..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
    ORBITAL MENU
    » Neuroshima
    » Świat
    » Bohater
    » Rozrywka
    POLECAMY

     SZUKAJ
    » Mapa serwisu
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

Bitwa o St. George



15:12
O Jacku można było powiedzieć marzyciel i "weteran". Dlaczego? Marzyciel, ponieważ uwielbiał patrzeć w niebo, a weteran ponieważ Jack przeżył już pięć bitew. I chociaż trudno było powiedzieć o nich zwycięskie, na pewno wiele go nauczyły. Już po drugiej wiedział, jaka jest taktyka Molocha, wiedział jak po kolei wyglądają jego posunięcia, jak zdobywa ulice, budynki i pola minowe - jak zwycięża pomimo zaciekłego oporu. Wiedza, którą zdobył pomogła opanować mu przerażenie oraz spokojnie patrzeć na przebieg każdej bitwy - brak niespodzianek był brakiem strachu i paniki. Jednak dziś, siedząc na dachu starego kościółka, zaczynał czuć strach, gdyż tym razem było inaczej.

Od samego rana w głośniku radia słyszeli meldunki o oddziałach wroga przemieszczających się w bezpiecznej odległości od miasta, za którymi szły rozkazy, aby nie wdawać się w pościg. Dowództwo wiedziało, że są dobrze ufortyfikowani i że maszyny mogą chcieć wywabić ich z miasta. Jednak ten przedłużający się spokój sprawiał, że Jack coraz bardziej nerwowo rozglądał się dookoła, stawał się coraz bardziej czujny, coraz bardziej zestresowany. Cień strachu w oczach weterana rodził panikę w umyśle żółtodzioba, a tych na wieży siedziało jeszcze pięciu.

Jack, aby zająć czymś umysł raz jeszcze wziął się za policzenie granatów, sprawdzenie noża i załadowanych magazynków. Często słyszał pytanie: "Po co to robisz?", "Przecież już dawno zrobiłeś więcej niż reszta.". Jack robił to, aby udowodnić samemu sobie, że wciąż jest człowiekiem. To była walka o jego własne człowieczeństwo, w które od czasów pewnej przygody często powątpiewał. Nie raz zabijał aby przeżyć, aby coś udowodnić, dla zabawy, ale nigdy nie czyniło go to mutantem...

Około roku temu
Jack dyszał ze zmęczenia, za każdym razem kiedy przystawał aby złapać oddech jego płuca wypełniał ogień, a mięśnie spływały kwasem. Ciężko było mu pozbierać do kupy myśli, co dopiero przekonać ciało do dalszego posłuszeństwa, mimo tak realnego zagrożenia, jakie czuł zaraz za sobą. Znów zerwał się do biegu, przemknął przez ulicę i nagle potknął się o jakąś dziurę w jezdni. Upadł na twarz i wydał z siebie zduszony jęk. Znów dyszał próbując się podnieść, jednak drżące ramiona nie miały zamiaru spełnić tego rozkazu. Jedyne na co było go stać, to obrócić się na plecy, co też zrobił.

Nagle z zaułka wyłoniły się dwie sylwetki. Plemienni wojownicy, z pomalowanymi twarzami, w świetle księżyca wyglądali jak potwory. Jeden z nich uśmiechnął się podle, drugi oburącz chwycił włócznię.
- Co ja wam, cholera, zrobiłem?! - zawył Jack ostatkiem sił.
- Jesteś demonem... - zaczął pierwszy.
- Tak mówi nasz szaman...
- Jakim demonem, spójrz na mnie cholera?!
- My cię zabijemy i uchronimy plemię od zarazy...
- Suszy, głodu i złych duchów...
W umyśle Jacka było mnóstwo pytań, ale docierało do niego, że sprawa jest przegrana. Miał do czynienia z fanatykami. Obaj mocniej chwycili włócznie i zaczęli go obchodzić, czuł narastające w powietrzu napięcie. Zamknął oczy, lecz wciąż czuł ich wzbierającą nienawiść i swoje własne paniczne przerażenie. Strach ostry jak włócznia o stalowym ostrzu, strach, który z łatwością przebił się przez ich wrogość. Nagle jeden z wojowników uniósł włócznię nad siebie i już miał uderzyć, jednak nagle wykrzywił się w bólu i upadł do tyłu. Po chwili drugi też runął na ziemię, ich mięśnie naprężały się do granic wytrzymałości, a gardła rodziły wycie bólu biorące swój początek w strachu Jacka. Nie wiedział jak, ale na tę jedną chwilę czuł się z nimi jednością. W swym umyśle widział każdy z ich nerwów, jak nici nawinięte na jego palce, które coraz mocniej naciągał.

