>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Sprawiedliwość Pogranicza IV: Wśród Wrogów
Indian na zgaszonych światłach wjechał w niewielki parów, stając się kompletnie niewidoczny dla każdego poza jego stromymi ścianami i oddalonego o więcej niż 20 jardów. Nie był tu jednak sam. B wykręciła nim niewielkie koło i zatrzymała maszynę obok potężnego, czarnego samochodu. Grom zsiadł z Cruisera kiedy kobieta zgasiła silnik. Oboje podeszli do samochodu, mężczyzna mimowolnie się uśmiechnął, widząc jego czarną bryłę lśniącą lekko w słabym świetle gwiazd. Znał dobrze tę konstrukcję i zawsze rozbawiało go, czego może dokonać zdolny mechanik, jeśli ma motywacje.
- Dobrze, że jesteście – powiedział Wilk, odklejając się od burty Pursiut Speciala. Zarówno on jak i Kamil mieli na sobie czarne stroje, jakich pół wieku wcześniej używały oddziały SWAT, choć bez elektroniki i bez hełmów. Czarny makijaż maskujący dopełniał obrazu i jedyne co potrafiło zdradzić z bliska obecność obu Polaków to białka ich oczu. Doktor, opierając o Forda swoją "pompkę", sięgnął do jednej z kieszeni, w jakie zaopatrzona była jego kamizelka taktyczna. Ruszył dłonią i z suchym trzaskiem żółte światło zalało wszystko w promieniu kilku jardów.
- Powtórzmy plan – powiedział, stając przed maską samochodu. Pozostała trójka zebrała się pośpiesznie obok. Grupa dywersyjna dopiero w tym nikłym świetle dostrzegła rękojeść czarnej katany noszonej przez Wilka na plecach. Japoński miecz, zdobyty z tego co im było wiadomo na Iwo Jimie przez kaprala USMC, był wymarzoną bronią do skrytych, nocnych operacji. Dłuższy od noża, cichszy nawet od wytłumionej broni...i rzadko po ciosie trzeba było poprawiać. Długowłosy poczuł ukłucie żalu, że nie mógł zabrać swojego miecza atlantów.
B. w tym czasie zakreśliła palcem drobne koło na masce samochodu.
- Tutaj jest obóz – powiedziała, następnie położyła podłużny kamień trochę na lewo od centrum – tu zaś stoi cysterna. Wiemy, że pilnuje jej zawsze czterech strażników. Do nas należy odwrócenie uwagi wszystkich strażników i tylu gangerów, ilu się da. Wy w tym czasie podkradniecie się pod cel. Wilk, do ciebie należy sprawdzenie czy ciągnik jest na chodzie.
Właściciel samochodu skinął tylko głową, w myślach układając plan potajemnej inspekcji pojazdu. Kobieta zaś kontynuowała.
- Jeśli tak, to zostaniecie pod cysterną dopóki nie przyjdziemy, ukryci w cieniu. Wtedy my pozbędziemy się jakoś dwójki strażników i wam pozostanie zdjęcie dwóch osób – odetchnęła nerwowo – potem ładujecie się do kabiny i ruszacie w stronę miasta. My z Gromem postaramy się zrobić jak najwięcej zamieszania, aby wam to ułatwić, ale i tak będzie ostro. Jeśli natomiast uznasz, że nie zdołamy odpalić ciężarówki to podłożycie jedynie materiały wybuchowe, ustawiając zegar na sześć godzin.
- W pierwszym przypadku będziecie mieli problem z wydostaniem się – wtrącił się doktor splatając ramiona na piersi – pamiętajcie, żeby nie przeginać. Zróbcie co się da, aby się nie narażać i dawajcie długą .
- Gdybyśmy z B zostali rozdzieleni to tu się spotkamy po wszystkim – dorzucił Gromisław – tak jak w przypadku wysadzania cysterny.
- No dobra – uciął Wilk, przesuwając dłonią po swoich króciutko ściętych włosach – wszyscy i tak pamiętamy co robić i wiemy jak się zachować. Bierzmy się do roboty i nie dajmy się zabić.
- Rozkaz – skomentował Chmurny, Róża zaś rzuciła tylko krótkie.
- Powodzenia – i oboje ruszyli w stronę motocykla. Obaj Polacy w strojach jednostek specjalnych popatrzyli tylko za nimi, wiedząc, że zadanie ich przyjaciół jest o wiele niebezpieczniejsze. Kamil nic nie mówiąc, uczynił za nimi znak krzyża...
Obóz bandytów w znacznym stopniu przypominał kempingową dyskotekę miejską. Tyle, że do kwadratu i na gigancie. Nieregularną plątaninę motocykli, samochodów, przyczep i ciężarówek przecinały puste obszary, na których przy świetle ognisk toczyło się hałaśliwe i wyuzdane życie. Muzyka różnego autoramentu dobiegała z wielu miejsc, narkotyki i alkohol krążyły zaś z rąk do rąk, zacieśniając na chwilę więzi łączące tę "społeczność". Natknięcie się na posuwającą się parkę było równie prawdopodobne jak na grupkę konkurującą w siłowaniu się, bitce czy rzucaniu czymś lub strzelaniu. Czasem do czegoś, czasem do kogoś. Jednak nawet tu dało się dostrzec ślady organizacji. Pojazdy pogrupowano tak, aby dało się między nimi przejechać nawet najcięższym sprzętem, za potrzebą trzeba było łazić za teren obozu.
Wjeżdżając do niego Chmurny zauważył również, że został on podzielony pomiędzy poszczególne gangi i klany. Nie dziwiło go to...sojusz sojuszem, ale wątpił, aby w środku ciemnej nocy ktokolwiek ufał tu komukolwiek obcemu. A dla nich wszyscy byli tu obcy. Jakby czując to samo, czarnowłosa przywarła do niego mocniej. Mimowolnie lekko się uśmiechnął, ale szybko spoważniał. Nie byli tu dla zabawy, a to, że to on prowadził było tylko spowodowane obyczajami panującymi w tym środowisku. To faceci byli tu jeźdźcami i władcami, kobiety były tylko dla ozdoby i przyjemności. Śmieszyło go to, bowiem B zdążyła zapomnieć o jeździe motocyklem więcej niż on byłby w stanie się nauczyć.
