana w beczkę po korniszonach by go przepłynęła. Chicago jest połączone z Syffisipi kanałami, które ułatwiały żeglugę. Na dobrą sprawę, poza Hudsonem, Potomakiem i Mobile, Missisipi to jedyna żeglowna rzeka. Jest też Kolorado, ale to już żywioł! Chyba, że masz kajak. Ale tak po prawdzie, nawet jak masz kajak, to i tak ci wiele nie pomoże. Ot, tylko dla orłów i zjebów.
Wracając do kanałów, to wiele dużych miast, jeśli nie leży nad żeglowną rzeką, to właśnie łączy się z nią kanałem. Przed wojną transport rzeczny był co prawda nieco zapomniany - wiesz, zasrana kolej i tiry ale dawno, dawno temu, nim ktokolwiek na świecie wiedział czym jest ciężarówka i tłusty śmierdzący kierowca w przepoconej flaneli imieniem Moe, jako jej konieczne uzupełnienie, to właśnie na rzekach kwitł transport. Tak, tak, to dzięki Śmierdziuszce właśnie skolonizowaliśmy południe. Kolonie? Nikt tam nie jeździł na kolonie, bęcwale. Na wielkich parostatkach i barkach podobnych do mojej pływali nasi dzielni przodkowie kopać tyłki dzikusom, a potem Konfederatom. Pływaliśmy też czasem w drugą stronę, spuścić wpieprz Francuzom. Jak nam to wyszło, widać po Kanadyjczykach. A raczej było widać, bo Moloch z właściwą sobie obojętnością załatwił sprawę żabojadów przebranych za listek klonu raz na zawsze.
Jakby nie patrzeć, tradycje handlowe i umiłowanie do rzek pozostało w naszym narodzie. Szkoda, że potrzeba było małego konfliktu, he he, nuklearnego, żeby je obudzić. Teraz na powrót wracamy do korzeni. Poczta, przesyłki, handel i przewóz ludzi i zwierząt, to jest to czym żyjemy. Raz nawet wiozłem bandę gangersów i ich motory, zdaje się chłopaków od Chilly’ego, co postanowili zmienić teren działania na południe. Mówię ci, cały rejs przeimprezowałem z nimi, szkoda tylko, że kiedy ocknąłem się w przystani w Memphis, brakowało całego ładunku. Zostały tylko śledzie i bojlery, których zresztą nikt nie odebrał. Mówili, że gość co je zamawiał, zginął ze trzy dni temu. Zgadłeś - pierdyknął mu bojler.
Ceny za to wołam rozmaite... pomyślmy... cała żegluga trwa z siedem, do dziesięciu dni, zależy jak pogoda i czy po drodze znajdę paliwo do motorów. Spokojnie, tym razem mam zapas.
Za każdy dzień rejsu biorę 7 gambli od osoby. Taniocha. Zwłaszcza, że możesz liczyć na kimanie i wyżerkę z mojej strony. Ot, derka pod nadbudówką i micha fasoli popita czystą wodą, ale jakoś nikt nigdy nie narzekał. No i masz gwarancję, że nie sprzedam cię piratom.
Barką ludzi wozi się kiepsko, ale za to brykę załadujesz bez problemu. Jedyne 30 gambli extra, jeśli nie będzie się domagała kolacji, he he.
Niektórzy się szarpnęli i, zamiast rozklekotanych barek, mają łodzie motorowe, a nawet promy! O ile motorówy mają małą ładowność, łatwo je rozpieprzyć na pierwszym lepszym przepłyceniu lub kłodzie, to promy łączą w jednym ładowność, prędkość i bezpieczeństwo. Nieraz obsadzają je zbrojne załogi chroniące pasażerów i cenny towar, przed piratami i mutkami.
Tacy to biorą zwykle za dzień 19 gambli, plus piątal za bagaż powyżej 20 kilo. U mnie masz za frajer. Kasę mają na tym niezłą, ale żarcie i tak jest parszywe. Fasola i czarna kawa to standardowa dieta nawodna.
Motorówki trasę przebywają w trzy dni, promy w cztery, do pięciu. Te to już ci nawet ciężarówkę na pokład zabiorą. Jedynie 39 gambli od tony.
Promy, pływające zwykle z ramienia większych przewoźników, nie muszą też płacić pluskoty.
Co to pluskota? Dowiesz się na pierwszej śluzie.
Widzę po twojej głupiej mordzie, że jeszcze cię coś męczy. No? Czy moja barka jest bezpieczna? No, w sumie tak. Barki za cholerę nie zatopisz, stabilne to i odporne. Na płyciźnie sobie poradzi, na głębi się nie wywalisz... jest tylko jeden mankament. Na taką niskopokładówkę łatwo wleźć. A w nocy, na Missi, różne rzeczy się dzieją i jeszcze różniejsze czasem włażą. Dlatego zawsze mam pod ręką kałacha i ze dwa obrzyny. A na cwaniaków co się czają pod wodą mam wiadro granatów. Warto też trzymać psa. On zawsze wyczuje utopców. Niestety, mojego Mickey’a ostatnio wciągnęło coś pod wodę. Chlup, i siedemdziesiąt kilo bernardyna poszło w toń!
A właśnie, załóż maskę i łyknij aspirynkę, czy co tam masz, wpływamy na Missisipi!
I trzymaj się z dala od burt...
***
Missisipi... tjaa, strasznie zasyfiona rzeka. Już pomijam cały ten bajzel z molochowymi ściekami. I bez tego ta rzeka zawsze była jednym, wielkim płynącym syfem. Jak mawiali dawni farmerzy, woda w rzece była za gęsta do picia, a za rzadka do orania...
Są odcinki gdzie wydaje ci się, jakbyś płynął przez bagno rodem z Florydy. Pełno kłód, nieregularne koryto, wiry i prądy, wszechobecne w jej dolnym biegu mgły. I opary, które akurat spotkasz na całej jej długości... wszystko to, plus skażenie spowodowane wojną i działalnością wielkiego blaszanego brata sprawiło, że Misissipi jest jednym z najniebezpieczniejszych szlaków wodnych. Naprawdę, wielkim wyczynem jest ją przepłynąć bez wypalonych płuc, wrednego choróbska albo w najlepszym wypadku, lokalnej odmiany choroby morskiej.
No, zbliżamy się do Peorii. Po czym poznaję? Opary zaczynają przeżerać filtry w maskach... he, he, żartuję. Hej, widziałeś to?! Tam, przy brzegu! Jezu, ale dziwadło...
He he, nawiniak. No leszcz, po prostu leszcz. A teraz odłóż spluwę, bo żadnego mutka nie ustrzelisz. A możemy napytać se biedy, bo właśnie przybijamy do śluzy. Przy każdym dogodnym punkcie, średnio co 200 kilometrów, mamy śluzę i musimy płacić pluskotę, czyli opłatę za przepływ. Rzeki to dla lokalnych bonzów żyła złota i stałe źródło dochodów. I to w niezłych gamblach z Chicago, albo w paliwie i żarciu z południa. No raj, aż żal dupę ściska. Z każdego ładunku wybierają sobie pięć procent gratów, a jak nie umiesz się targować, lub jesteś nowy w fachu, to zedrą i piętnaście. Każda rzeczka w Stanach ma swojego właściciela. Gangi rzeczne są tak cięte na konkurencję i tak zachłanne, że czasami mam wrażenie, jakby zabijały się o każdą cholerną kałużę. Jak będziesz próbować kanta, przeładowanie gambli na ląd i minięcie śluzy z samymi śledziami na pokładzie, to wiedz, że zaraz to wypatrzą i puszczą za tobą motorówki z zamontowanymi uroczymi półcalówkami, które zrobią ci z łodzi rzeszoto i szybko odwiedzisz umrzyka na dnie, choćbyś płynął na drugim Tytanicu. Co to jest Tytanic? Różnie mówią, jak dla mnie to musiała być barka. Tylko barki uchodzą za niezatapialne, nie? Ale to już wiesz.
Cholera, od tego nawijania aż zgłodniałem. Przydałoby się też wypocząć przed dalszą drogą. Niech sobie tu chłopcy pogmerają w ładunku, a my idziemy wrzucić do tawerny coś na ruszt i na wątrobę. I może w końcu przekimam się na normalnej pryczy.
Każda przeprawa ma w pobliżu jakiś magazyn, czasem sklepik, a już zawsze knajpę. W magazynach można trzymać towar, którego z jakichś powodów nie chcesz wieźć w tym kursie (dajmy na to, wypatrzono piratów kilkanaście mil w dół rzeki, a ty nie masz na eskortę), w sklepach pohandlować tym, co wieziesz w tej chwili, a w knajpie... cóż. Dobrze chyba wiesz co się robi w knajpie, nie?