Bał się otworzyć oczy, słysząc wrzaski i ciała miotające się w konwulsjach na ulicy. Nagle jeden z niedoszłych oprawców zabulgotał, gdy wypluł z siebie długą strugę krwi wraz z odgryzionym językiem. Ich ból przerastał wytrzymałość ciał i umysłów. Obaj zdzierali z siebie skórę, aby tylko uśmierzyć ból i aby zakończyć cierpienie sami rozrywali sobie gardła. Po paru minutach było już po wszystkim, a Jack wiedział, że nie jest tym, kim był kiedyś...

15:22
..."Kolejny oddział w sile dwudziestu maszyn na północny wschód. Powtarzam, nie atakować" - zabuczało w radiu. Jack przyłożył kolbę do ramienia i spojrzał we wskazanym kierunku przez celownik. Kolejna ze wzbijanych się w powietrze chmur pyłu unosiła się i przemieszczała na wschód od miasta. Weteran splunął i spojrzał uspokajająco na towarzyszy broni, chociaż w środku stawał się coraz bardziej zdezorientowany. Mógł się jedynie domyślać co planuje Bestia, która robiła coś, czego jeszcze nigdy nie widział - okrążała ich.

19:32
Paluch o zgrubiałym naskórku raz jeszcze przejechał po wnętrzu puszki, wygrzebując resztki tłuszczu i strzępy mięsa. Jack ze smakiem go oblizał i wyrzucił puszkę przez okno. Gdzieś za oknem, w rdzawym świetle zachodzącego słońca, puszka wydała metaliczny jęk uderzając o bruk. Reszta chłopaków, z wyjątkiem jednego, już dawno zjadła, tamten wymiotował ze strachu.

"Alarm! Alarm!" - wybrzęczało radio - "Wróg w dużej sile zbliża się od północy, przygotować się, posterunki od jeden do trzydzieści..." - nagle sygnał się urwał. "...Co?..." - poszło w eter jakby niechcący, wszyscy wsłuchiwali się w szum radia - "...O Boże... wszyscy pełna gotowość."

Cała załoga patrzyła oczekująco na radio, jedynie Jack przyłożył karabin do ramienia i spojrzał przez lunetę na północ. Na horyzoncie aż się gotowało od tumanów kurzu. Jednak tym razem było inaczej. Nigdzie nie dostrzegał łowców, a z chmury pyłu nie wyłaniał się pędzący na złamanie karku Mobsprzęt. Poczuł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Niewiedza tego, co tym razem planuje Bestia, powodowała strach tak silny, jak przy pierwszej bitwie.
- No, gówniarze! - zawołał - Na stanowiska!

Cała załoga rzuciła się do swoich okien. Z wieży kościoła oraz z innych wysokich budynków wyłonili się strzelcy, wszyscy wycelowali na północ, oczekując widocznych celów - nikt nie chciał marnować amunicji. Jack coraz mocniej wytężał wzrok, obserwując przez lunetę rdzawą od słońca chmurę kurzu, która przemieszczała się w ich stronę. Nagle otworzył szeroko oczy, a jego kolana odmówiły posłuszeństwa. Z pyłu wyłoniła się potężna maszyna wielkości sporego bloku. Gigantyczny, przypominający pająka cylinder na ośmiu nogach szedł prosto na nich. Jack zacisnął zęby aż skrzypnęło, gdy po prawej wyłonił się kolejny i jeszcze jeden po lewej. Chrzęst i jęk naprężanej stali jaki towarzyszył marszowi trzech gigantów, zaczął docierać jego uszu. Błękitno błyszczące, niezliczone oczy maszyn ozdabiały cały jej przód wijąc się na antenkach, jak chmara larw na trupie.

Nagle jeden z żółtodziobów zawył upuszczając broń i upadł do tyłu, z przerażeniem patrząc na swoje dłonie. Dwóch rzuciło się do niego, zaś Jack stwierdził, że nie ma sensu dłużej czekać i nacisnął spust. Jednak zamiast zacisnąć się na spuście, jego palec bezsilnie zsunął się z niego. Zanim Jack zdążył się zdziwić swoją reakcją, przeszył go straszy ból, ogień palący całe dłonie. Padł na plecy i paniczne zaczął strzepywać niewidoczne płomienie. Kolejny z towarzyszy zaczął krzyczeć i wić się na ziemi, a siedzący w sąsiednim oknie chłopak wyrzucił swoją broń przez okno, po czym skoczył za nią.