- Tam – szepnęła mu kobieta do ucha, wyrywając z zamyślenia – to powinno być dobre miejsce.
Podążył wzrokiem w miejsce, które wskazała i dostrzegł olbrzymie ognisko, wokół którego stało wiele motocykli. Mężczyźni i kobiety chyba wszystkich ras, w większości młodzi, ale nie tylko, tańczyli wokół niego w rytm głośnej muzyki, lecącej z odrapanych głośników. Zwiadowca nie dostrzegł dokąd były podłączone. Kiwnął jednak tylko głową i dodał trochę gazu. Po kilkunastu sekundach zatrzymał pojazd obok innych jednośladów. Róża zsiadła nim jeszcze zgasił silnik. Oboje ruszyli między maszynami w stronę ognia i zebranych ludzi. Wiele osób przerywało zabawę czy rozmowę kiedy przechodzili obok. Grom sądził jednak, że większość facetów patrzy na kroczącą przed nim kobietę. B nie wstrzymywała się z niczym. Szła ponętnym krokiem, kołysząc tym i owym, co jej strój jedynie uwydatniał. Sam łapał się na tym, że wzrok mu się zawieszał na tym, co u czarnowłosej znajdowało się poniżej pleców, a było teraz mocno opięte. I tak jak przypuszczał, nim doszli do ogniska, na przeciw wyszła im grupka lekko chwiejących się facetów.
- A wy to, kurwa, kto i czego tu? – spytał najwyższy z nich, nieźle zbudowany blondyn o przetłuszczonych włosach i ospowatej gębie. Róża uśmiechnęła się do niego ślicznie, stając w wyzywającej pozie.
- Hej przystojniaku, czemu tak niegrzecznie? – spytała, mrużąc zalotnie oczy. Blondyn obejrzał ją uważnie od dołu do góry i z powrotem.
- Do ciebie nic nie mam, skarbie – od razu zmienił ton zwracając się do niej. Zrobił krok w jej stronę i wyciągnął rękę, aby złapać za podbródek. Nim jednak zdołał jej dotknąć, Chmurny złapał go za nadgarstek, ściskając mocno.
- Patrz ile chcesz, synku – powiedział spokojnie – ale łapy trzymaj przy sobie.
- Spierdalaj! – warknął ganger, szarpnięciem uwalniając rękę – to ta twoja dupa się do mnie przystawia. Widać nie umiesz jej dogodzić. Więc spierdalaj teraz gdzie pieprz rośnie albo wrzucimy cię do ogniska.
- Nie zrozumiałeś mnie kołku – odrzekł mu ciemnowłosy, podpierając się pod boki – nie chodzi o to, że nie możesz się z nią zabawić. Chodzi o to, że wcześniej musisz za to zapłacić.
Mężczyźni popatrzyli na siebie zdziwieni, w mig jednak przekonali się, że dobrze zrozumieli. Ospowaty spojrzał jednak hardo.
- Jesteś sam gnojku – powiedział – możemy cię ubić i ją sobie wziąć.
- A skąd wtedy będziesz miał przystojniaku pewność, że zrobię ci wszystko co potrafię? – Latynoska odpowiedziała za swego przyjaciela, nadal jednak uśmiechając się zalotnie – A uwierz mi, jestem warta swojej ceny.
Mówiąc to przesunęła dłońmi wzdłuż swego ciała. Gromislaw zauważył, że część komitetu powitalnego zaczęła przestępować z nogi na nogę, jakby nagle zrobiło im się niewygodnie.
- Ile za nią chcesz? – włączył się do rozmowy wąsaty Latynos w wojskowej kurtce. Grom otoczył swój "towar" ramieniem. B od razu do niego przylgnęła.
- Najpierw zobaczę co w ogóle macie – odpowiedział – potem pomyślę o odpowiedniej cenie.
Przesunął lekko dłonią po policzku kobiety.
- To w końcu dobro publiczne – kiedy to powiedział, zebrani gruchnęli śmiechem i zaczęli się rozchodzić. Ci, co na całą scenę przerwali swoje zajęcia, wrócili do nich, a Róża i Grom wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia wkroczyli głębiej pomiędzy wrogów...
Natalie dorzuciła kilka drewnianych szczap do kominka. Ogień od razu zatańczył na starym, natłuszczonym drewnie i buchnął jaśniejszym płomieniem.
- Zaraz powinno być cieplej – powiedziała, uśmiechając się.
- Dziękuję – Ann odparła jej, poprawiając koc, który ją przykrywał. Siedziała wygodnie w bujanym fotelu, odpychając się leniwie stopą. Rozkołysany w leniwym rytmie około roczny Han spał w najlepsze na jej piersi, a bliźnięta Pat i Lucas, raptem o rok od niego starsze, pochrapywały cicho w łóżeczku koło kominka. Zmierzch zapadł już dawno, noc była zaś wietrzna i zimna.
Stark usiadła wygodnie w starym, rozpadającym się z wolna fotelu. Patrzyła przez chwile w ogień, zastanawiając się nad czymś. W końcu odetchnęła głęboko i spojrzała na mulatkę uważnie.
- Czy Róża i Gromisaw są parą? – spytała. Złotowłosa podniosła na nią spojrzenie, nie było jednak widać, aby pytanie ją zaskoczyło.
- Nie powiedziałabym – odrzekła tylko. Czarnowłosa nie dała się jednak tak prosto załatwić.
- Coś jednak ich łączy – zauważyła – to widać gołym okiem.
- Jeśli chcesz to wiedzieć to powinnaś ich spytać – żona Wilka odpowiedziała, uśmiechając się lekko. Usłyszawszy to Natalie skrzywiła się spoglądając w bok. No tak, mogła przewidzieć, że tak się to zakończy. Po chwili milczenia Ann westchnęła jednak, kręcąc tylko głową.
- Coś jednak czuję, że by ci nie opowiedzieli, a z tego co widzę, masz oko na naszego chorążego – powiedziała – niewiele osób zaś zna dość dobrze tę historię, aby ją opowiedzieć jak należy.
Czarnowłosa podwinęła nogi na fotelu, siadając wygodniej i skupiając całą swoją uwagę na rozmówczyni.
- Jeszcze parę lat temu B Róża i Gromisław Chmurny byli na najlepszej drodze do ołtarza – zaczęła mulatka dobitnie – wszystko jednak zostało pokrzyżowane przez jednego faceta.
- Odbił Różę komuś takiemu jak Grom? – Stark przerwała zdziwiona. Złotowłosa spojrzała na nią karcąco.
- Jeśli będziesz mi przerywać to trudno będzie mi to opowiedzieć – rzekła. Słuchaczka tylko przepraszająco uniosła ręce.
- Może jednak powinnam zacząć od początku – Ann zamilkła na moment, jakby układając sobie całą opowieść w głowie – Nasza para gołąbków poznała się cztery lata temu. B była wtedy młodą sztabistką w Gnieźnie, miała męża i dwójkę dzieci. Jej mąż był bardzo wpływowym człowiekiem, jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym informatykiem w całym naszym kraju. Mieli więc wszystko czego tylko zapragnęli. I, żeby nie było: mocno się kochali. Niestety, pewnego dnia mąż Róży musiał załatwić coś na południu i przepadł jak kamień w wodę. Natychmiast wysłano ekipy poszukiwawcze, wynajęto nawet kilka gangów, przeszukano obszar kilku dawnych stanów, ale facet przepadł jakby porwało go UFO. B była zrozpaczona. Chciała wyruszyć szukać męża, po jakimś czasie musiała jednak wrócić do obowiązków względem rodziny i kraju. – Ann pociągnęła łyka zimnej już herbaty z kubka leżącego obok niej na stoliku, po czym kontynuowała – Niedługo potem domniemana wdowa poznała młodego mężczyznę, którego mój mąż wziął na przeszkolenie na Zwiadowcę. Róża znalazła w Gromisławie oparcie w najcięższym czasie, kogoś kto ją wysłuchiwał czy podnosił na duchu. On zaś kobietę podzielającą jego zainteresowania i, co najważniejsze, interesującą się nim. No i tak od słowa do słowa...jakoś to poszło.
Natalie słuchała uważnie, nie przerywając nawet jeśli coś ją zaciekawiło. Mimowolnie uśmiechała się, bowiem przez ciche skrzypienie bujanego fotela i trzask płonącego drewna w kominku przypominało jej to opowieści dziadka. Jak była dzieckiem, spędzali na nich prawie wszystkie wieczory.
- Początkowo myśleliśmy z mężem, że to tylko takie szczeniackie zauroczenie – złotowłosa opowiadała zaś nadal – miesiące jednak mijały, a to się tylko pogłębiało. Przebrnęli nawet przez pierwsze kłótnie, po których nie odzywali się do siebie z tydzień i więcej – Ann uśmiechnęła się do wspomnień – i jak wspomniałam zaczęli nawet planować małżeństwo. Wtedy jednak zdarzyło się coś, na co nikt nie miał już prawie nadziei. Jeden z patroli odnalazł w małej wiosce Mateusza, męża B. Okazało się, że jego patrol wpadł w pułapkę maszyn Molocha. On sam w trakcie walki spadł z urwiska i połamał się ździebko od upadku. Doznał też amnezji i od tamtego czasu żył z ludźmi, którzy go odnaleźli i zaopiekowali się nim. Na szczęście, kiedy nasi ludzie zaczęli mu opowiadać jego życie, odblokowało to pamięć Mateusza i mógł do nas wrócić. Niestety, jego powrót jedynie mocno skomplikował życie, tak Róży jak i Gromowi. Widzisz, B nigdy nie przestała kochać swego męża, była jednak przekonana, że po takim czasie on już nie żyje. Co więcej, ona sama z Gromisławem jeszcze dodatkowo skomplikowali ten problem.
- Co masz na myśli? – spytała czarnowłosa, kiedy mulatka nie odzywała się przez chwilę. Żona Wilka spojrzała na nią zamyślona. W końcu westchnęła.
- W niespełna dziewięć miesięcy po powrocie Mateusza jego żona urodziła synka – powiedziała cicho. Kiedy w pełni do niej dotarło co to oznacza, Natalie aż otwarła usta z zaskoczenia.
- Chcesz powiedzieć, że to dziecko Gromisława? – spytała. Ann uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiadomo – odrzekła – W Orlim Gnieździe mamy wiele cudów dawnej techniki, ale nie dysponujemy sprzętem ani wiedzą jak badać DNA w celu ustalenia ojcostwa. Dlatego ani nasz przyjaciel ani mężuś nie wie, czy jest ojcem ostatniego dziecka Róży. Ona chyba się jednak domyśla i dlatego dała dziecku na imię Conan.
- Tak jak jeden z idoli Gromisława – rozpoznała czarnowłosa.
Mulatka pokiwała tylko głową...
Chmurny pewnie podniósł kieliszek i powąchał zawartość. Niskiej jakości bimber cuchnął starymi skarpetkami i co najmniej 60% czystego etanolu. Zebrani wokół niego gangerzy zamilkli, obserwując uważnie poczynania nowego kompana. Grom uśmiechnął się tylko krzywo i jednym łykiem wyciągnął pełną pięćdziesiątkę. Przełknął szybko wodę ognistą i tylko odetchnął głęboko. Dla lepszego efektu oblizał jeszcze kieliszek.
- Kurwa. Skurwysyn. Ja pier... – przekleństwa przegranych momentalnie zagłuszyły radosne śmiechy tych, co wygrali zakład. Ci też zaczęli gratulować mężczyźnie wypicia całego kieliszka bez zakrztuszenia się. Gromisław z uśmiechem dziękował im, szybko zlokalizował jednak wzrokiem swoją towarzyszkę. Róża siedziała właśnie na kolanach postawnego gościa, gładząc go po łysinie. Zwiadowca znał ją na tyle, aby zauważyć, że się denerwuje. On zresztą również tylko udawał spokój i zadowolenie. Byli tu już blisko godzinę, a nadal nie mieli pomysłu jak skupić na sobie uwagę dostatecznej ilości gangerów, aby można to było uznać za dywersję. Jeśli nic nie zdołają wymyślić, będzie trzeba improwizować albo poniechać akcji. Tyle, że nie mieli nawet jak dać znać doktorowi i porucznikowi co postanawiają. 'Szlag by to wszystko trafił' pomyślał, ruszając w stronę towarzyszki. Musiał z nią porozmawiać, sprawdzić czy czegoś nie wymyśliła.
Był już za połową drogi, kiedy nagle jak spod ziemi wyrosła przed nim wysoka, złotowłosa kobieta. Była wyższa od niego, mając blisko sześć stóp wzrostu i twarz, która mogłaby należeć do anioła, gdyby nie wyzywający, ostry makijaż. Długie, mocno umięśnione nogi miała obute w czarne, skórzane lakierki na obcasie i odziane w czarne rajstopy o szerokich oczkach. Minispódniczka w szkocką kratę była na tyle krótka, że odsłaniała nieomal całe podwiązki oraz na tyle luźna, aby dać pełne rozeznanie w szerokich biodrach i krągłych pośladkach blondynki. Zwieńczeniem stroju była biała koszulka zawiązana zaraz pod biustem w taki sposób, aby odsłonić znaczną część czarnego stanika opinającego takie solidne D. Razem z włosami związanymi w dwa warkocze dawało to kobiecie wygląd uczennicy szkoły katolickiej z filmów pokroju "Wyuzdane Zakonnice 7".
- Czy ty jesteś Elbrus? – spytała, patrząc na niego z góry. Chmurny kiwnął tylko głową, gdyż faktycznie imię słynnego rosyjskiego siłacza było tym, jakim się tu przedstawił.
- I to ty twierdzisz, że pokonałeś w walce wręcz dwóch członków Żelaznego Gangu? – spytała poważnie.
- Zgadza się – odpowiedział jej nowoprzybyły, bowiem faktycznie pochwalił się tym kiedy nie kleiła mu się rozmowa z jednym z miejscowych. Dzięki temu zaoferowali mu wypicie tamtej księżycówki, aby udowodnić czy faktycznie jest taki twardy. Blondynka słysząc jego odpowiedź, odwróciła się w stronę obozu.
- Mam go! – krzyknęła i pomachała ręką. Grom zmarszczył brwi i rzucił na boki bacznym spojrzeniem. Zauważył, że ci, co stali najbliżej, zaczęli się odsuwać, zaś ci, co stali dalej, patrzyli zaciekawieni. Stopniowo muzyka i zabawa w okolicy cichła i zamierała. Już po chwili Zwiadowca przekonał się dlaczego: potężnymi, ale spokojnymi krokami waliło w jego stronę monstrum. Nie miało przy sobie żadnej broni, ale wątpił, aby kiedykolwiek musiało jej używać.
- Nazywam się Ares, a to moja dupa Atena – przemówił, kiedy podszedł i wskazał blondynkę – przyznaj się kurduplu, że srałeś o tych z mojego dawnego gangu, a rozważę czy nie upierdolić ci główki.
Polak uważnie zlustrował gangowca i musiał niechętnie przyznać, że mógł on nazwać go kurduplem. Mężczyzna miał bowiem na pewno z siedem stóp wzrostu i wagę oscylującą w okolicy 380-400 funtów. Olbrzymie mięśnie napinały czarną skórę ramion i torsu do granic możliwości. Kwadratowa szczęka, szeroki nos i grzywa brązowych, zdredowanych włosów sprawiały, że jego twarz kojarzyła się z lwim łbem. Kiedy tylko podszedł, blondynka zbliżyła się do niego, ale stanęła tak, aby nie być między mężczyznami. Gromisław bardziej wyczuł niż zauważył, że u jego boku pojawiła się już Róża.
- Nie zwykłem srać przy ludziach – odpowiedział hardo patrząc w drapieżne oczy olbrzyma, również pasujące do drapieżnego kota. Usłyszawszy to murzyn od razu sprężył się do skoku, znieruchomiał jednak kiedy prawica Polaka wylądowała na kolbie Deserta.
- Podnieś tylko rękę, a ci ją odstrzelę – warknął "Elbrus", spoglądając groźnie.
- Jesteś taki twardy tylko z gnatem – Atena splunęła ze wzgardą. Zwiadowca pokręcił jednak tylko głową.
- Nie walczę za darmo – odpowiedział, gdyż nagle zaświtał mu pewien pomysł – chcesz się zmierzyć to zorganizuj arenę i zwycięzca bierze ćwiartkę zysków z zakładów. A jak nie, to spierdalaj z powrotem pod kamień, spod którego wypełzłeś, bezkręgowcu, bo nie mam dla ciebie czasu.
Usłyszawszy zniewagę Ares warknął wściekle i skoczył na Polaka, ale zatrzymała go eksplozja ziemi tuż pod jego stopami, której towarzyszył głośny wystrzał. Zatrzymało go jednak naprawdę to, że jego przeciwnik nie zdążył jeszcze wydobyć broni, a tym bardziej wycelować. Wszyscy spojrzeli więc na kierunek, z którego padł strzał. Wśród kręgu gapiów w otoczeniu kilku ciężko uzbrojonych gości stał wysoki, długowłosy facet słusznej postury. Colt Python dymił jeszcze leniwie w jego ręku.
- Ares, Ares... – powiedział, spoglądając na olbrzyma – nowy ma racje. Takie sprawy załatwiamy na forum publicznym, co by wszyscy mogli się nacieszyć. A nie tak prywatnie, tylko w małym gronie. Tym bardziej, że masz tendencję do uśmiercania swoich przeciwników. A tego zabraniają zasady.
- Szalony Psie, pierdole ciebie i twoje zasady – warknął olbrzym, wyraźnie się jednak uspokoił. Właściciel rewolweru łypnął tylko na niego złym okiem.
- Nasza droga albo autostrada – powiedział znaną sentencje – nie zapominaj, że nie należysz już do swojego gangu i musisz się trzymać zasad, które ustaliśmy. Jak nie, to wypierdalaj.
- Niech będzie, Pies – fuknął murzyn, unosząc pojednawczo ręce – ty tu rządzisz.
- I lepiej o tym nie zapominaj – usłyszał jeszcze, po czym rozmówca schował rewolwer i zwrócił się w stronę Groma – to była odważna deklaracja chłopcze. Na pewno ją podtrzymujesz?
- Jeśli tylko dostane jedną czwartą z zakładów to mogę się tłuc z każdym – odpowiedział Zwiadowca, splatając ramiona na piersi.
- Świetnie – Szalony Pies uśmiechnął się zadowolony i zwrócił do zebranych – do teatru!
Gromisław spojrzał na Różę zdziwiony.
- Teatru? – szepnął. Kobieta westchnęła tylko na zasadzie: co ma być to będzie i obejmując go w pasie ruszyła w tym kierunku co reszta zgromadzonych. Kilku umyślnych ruszyło biegiem w różne strony i kiedy podeszli do celu, zebrali się tam już prawie wszyscy gangerzy.
Teatr okazał się sporej wielkości asfaltowym placem, zapewne pozostałością dawnego boiska szkolnego. Wokół niego półkolem stało kilkadziesiąt samochodów w trzech rzędach. Najpierw zwykłe bryki osobowe, potem Suvy i Vany, a na końcu wozy kempingowe. Na ich dachach zamontowano ławki, krzesła i fotele, co z grubsza całej konstrukcji nadawało wygląd greckiego amfiteatru.
- Widać kilku gangowców liznęło trochę wiedzy – mruknęła B, obserwując to wszystko.
- Albo obejrzeli jakieś filmy – skwitował jej towarzysz, obserwując jak członkowie gangów zajmują kolejne miejsca. Jak można się było spodziewać, Szalony Pies miał miejsca w najniższym rzędzie na środku zgromadzenia, zaś im wyżej i dalej tym siadały mniej znaczące osoby. Od razu było widać, że miejsc siedzących nie wystarczy dla wszystkich i część będzie musiała stać lub siedzieć na ziemi z drugiej strony. Dywersanci mieli nadzieję, że będą siedzieć. Jeden gość z logo Piekielnych Aniołów na kurtce wskazał im niewielką przyczepę kempingową po lewej.
- Tam macie się przygotować – powiedział – na płytę można wejść mając na sobie tylko gacie, buty i rękawice.
- Dzięki – odparł mu "Elbrus", ruszając we wskazanym kierunku, facet zastąpił mu jednak drogę.
- Macie jakieś dwadzieścia minut – powiedział cicho – więc przeleć swoją kobietę po raz ostatni. Ares to morderca.
Polak kiwnął tylko głową w podziękowaniu i przyśpieszył kroku. Przyczepa była urządzona skromnie, z jednym dużym i jednym piętrowym łóżkiem, toaletką oraz stolikiem i kompletem szafek.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytała B jak tylko drzwi się za nimi zamknęły.
- Nie bardzo – odpowiedział Grom, zaczynając przeglądać zawartość szafek – zwykle zajmuje mi to więcej niż dwadzieścia minut.
W odpowiedzi dostał kuksańca w żebra.
- Wiesz, że nie o tym mówię – skarciła go latynoska. Chmurny skwitował to szerokim uśmiechem, szybko jednak spoważniał.
- Nie mam lepszego pomysłu – powiedział ściągając kaburę z bronią oraz zaczynając odpinać nóż – a z tego co widzę, walka zainteresuje prawie wszystkich. A jeśli będzie naprawdę dobra, to nawet strażników odciągnie od obowiązków.
- Możesz zginąć – zaznaczyła kobieta, patrząc jak ściąga podkoszulek.
- Czyli zwykły dzień w biurze – ciemnowłosy zażartował w odpowiedzi. B nic już nie mówiąc zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła się mocno. Grom przez moment stał oszołomiony, walcząc z natłokiem pragnień i wspomnień, szybko jednak dał sobie spokój. Jego potężne ramiona zamknęły się wokół niskiej kobiety przytulając ją jeszcze mocniej. Oboje zamknęli oczy próbując odciąć się od wszystkiego. Od żądnej krwi bandy na zewnątrz, od zadania, które ich czeka, od problemów jakie mieli w domu. Oboje postanowili na te chwilę być tylko tu i cieszyć się tą chwilą bliskości, tak znajomą a jednocześnie tak niedostępną.
Nie wiedzieli ile czasu minęło. W końcu jednak odkleili się od siebie i nic nie mówiąc dokończyli przygotowania. Kiedy Chmurny z włosami splecionymi już w nieprzeszkadzający warkocz podochodził do teatru, Ares już na niego czekał. W świetle kilku reflektorów zamontowanych na trybunach olbrzymie czarne ciało zdawało się wznosić nad okolicą jak antyczna kolumna nad zrujnowaną świątynią. W porównaniu z tą olbrzymią sylwetką Grom, też przecież nie ułomek, wyglądał jak mniejszy, drobny chłopiec.
- Nim zaczniemy, wiedz jedno, białasie – olbrzym rzucił z wyższością – po każdej przegranej walce golę się na łyso.
Mówiąc to przesunął tylko dłonią po swoich dredach sięgających poniżej ramion.
- Zapamiętam – odpowiedział "Elbrus", obróciwszy rękami, aby rozruszać stawy i przyjmując pozycję do walki. Ares przesunął kciukiem po gardle po czym ruszył wolno w bok, obchodząc mniejszego przeciwnika.
- Mam nadzieje, że zdrowo cię wyruchał – B usłyszała obok siebie – bo za chwilę nie będzie już miał czym.
Atena zatrzymała się parę kroków od Róży i spojrzała na nią z wyższością. Czarnowłosa prychnęła tylko, kręcąc z zażenowaniem głową.
- Co? – blondynka podeszła jeszcze bliżej z rozbawieniem na twarzy – chyba nie sądzisz, że ten twój alfons z małym, białym kutasem może wygrać.
- A wielkość fiuta ma jakie znaczenie w walce? – B spytała znudzona, nawet na rozmówczynię nie spoglądając.
- Zależy od rodzaju walki – Atena uśmiechnęła się lubieżnie, a oczy jej zabłysły. Róża rzuciła na nią przelotne spojrzenie.
- Typowa amatorka – latynoska spojrzała na nią lekceważąco – jakbyś miała trochę więcej doświadczenia, wiedziałabyś, że rozmiar nie ma znaczenia.
Wyższa kobieta zaczerwieniła się, niewiadomo czy z gniewu czy ze swobody i doświadczenia z jakim czarnowłosa mówiła na te tematy.
- Za to w tym rodzaju walki wielkość na pewno ma znaczenie – rzuciła wskazując na plac teatru. B zaczynała już nudzić rozmowa z tą gangerką, postanowiła więc zakończyć ją szybko.
- Skoro taka jesteś pewna – zaczęła, splatając kładąc ręce na biodrach – to co powiesz na mały zakład?
- Jaki? – Atena zaciekawiła się od razu, patrząc na latynoskę z góry.
- Ta, której facet przegra, będzie musiała obciągnąć trzydziestu kolesi – Róża rzuciła szybko, a widząc, że stojący najbliżej mężczyźni od razu się zainteresowali całą kwestią, dorzuciła szybko – za darmo.
Blondynka zbladła nieco, najwyraźniej dopiero teraz uświadamiając sobie z kim ma do czynienia. Nic nie mówiąc odwróciła się w stronę teatru. Czarnowłosa uśmiechnęła się tryumfalnie i rzuciwszy interesantom przepraszające spojrzenie zrobiła to samo co rozmówczyni. Jakby czając na ich uwagę, Ares dopiero teraz rzucił się na mniejszego przeciwnika.
Jego pięści wystrzeliły kolejno. Najpierw lewa, potem prawa. Grom jedynie zgrabnie uchylił się przed sierpowymi. Od razu skontrował też prostymi na tułów. Jego pięści trzasnęły o czarną skórę, jedna po drugiej. Olbrzym jednak tylko warknął rozeźlony po ciosach, które wyłączyłyby z dalszej walki normalnych ludzi. On jednak tylko machnął na odlew prawicą. Chmurny odskoczył szybko poza zasięg ciosu i ponownie przybrał postawę obronną. Ares również się cofnął i ponownie zaczął obchodzić Zwiadowcę. Ta szybka wymiana ciosów miała jedynie wybadać przeciwnika i zweryfikować pierwsze wrażenie.
Nagle, w połowie kroku, murzyn skoczył do przodu, wyprowadzając morderczy cios wsparty siłą i masą całego ciała. "Elbrus" zgrabnie uchylił się i złapawszy uderzającą pięść wroga, założył na nią dźwignię z zamiarem przerzucenia przeciwnika. Judo przestawało się jednak sprawdzać przy przeciwniku ważącym więcej niż 300 funtów. Polak przekonał się o tym kiedy Ares, zamiast zrobić salto i grzmotnąć o ziemię, stał nadal pewnie na nogach. Olbrzym potężnym szarpnięciem odtrącił od siebie Polaka. Ten przeturlał się po asfalcie od razu stając na nogi i tym razem to on skoczył na oponenta. Będąc już blisko wyprowadził niskie kopnięcie na kolano Aresa, trafił jednak nie w nie, a w udo. Opięta dresem noga drgnęła tylko, Grom nie przejął się tym jednak. Kopniak miał bowiem przede wszystkim odwrócić uwagę murzyna. W efekcie seria ciosów spadła na brzuch i ramiona czarnego kolosa. Jeden prosty znalazł nawet drogę między gardą gangera i dosięgnął jego szczęki. Olbrzym zawarczał wściekle i zaczął wyprowadzać zamaszyste ciosy. Chmurny zwinnie uchylał się przed nimi i i wyprowadzał kontrataki. Mierzył głównie w głowę "boga wojny" uderzając zwykle z boku po wychyleniu się olbrzyma. Jednak ciosy, które zwykle nokautowały jego wrogów zdawały się tego jedynie coraz bardziej rozwścieczać. Tłum powoli opanowywało szaleństwo. Nikt z zebranych nie spodziewał się, że walka będzie tak długo trwała.
Nagle jednak Polak popełnił błąd chcąc trafić podbródkowym i przybliżył się za bardzo do murzyna. Kiedy dostrzegł zbliżającą się pięść, zdołał tylko unieść gardę. Cios, mimo że osłabiony blokiem, i tak posłał go na ziemię i Gromisław nie miał wątpliwości, że gdyby nie garda to pewnie by już nie wstał. Zebrał się w sobie aby wstać, Ares był jednak szybszy. Dopadłszy do zbierającego się przeciwnika, złapał go za pas oraz ramię i szarpnął mocno. Gapie zawyli w ekstazie kiedy podniósł ponad dwustufuntowe ciało jak szmacianą lalkę i cisnął nim w drugi koniec placu. Chmurny upadł twardo na bok, ale dzięki wyuczonemu odruchowi ustawił się tak, aby poturlać jeszcze trochę, wytracając prędkość. Wylądował ostatecznie na brzuchu, odbił się więc rękami, aby powstać jak najszybciej i od razu dostrzegł szarżującego na siebie olbrzyma. Zrobił więc coś, czego nikt by się po nim nie spodziewał, i zamiast uciekać ruszył na czołowe. Murzyn ryknął pewien zwycięstwa, w czym wtórowała mu Atena, wyglądało bowiem, że zaraz będzie po wszystkim. Jednak "Elbrus", zamiast wyprowadzić uderzenie, zanurkował pod rękami wroga i uderzył go ramieniem w brzuch. Siła była wystarczająca, aby wypchnąć część powietrza z płuc gangowca oraz zatrzymać go w miejscu. Grom zaś, nie marnując czasu, złapał olbrzyma za uda i wyprostował się, naprężając mięśnie z całą mocą. Pchnięte dodatkowo barkiem olbrzymie cielsko poleciało do tyłu i gruchnęło o asfalt z taką mocą, że zdaniem niektórych dało się wyczuć wstrząs.
Chmurny nie miał zamiaru pozwolić murzynowi wstać i doskoczył do niego, wyprowadzając szybkie, potężne kopnięcia. Ares przykurczył od razu nogi w celu ochrony swoich klejnotów koronnych, przez co obute w glany stopy spadały na jego uda i łydki. Widząc, że nie przynosi to zamierzonego efektu, Zwiadowca wzniósł wysoko stopę, aby opuścić ją na podbrzusze leżącego. Nie zdążył jednak, bowiem Ares wyprowadził gwałtowne kopnięcie. Jego potężna noga, mogąca zdawałoby się bez trudu wycisnąć średniej wielkości samochód, trafiła w naprędce skleconą gardę, bez wielkiego trudu odrywając mniejszego przeciwnika od ziemi. Wiedząc, że to jego jedyna szansa, aby nie przegrać, Gromisław obrócił się w locie w taki sposób, aby móc kontrolować swój upadek, ale i tak boleśnie odczuł ponowne spotkanie z ziemią. Zdołał jednak powstać ponownie, wcześniej niż dopiero gramolący się z ziemi Ares. Otarłszy pot z czoła "Elbrus" splunął pod nogi, zrywając się w stronę wroga. Miał już tego dosyć. Tłum zaś zdawał się być rozgrzany do czerwoności, skandując na przemian, a czasem i naraz, imiona obu walczących.
Zrobiwszy krótki rozbieg, Zwiadowca wybił się z obu nóg tuż przed prostującym się właśnie olbrzymem. Potężny sierpowy, wsparty dodatkowo siłą całego skoku i masą ciała, trafił gangera prosto w usta. Czarne wargi strzeliły jak dojrzałe jeżyny, a on sam poleciał do tyłu, wypluwając połamane, przednie zęby. Widzowie eksplodowali kiedy czarny kolos rozkrzyżował się na asfalcie. Grom stanął nad nim, oddychając głęboko i obserwując poczynania wroga. B zaś obserwowała go błyszczącymi oczami, zalewana wspomnieniami i uczuciami z przeszłości. Kiedy Ares zaczął się zbierać z ziemi, dało się dostrzec podstawową różnicę w muskulaturze obu walczących. Olbrzymi murzyn wyglądał jakby ktoś pod skórę nawpychał mu otoczaków i ich ogromne rozmiary robiły kolosalne wrażenie. Jednak to uwidocznione przez wysiłek, potężnie wyrzeźbione i pokryte plątaniną żył muskuły "Elbrusa" przyciągały teraz większą uwagę. O ile bowiem ciało Aresa sprawiało wrażenie wykonanego z kamienia, o tyle niższy z mężczyzn zdawał się mieć mięśnie ze stali.
Widząc nieporadne próby murzyna podniesienia się na nogi, Grom uznał, że walka jest skończona. Uniósł wysoko ręce w geście zwycięstwa, widzowie zaś zaczęli skandować jego imię. Kiedy jednak odszedł parę kroków od olbrzyma wszyscy usłyszeli metaliczny zgrzyt. Odwróciwszy się, Polak dostrzegł jak Ares szarpnięciem kończy odrywać od jednego ze wsporników starą gaśnicę. Gangowiec podparł się nią, aby wstać, po czym złapał pewnie za uchwyty i uniósł jak maczugę. Tłum wybuchnął z oburzenia, a Szalony Pies aż się podniósł, sięgając po swój rewolwer. Chmurny uśmiechnął się jednak zadowolony i powstrzymał go uniesieniem ręki . Przywódca zgromadzenia popatrzył na niego zdziwiony Zwiadowca jednak ponownie przybrał pozycję obronną i prowokacyjnie zachęcił wroga do ataku. Wydawszy dziki okrzyk kolos ruszył w jego stronę, wyprowadzając zamaszyste uderzenie. Gromisław wykonał zgrabny unik, potem następny i kolejny. Tłum, ponownie rozochocony wiedział już teraz komu kibicować, kto był ich bohaterem. Róża zaś szybko zrozumiała zamiary przyjaciela. Bowiem o ile przedtem widzowie rozgrzani byli do czerwoności, to teraz dochodzili pomału do białości i miała wrażenie, że niebawem zaczną się topić. Jeśli wcześniej wartownicy stali jeszcze na posterunkach, to teraz musieli już się od nich oderwać. Paradoksalnie dla samego Chmurnego, Ares stanowił zaś teraz mniejsze zagrożenie niż wcześniej. Pała nie pomaga tym, co są za wolni, aby bez niej trafić przeciwnika. A nawet przeszkadza. Grom udowadniał to, z łatwością unikając kolejnych ciosów i zmuszając przeciwnika do ścigania go po całym placu. Olbrzym dyszał coraz ciężej, jego ciosy stawały się zaś coraz wolniejsze i słabsze.
W końcu uznając, że minęło dostatecznie dużo czasu, "Elbrus" nie wykonał uniku. Tłum aż wstrzymał oddech kiedy potężny przybysz złapał nad głową opadającą gaśnicę. Ares od razu naparł na swoją maczugę całą siłą i ciężarem, był już jednak zbyt słaby, aby wygrać. Polak zaś szarpnął mocno, wyrywając gaśnicę z osłabionych palców i obróciwszy ją w dłoniach, złapał za uchwyty. Od razu uderzył też z zamachu, trafiając w nogę kolosa. Tym razem jego cios spadł centralnie na kolano i z głośnym krzykiem bólu Ares zwalił się na ziemię. Podparł się jednak rękami próbując wstać, tym razem jednak Zwiadowca nie zamierzał dawać mu kolejnej szansy. Biorąc zamach zza głowy raz i drugi uderzył z całej siły. Obu uderzeniom towarzyszył trzask pękających lub łamanych kości oraz krzyk bólu murzyna, który już kompletnie bez sił opadł na asfalt. Tłum od razu zaczął skandować antyczne "Zabij! Zabij!" i Grom wzniósł gaśnicę do kolejnego ciosu.
Nie zadał go jednak, odrzucając maczugę na bok. Zamiast tego odwrócił się do Szalonego Psa.
- Pożycz mi noża – powiedział do wodza gangerów. Ten przekrzywił lekko głowę, po czym odpiął od pasa skórzaną pochwę z olbrzymim bowi. "Elbrus" złapał ją pewnie i wydobył długie na ponad dziesięć cali ostrze. Tłum zamilkł momentalnie, niepewny co się zaraz stanie. Gromisław nieśpiesznym krokiem podszedł do leżącego olbrzyma. Ten spojrzał na niego zamglonym wzrokiem, który jednak mu się wyostrzył kiedy zwycięzca przesunął kciukiem na wysokości gardła, tak jak Ares na początku walki. Tyle, że trzymał w niej prawdziwy nóż. Dostrzegłszy przerażenie w oczach wroga, Chmurny uśmiechnął się wrednie i gwałtownie schylił. Złapawszy murzyna za kilka dredów, aby mu się nie wyrwał, przyłożył ostrze do jego skóry i szarpnął nim mocno. Ares wrzasnął z bólu kiedy nóż przesunął się po jego czaszce, rozcinając skórę, a oprawca szybkim szarpnięciem wyrwał całą garść dredów wraz z cebulkami. Trzymając krwawiący skalp w dłoni, Polak wytarł ostrze o spodnie pokonanego.
- Dzięki temu mam pewność, że nie zapomnisz zgolić sobie włosów – powiedział tak, aby wszyscy słyszeli kiedy chował bowi do pochwy – a teraz spieprzaj pod swój kamień, bezkręgowcu.
Tłum ponownie wybuchł wrzaskami i skandowaniem imienia zwycięzcy, wszyscy rzucili się też w jego stronę, aby mu pogratulować. Róża dopadła do niego pierwsza, rzucając mu się w ramiona. Chorąży otoczył ją ramionami, podnosząc z ziemi. Kobieta spojrzała mu na moment w oczy, chłonąc go całym sobą. Czuła jego twarde ciało tuż przy swoim, zapach jego świeżego potu, krwi i emocji wdarł się do jej nosa. Nim oboje się zorientowali, ich usta zwarły się w gorącym pocałunku, a języki zaczęły namiętny, erotyczny taniec. Oboje tłumaczyli sobie w myślach, że to konieczne, że to część roli. Oboje wiedzieli jednak, że to nie to.
Spleceni w uścisku i pocałunku nie czuli poklepywań po ramionach ani nie słyszeli gratulacji. Dopiero kiedy oderwali się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza zauważyli, że tuż obok nich stoi Pies razem ze swoją obstawą. Widząc go "Elbrus" odstawił czarnowłosą na ziemię i oderwawszy od pliku dredów najdorodniejszy z nich, okręcił go wokół noża.
- Na pamiątkę – powiedział, oddając gangerowi tak wzbogaconą broń. Ten złapał pewnie nóż i obejrzał długi na kilkanaście cali zbitek włosów. Następnie spojrzał na zwycięzcę i uśmiechając się położył mu dłoń na ramieniu.
- Chłopcze, coś czuję, że daleko zajdziesz...
Natalie spojrzała zdziwiona na rozmówczynię.
- Chcesz powiedzieć, że Grom po prostu oddał swoje dziecko obcemu facetowi na wychowanie? – spytała.
- A co miał zrobić? – Ann spytała, patrząc na rozmówczynię uważnie. Stark wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, walczyć jakoś o nią, skoro oboje się kochali, to nie był na przegranej pozycji – zaproponowała.
- A mógł – Złotowłosa kiwnęła głową – nawet prawnie mógł walczyć o nią z Mateuszem. Mógł wyzwać go na Arenie Sporów i zapewne rozedrzeć na strzępy, nawet się przy tym nie pocąc. Ale, co potem, hmm? Mateusz ma olbrzymią willę w Gnieźnie, wielu pomocników i pracowników, domy w każdym z pozostałych miast i więcej zasobów niż Święty Mikołaj. Grom zaś nie musi mieszkać w barakach z trzema współlokatorami tylko dlatego, że Wilk oddał mu poddasze. A i to jest tylko jeden nędzny pokój. Dopiero wyprawę temu zdołał spłacić do końca samochód, a po tej pozbył się większości długów. Czym miał zapewnić dziecku utrzymanie. Z niespecjalnie wysokiej pensji oficera w sztabie czy może z wypadów zwiadowczych? Z których co dziesiąty kończy się śmiercią a tylko co czwarty powrotem z czymś więcej niż materiałami na pokrycie kosztów?
- Twój mąż był przecież takim samym Zwiadowcą – skontrowała czarnowłosa –a jesteście zamożni, biorąc pod uwagę współczesne standardy.
- Mój mąż jest najlepszym mechanikiem w mieście, ja zaś najlepszym lekarzem rodzinnym - odparła Ann – a i tak sporą część naszych zasobów, w tym jeden samochód, zawdzięczamy temu, że państwo wspiera planowanie rodziny i powyżej czwórki dzieci dopłaca do każdego. Jednak w porównaniu z Mateuszem to jesteśmy biedni jak myszy kościelne.
Natalie otworzyła już usta, aby rzucić jakąś zjadliwą odpowiedź, zamknęła je jednak, kiedy dotarł do niej pełen sens tej wypowiedzi. Nie uszło to uwadze żony Wilka.
- No właśnie – powiedziała zjadliwie, szybko się jednak uspokoiła. Upiła kolejnego, ostatniego już łyka herbaty i powiedziała normalnym już tonem.
- W każdym razie, tak mniej więcej przedstawiła to B w czasie swojej ostatniej rozmowy z Gromem przed laty – mówiąc zaś kolejne słowa, poprawiła tę część koca, która okrywała Hana – jak każda matka chciała tego co najlepsze dla jej dzieci.
- Jak on to przyjął? – spytała rozmówczyni po chwili milczenia.
- A jak może coś takiego przyjąć młody facet? – zaciekawiła się Ann – kiedy już się poskładał, skupił się na dokończeniu treningu, kupił tego GTX i ruszył w trasę. Brał patrol za patrolem w mieście przebywając tylko aby uzupełnić zapasy i połatać samochód lub siebie. Na miejscu zaś zwykle brał każdą robotę, jaka była, oprócz bycia kurierem do Gniezna.
Stark nie musiała pytać dlaczego, nie było bowiem trudno się domyślić. Nic więc nie mówiąc wstała i wziąwszy kubek swój oraz Ann ruszyła do kuchni zaparzyć nową herbatę.
Złotowłosa podziękowała jej skinieniem głowy i zapatrzyła się w ogień.
- Roboty takie jak ta – wyszeptała – mężu, zabiję cię jeśli mi tam zginiesz...
Zobacz też:
» Sprawiedliwość Pogranicza I
» Sprawiedliwość Pogranicza II: Powrót do domu
» Sprawiedliwość Pogranicza III: Róża
» Sprawiedliwość Pogranicza V: Jak kij w mrowisko
Wierzbowski. |
komentarz[13] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Sprawiedliwość Pogranicza [IV]" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|