Ceny są horrendalne. Żarcie po dziesięć gambli, piwko za dwanaście, a noclegi za tyle, ile masz. Po prostu, kto da więcej, dostaje łóżko, kto mniej, już tylko kocyk.
W sklepach zwykle jest ustalana odpowiednia marża dla frajerów co źle wykalkulowali kurs i teraz na chybcika zamieniają towar na jakiś cenniejszy. A w magazynie bulisz gambla za każde 10 kilo towaru. Na tydzień.
A o barkę się nie martw. Ja tam wiem komu mogę ją powierzyć. Ta przystań to własność Josiego Haka. Nie, nie ma haka zamiast ręki, po prostu kiedyś na rybach złapał się na własny haczyk. Nie wnikaj, ok? Za to można zarobić tu kulkę. Z gangami rzecznymi, jak z teściową. Nawet jak sprawiają wrażenie że cię lubią, zawsze wsadzą ci lufę obrzyna w dupę. Wolę już zmierzłych capów, za to szczerych. Jak im się narazisz, to pół biedy jak jesteś znajomek. Dostajesz po pysku i tyle, fundujesz następną kolejkę. Jak nie, to mogą cię połamać. Ale przynajmniej wiesz za co. A jak jakieś cwele chowają urazy, to płyniesz sobie spokojnie pół dnia, tylko po to, żeby zobaczyć, że ktoś ci wywiercił mały lufcik w podwodnej części kadłuba. Przejebane. U gangów, jeśli sezon na mutki w pełni, ładunek cenny, a twojego psa zżarło, możesz też wykupić eskortę. Ale jakbym miał co rejs wywalać dwie stówy na te łamagi, to już dawno poszedłbym z walizkami z interesu.
Cała trasa z Chicago do Orleanu, od przystani do przystani wygląda tak:
Chicago, Peoria, Saint Louis, Memphis, Przeprawa pod międzystanówką koło Jackson, twoje Baton Rouge i w końcu wpływamy na rzekę Św. Wawrzyńca i jesteśmy w Nowym Orleanie.
Najbardziej bym uważał przy Jackson, bo o ile przeprawy przy miastach takich, jak St. Louis są w miarę cywilizowane, o tyle takie na samym środku zadupia to już dobry pretekst żeby samemu okraść się z ładunku i zatopić se łajbę. W najlepszym wypadku wydupczą cię dzikusy, he he...
No nic, branoc, pchły na noc. Wstajemy z kurami!
***
Coś taki zmarnowany? Mamy piękny świt! Co? Mówisz, że niepotrzebnie zatrzymywaliśmy się na nocleg? No, jak chcesz pływać po nocy, to gdzieś na brzegu widziałem kajak. Jeśli o mnie chodzi, to każdą możliwość żeby noc spędzić w bezpiecznym miejscu, z dziką rozkoszą wykorzystam. Widać nadal nie zdajesz sobie sprawy co się czai na brzegach i w głębi. Strefę przyjacielskich mutków, Saint Lou minęliśmy już dawno temu, więc spluwa w pogotowiu i słuchaj uważnie.
Kiedy sobie tak płyniemy w porannej mgle i oparach chloru, na brzegu czyha od groma mutasów. Tępiciele robią co mogą, ale ich zawsze będzie więcej. Niektóre z nich, napakowane, agresywne pół-bestie tylko czekają aż zbliżysz się do brzegu. Wtedy szybki abordaż i już po twoim czerepie. Znakiem ich obecności są ogniska, które widać czasem w nocy spoza kłębów mgły. Przypominają zdeformowanych ludzi, rozrośniętych wszerz o niemal zwierzęcych pyskach. Czasem rzucą jakąś kłodą, lub będą darły ryja, ale ogólnie jeśli
trzymasz się z dala od lądu, nic ci nie zrobią. To mutasy dobre dla szczurów lądowych, nie dla wilków rzecznych.
Znacznie gorsze są utopce. Nazywam tak wszystkie świństwa co wypełzają na pokład prosto z wody. Dużo tego. Przez zmutowane szczurowydry, po płetwiastych, niemal humanoidalnych pełzaczy, którzy włażą ci na pokład całymi tuzinami i pełzną w twoją stronę, świecąc bladymi ślepiami w ciemności. Małe to, z metr długości, ale jak upieprzy kłami albo skoczy do oczu, to po tobie.
Są też potwory całkowicie wodne. Z tych, które dane mi było spotykać, to łapacze. Po prostu odlewasz się za burtę, albo robisz krok nie w tę stronę i już mają cię w mackach i wciągają pod wodę. Co gorsze, są całe odcinki rzeki pełne tego gówna. Chcesz przeżyć? Musisz trwać nieruchomo. I najlepiej obniżyć profil. Płyniesz wtedy skulony, bez ruchu, a wokół ciebie kołyszą się ich macki, wystające nad wodę i szukając po omacku ofiary...
Ale to nic. To tylko nieco upierdliwa fauna. Skoro ci o nich opowiadam, to znaczy że przeżyłem spotkanie z nimi. A prawdziwym zagrożeniem są te, o których nikt nie słyszał. Bo one nie zostawiają nikogo przy życiu kto mógłby o nich chrzanić bajeczki dla młokosów. Nie ma rejsu żebym nie napotkał jakiejś rozbitej barki lub łodzi. Załogi nie ma, lub została zmasakrowana. Wierz mi, straszliwy widok. To się zdarza. Często.
Wiem, że po mnie też kiedyś przyjdą. Każdy z nas, przewoźników, prędzej czy później kończy swój żywot tu, na rzece. Niektórzy ponoć wiedzą kiedy nadchodzi ich czas i ruszają w ostatni rejs we mgłę obładowani spluwami, siekierami, z wiernym psem przy sobie i obiecują sobie walkę do przedostatniej kuli. Ostatnią zachowują zawsze dla siebie.
No ale dość smutów. Mamy łajbę na kursie! I to zdaje się, że czeka nas spotkanie trzeciego stopnia z piratami...
***
No, cykorze, już dobrze, oddaj mi butelkę. To akurat byli znajomi. Parę pamiątek z ruin Chicago, pozdrowienia dla żony herszta i Rufus Trzyoki od razu załapał luzik. Tym razem nie będzie przeciągania pod kilem niewinnych przewoźników i ich pasażerów.
Piraci na Missisipi to istna zmora. Im bliżej Orleanu i oceanu, tym więcej tego gówna. Zwykle wracają z rejsów przez morze, w głąb kraju do melin. A inni po prostu łupią na rzece całe, krótkie zresztą, życie. Nawet nie wszyscy mają łajby. W węższych partiach rzeki wystarczy dobre auto z podczepionym hakiem na linie i kilkunastu osiłków z pałami, żebyśmy mieli przymusową poprawkę kursu. Cholera, raz holowali mnie nawet zaprzęgiem wołów...
Z nimi to już nie ma zmiłuj. Często tracę cały towar... i pasażerów. Wiesz, blisko morzem do Miami, a wiesz jak tam z organami niepotrzebnymi sprawa stoi.
Jedynym lekarstwem na piratów są kompanie handlowo-transportowe. Jak taki uzbrojony prom albo kanonierka z Missisipi Patrol dogoni piratów, to mamy regularną bitwę morską. Raczej biednie się kończącą dla jednookich.
Bo trza ci wiedzieć, że dwie największe kompanie rzeczne mają siedziby w Saint Louis (River Raiders) i moim kochanym Nowym Orleanie (Marina Company).
Razem doszły do porozumienia i założyły MisPat, czyli patrol rzeczny. Jest to kilka kutrów i kanonierek obładowanych działkami i z załogami zabijaków, którzy czyszczą rzekę aż do Peorii, jeśli mają dobry dzień.
***
I wygląda na to, że to koniec naszej wspólnej podróży. Nie, nie chcę cię wyrzucić za burtę, chociaż momentami byłeś tak upierdliwy, że chętnie bym to zrobił. Po portu dopływamy do Baton i o ile pamiętam, to tam właśnie chciałeś się dostać. Że co?! Że spodobało ci się na
wodzie? JAK? Romantycznie? No bez kitu. Wysiadaj w try miga i jak podrośniesz, to szukaj Vlada Kuternogi po orleańskich tawernach. A teraz zmykaj, gówniarzu do ciotki. Powiem ci w zaufaniu, że jak na szczura lądowego to łebski z ciebie chłopak. Chcesz fasoli na drogę? Nie? Tak myślałem.
Ahoj!
The_Ezekiel. |
komentarz[26] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Żegluga, czyli przygoda z Missisipi" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|