Z sąsiednich budynków wydobywały się agonalne okrzyki i wycia, które rozbijały się echem po korytarzach i ulicach. Jack się tym jednak nie przejmował, starał się opanować ból i dopiero po chwili, gdy jeden z jego załogi zaczął panicznie walić czołem w ścianę, krzycząc "To jest w mojej głowie", zrozumiał co się dzieje. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł obecność innych, takich jak on. Ich głosy szeptały prosto w jego umysł, a ich niewidoczne usta były bezpiecznie zamknięte w stalowych gigantach. Zamknął oczy, chcąc się skoncentrować i nagle zawył z bólu czując dziesiątki, setki umysłów zapieczętowanych w maszynach i poddanych woli Bestii. Znów towarzyszyło mu to dawno nie doznane uczcie jedności, jednak tym razem to oni mieli władzę nad nim. Doznawał ich cierpienia, czuł jak w jego mózg zostają wbite setki przewodów, które wzmacniają i kontrolują jego nieludzkie zdolności. Teraz, mimo że fizycznie nie podłączony, był już częścią machiny Molocha...

21:12
Nikt nie pomyślałby, że dziś miała tu miejsce bitwa. Cała panorama St. George była spowita delikatnym księżycowym blaskiem, a ponad pustymi ruinami budynków górowały trzy gigantyczne pająki o setkach błękitnych oczu. Maszyny, które wcześniej otaczały miasto, aby upewnić się, że nikt nie pozna sekretów nowej zabawki Bestii, ściągały teraz żywych, lecz nieprzytomnych ludzi na transportery, gdzie załadowani jak bydło ruszali na północ. Szczęście mieli ci, którzy zostali zabici, lub sami poodbierali sobie życie. Dziesiątki mniejszych jednostek zbierały wszystkie rzeczy, których można było użyć - zarówno te mechaniczne, jak i te organiczne: resztki ciał, sprzęt, silniki i całą resztę.

Jednak najgorszy los spotkał Jacka, jego pozbawione głowy i części organów ciało leżało pośród innych organicznych resztek, karabinów i sprzętu na właśnie ruszającym transporterze, za to cenny dla Bestii umysł był zaprzęgany stalowymi nićmi w trzewia jednego z Psionicznych Pająków. Gdzieś głęboko, pośród innych umysłów, tych schwytanych, jak i tych wyhodowanych we wnętrzach maszyny, Jack był pozbawiany swego ego, w głowie zrodziło się absolutne posłuszeństwo wobec NIEGO, wobec umysłu, który kierował tym Pająkiem. Nie było już Jacka, był już tylko kolejny umysł służący jako zębate koło w nowej zabawce Bestii. W zamian za swoje stare imię dostał nowe - uważał, że to uczciwa wymiana - jedna literka na jedną cyfrę. Jack, zmieniło się na 1027. Był zadowolony z nowego imienia, do którego dostał nawet nazwisko: A3. Miejsce, w którym był. W Arahidzie numer 3.

Na zewnątrz pozostałe dwa pająki zawróciły na Północ. Jedynie A3 jeszcze czekał, kiedy dwie maszyny inżynieryjne montowały kolejną błękitną soczewkę na froncie, specjalnie dla 1027. Był on z tego bardzo zadowolony, gdyż uwielbiał patrzeć na niebo.


»Tekst zajął I miejsce w konkursie Neurokoncepcja


Istota Cienia.
komentarz[17] |

Komentarze do "Bitwa o St. George"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Corwin Visual
Engine by Khazis Khull based on jPortal
Polecamy: przeglądarke Firefox. wlepa.pl

Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!

   PATRONUJEMY

   WSPÓŁPRACA

   Sonda
   Czy interesują cię raporty z sesji NS?
Tak!
Nie.
A co to?
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Pasożyty
   Hibernatus (....
   Yakuza
   FATEout
   Legia Cudzozi...
   Pistolet Maka...
   Łowca - dzień...
   Neuroshimowe ...
   Śpiąca Królew...
   Bo kto umarł,...

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.021765 sek. pg: