>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Nowy szeryf
Miasteczko płonęło. Ciężko było nawet tak to nazwać. Ot, kilkanaście drewnianych chałup i właściwie nic poza tym. A teraz wszystko miało pójść z dymem. Wszystko przez to, że ludzie z Hegemonii nie lubią jak im się czegoś odmawia. A ludzie, którzy tu mieszkali nie chcieli oddać swojego stada i majątku. Hegemończycy, a było ich zaledwie pięciu, postanowili się nie cackać i wziąć to, co im się wedle ich własnego mniemania należało. Nie pierwszy raz ktoś ginął, bo postanowił bronić swojego dobytku. Teraz jednak, wszyscy żałowali. Nie było nikogo kto byłby się w stanie przeciwstawić przeciwnikowi. Prawie nikogo.
-Idę – powiedział wysoki mężczyzna w znoszonych ogrodniczkach, zdejmując ze ściany strzelbę. Sprawdził czy jest naładowana, po czym po raz ostatni odwrócił się do młodej, pięknej kobiety stojącej pod ścianą. Obejmowała ona swojego kilkunastoletniego syna, niezwykle podobnego do ojca. Miał te same, szare oczy, w których widać było siłę i zdecydowanie. Czarne, zaczesane do tyłu włosy, sięgały mu do łopatek. Był wysoki jak na swój wiek, dobrze zbudowany i najwyraźniej nie bał się, co sugerowała jego mina, z której można było wyczytać, że wierzy w ojca. Widać było, że mężczyzna chce coś powiedzieć, ale nie było to konieczne. Lecz kiedy był już przy drzwiach, powiedział:
-Do zobaczenia w innym życiu…
I wyszedł. Po policzku kobiety spłynęła łza.
***
Mick, jest twoja! – krzyknął mężczyzna, wskazując na stojącą nieopodal, piękną, czarną pumę. Już od kilku godzin ją tropili, a teraz wreszcie się doczekali. Mick podziwiał przez chwilę grację i wspaniałe futro zwierzęcia, a po chwili miał już w ręce swojego Browninga HP. Odczekał chwilę, wycelował, po czym oddał dwa szybkie strzały. Kompletnie zaskoczony mężczyzna spojrzał z niedowierzaniem na swoją klatkę piersiową, gdzie wyraźnie było widać dwie dziury po kulach. Nim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał zimny głos:
-Żegnaj. Pozdrów ode mnie swoich kumpli. – powiedział Mick, po czym strzelił mu w głowę. Ciało upadło bezładnie na piasek, brudząc go krwią. Mick odwrócił się w stronę pumy, popatrzył jeszcze przez chwilę i uśmiechnął się.
Kiedy wrócił do Bastionu, gdzie mieszkał, natychmiast udał się w kierunku swojego posłania. Położył się, by chwilę odpocząć, lecz po chwili musiał zmienić swoje zamiary, ponieważ usłyszał nad sobą znajomy głos:
-Jak poszło?
Mick uniósł głowę i zobaczył stojącego obok swojego przyjaciela Nicka, jedynego jakiego miał. Dwa pasma jasnych włosów opadały mu na twarz, przez co zasłaniały nieco wesołe, niebieskie oczy.
-Jak zwykle – odparł Mick, uśmiechając się. – Ci durnie w ogóle nie myśleli, że ktoś może ich zabić. To jest właśnie słabość Hegemończyków. Zawsze wydaje im się, że są bezpieczni.
-To już ostatni?
-Nie, został jeszcze Del Campo…
-A właśnie. Rozmawiałem tak jak chciałeś z Samem. Powiedział, że jego ludzie są do twojej dyspozycji.
-Dziękuję. W takim razie przekaż mu, że akcja zapewne będzie miała miejsce jutro.
-Dobrze. Mick, mogę się ciebie o coś spytać?
-Pytaj.
-Nigdy mi nie powiedziałeś, za co ty tak bardzo ich nienawidziłeś…
-Na pewno chcesz wiedzieć?
-Chcę.
-Napadli na moją rodzinną miejscowość. Było ich pięciu, ale to już wiesz. Chodziło o to, że nie chcieliśmy oddać naszego stada. Postanowili więc wziąć wszystko siłą, a ludzi pozabijać, żeby dać przykład innym. Mój ojciec był odważnym człowiekiem. Postanowił wyjść i walczyć. Ja zostałem w domu z moją matką, ale i tak wszystko słyszałem. Wpierw kilka strzałów ze strzelby mojego ojca, przekleństwa tamtych, a potem wszystko ucichło. Po chwili drzwi mego domu wyleciały z hukiem, a do środka wpadł mój ojciec, a raczej to co z niego zostało. Nigdy nie zapomnę widoku jego ciała, podziurawionego od kul. Zanim zdążyli wejść, udało mi się schować pod stołem. Ojciec miał przymocowanego do spodu blatu Browninga HP, tego zresztą, którego mam do dziś. Siedząc tam, musiałem słyszeć krzyki mojej gwałconej matki i hałas jaki powodowało niszczenie kolejnych części domu. Początkowo byłem sparaliżowany strachem, ale potem wychyliłem się spod stołu i strzeliłem w łeb temu, który akurat zajmował się moją matką. To był pierwszy człowiek jakiego zabiłem. Początkowo ci idioci byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli co zrobić. Szybko jednak mnie obezwładnili i na moich oczach zastrzelili moją matkę. A potem, zamiast i mnie zabić, wpadli na najgorszy z możliwych pomysłów. Postanowili mnie zabrać ze sobą, gdyż jak to powiedzieli: mam charakter i mogę się przydać. Zrozumiawszy, że trafiła mi się świetna szansa, postanowiłem grać podporządkowanego i przerażonego chłopaka. A przerażony byłem naprawdę, bo byłem jeszcze wtedy młody. Przez następne kilka lat opracowywałem plan zemsty, uczyłem się walczyć, poznawałem słabości moich wrogów, aż w końcu udało mi się ich wszystkich zabić. Poza jednym.
-Właśnie, co ty masz do Del Campo w takim razie?
-To, że dowiedziałem się, że to on wydał rozkaz złupienia mojego miasteczka. A teraz zostaw mnie i idź porozmawiać z Samem.
-Dobrze, do zobaczenia zatem jutro. – powiedział Nick i odszedł.
Gdy jego przyjaciel odszedł, Mick wyjął swoją broń, popatrzył na nią, uśmiechnął się, po czym poszedł spać. Następny dzień miał być jednym z najważniejszych w jego życiu.
Mick po raz ostatni już sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu. Właściwie to troszczył się tylko o to, by mieć swoją broń w pogotowiu. Gdy upewnił się, że wszystko gra, ruszył szybkim krokiem przed siebie i już po chwili spotkał się z Nickiem, czekającym na niego przed schodami.
-Wszystko gotowe? – zapytał Mick.
-Tak, możemy ruszać. Ludzie Sama przed chwilą ruszyli do akcji.
-Dobrze, chodźmy więc. – Mick uśmiechnął się, po czym ruszył po schodach na wyższe piętro. Gdy wspinaczka się skończyła ich oczom ukazała się scena istnej rzezi. Na podłodze leżało przynajmniej dziesięć trupów. Z tego co się orientował Mick, większość z nich należała do strażników Gustavo Del Campo, obecnego przywódcy Bastionu. Mick ujrzał stojącego nieopodal Sama, otoczonego swoimi ludźmi. Skierował się w ich stronę, po czym każdemu z osobna uścisnął dłoń.
-Dobrze się spisaliście. Nie zapomnę o tym. – zwrócił się Mick do dowódcy oddziału.
-Czysta przyjemność – Sam wzruszył ramionami – Nikt nie lubi Del Campo, więc nie powinno być wielkiego sprzeciwu.
Mick skinął głową, wyjął swojego Browninga HP z kabury, podszedł do zamkniętych drzwi i je otworzył. Wkroczył do niewielkiego pokoju, który rozświetlony był przez światło wpadające przez okno. Za sporej wielkości biurkiem siedział na krześle dobrze zbudowany człowiek o zmęczonej twarzy. W chwili, w której drzwi się otworzyły, podniósł wzrok na wchodzącego mężczyznę.
-Powiedz mi tylko za co? – zapytał zrezygnowany.
-Za moją rodzinę, która została zamordowana w czasie jednego z napadów twoich ludzi.
-Ach, słyszałem o tobie – powiedział Del Campo – trzeba ci przyznać, że jesteś sprytny jak na Texańczyka. A teraz, skończ to.
-W ostatniej chwili życia zebrało ci się na odwagę? – zapytał z pogardą Mick.
-Na to wygląda. Kiedyś musiało. Wiedz, że teraz żałuję tego co ci… - Del Campo nie dokończył zdania, gdyż chwilę później leżał już martwy. Mick otarł pot z czoła, schował broń, po czym podszedł do ciała swojego wroga.
-Swój żal możesz sobie wsadzić w dupę. – powiedział tylko, po czym krzyknął – Zabierzcie go stąd i posprzątajcie tamte ciała. I zawołajcie tu Nicka.
Po chwili do pokoju weszło dwóch ludzi, którzy podnieśli martwego Del Campo i wyszli na zewnątrz, mijając w drzwiach Nicka. Mick, który siedział już za biurkiem, spojrzał na swego przyjaciela. Nick uśmiechnął się i zapytał:
-Nareszcie koniec. Co teraz?
-Powiedz wszystkim, że w mieście jest nowy szeryf… – odpowiedział Mick i również się uśmiechnął jak to miał w zwyczaju.
Boromir. |
komentarz[12] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Nowy Szeryf" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|