>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Kompanie Braci
Nie czytałeś poprzednich części? Kliknij tutaj.
Major po raz kolejny z dumą spojrzał na ogół swojej jednostki. Przypomniał sobie jak wyglądała na początku i porównał ją do tego co mają teraz. Pomyślał o tym jak naprawiali dach i jak malowali ściany. Przypomniał sobie przy tym wszystkie zbiórki i apele przed swoją kwaterą. Każdodzienne wciągnięcie kawałka pościeli w narodowych barwach na górę sosny. Przypomniał sobie wszystkie po kolei wytyczne do wykonanych zadań. Przypomniał sobie motywujące rozmowy z żołnierzami i to jak podsumowywał wykonane zadanie. Przypomniał sobie wszystkie wyróżnienia i kary. Próbując zbilansować te ostatnie zakrztusił się. Zaraz zaczął myśleć o czymś innym. O tak... ogrodzenie... To dopiero przyjemna sprawa... Jego jednostka będzie miała ogrodzenie! Teraz już nikt nie będzie im kradł kabanosów z magazynu racji żywnościowych, podczas gdy stróżuje Bowl. Praca szła nieźle. Od rana poczyniono zdecydowane kroki. Major ćmił cygaro, siedział na masce ciężarówki i ochoczo obserwował pracujących w pocie czoła podwładnych. „Uwielbiam ciężką pracę fizyczną – daje tyle satysfakcji” – pomyślał dowódca, rozpinając mundur. Było piekielnie gorąco.
-No, żołnierze... Doskonała robota! Naprawdę idzie wam świetnie!
-Och! Panie majorze... No cóż... muszę przyznać, iż tak naprawdę całą tę robotę odwaliłem sam... - przerwał majorowi Jedynka z dumą w głosie wypinając lichą klatę.
-Piękne ogrodzenie szeregowy! Wspaniałe! Solidne, ekonomiczne, dokładne, stylowe... Wszystko super, ale powiedz mi jedno – dlaczego nie ma furtki ani bramy?
-No bo ja właśnie chciałem powiedzieć, że na dobrą sprawę, to tę całą robotę robiłem ja, a wszystkim zarządzał i wszystko planował Mayer! To jego wina! To on nie przewidział wyjścia!
-Jefferson! Weber! Mamy jeszcze dynamit?
-Pan major wymienił z Indiańcami za cygara tydzień temu...
-Prawda... No cóż... załatwimy to nie po wojskowemu... W takim razie weźcie siekierę, lub piłę i wytnijcie dziurę naprzeciwko garażu! - rozkazał major. Jego głos rozbrzmiewał zaradnością, niczym majaczenie McGyvera. - Potem umyć się, przebrać w te mundury, które ukradliśmy dwie noce temu tej sąsiedniej kompanii i zapraszam na apel... I pamiętajcie o tym, żeby zrobić bramę, a nie tylko dziurę w płocie!
-Skończyliście robotę? Świetnie. Teraz przejdźmy do następnego zadania, jakie nam powierzyła armia. Jest ono inne niż zwykle i dlatego wyjątkowo dołożymy wszelkich możliwych starań, by wypaść doskonale.
-Kogo mamy okraść? - zapytał Jedynka.
-Nie, szeregowy... nie będziemy nikogo okradać. Główne Dowództwo organizuje manewry w Nowym Jorku, by wyłonić najlepszy oddział. Dla zwycięzców oczywiście przewidziane są nagrody. Każdy oddział ma obowiązek wystartować w konkursie.
-A nie możemy udawać epidemii?
-W tym sęk, że nie... Wiem, żołnierze, że nie chcecie - major spojrzał z litością na zasmucone twarze - i wiedzcie, że ja również nie chcę... ale... TUTAJ CHODZI O NASZ HONOR, DO DIABŁA!!! No i dwa baki paliwa, ale to już swoją drogą... Założyłem się z majorem innego oddziału o cały nasz zapas benzyny. Dlaczego? Nawet nie pytajcie... - obciążyły go spojrzenia pełne wyrzutów - no dobra... już mówię... Pamiętacie, jak mieliście wolny dzień od pracy, a ja wyszedłem z jednostki na naradę oficerów? No, to było trochę wódki... no i my... bo w ogóle to graliśmy w karty i... no, to była jedyna szansa, by nie oddać wtedy naszych cygar, co je zdobyliśmy od Indiańców... Ale teraz, żołnierze! Staniemy do walki! Pojedziemy na te zawody i je wygramy! Nie ważne, czy zgodnie z przepisami, czy nie! Macie je zwyciężyć! DO WOZU, KURWA! JUŻ! RUCH! GDZIE RUCH!?!?! NIE WIDZĘ RUCHU!!! BIEGAĆ! BIEC! PRZEBIERAĆ NOGAMI!!! NO! TAK JEST! TO MI SIĘ PODOBA, ŻOŁNIERZE! TYLKO DLACZEGO ZEPSULIŚCIE PŁOT?
Oddział zagrzany do walki ruszył na manewry. Wszyscy byli skupieni i nikt tego skupienia nie śmiał przerywać. Jechali w ciszy. Nawet Jedynka nie odezwał się ani słowem. Na miejscu major zameldował obecność swojego oddziału, po czym wysłuchał krótkiej gadki jednego z organizatorów i wrócił przedstawić swoim podwładnym sytuację.
-Chłopaki...
-Ekhmm! - Destroy nie lubi być pomijana.
-... i dziewczyny...
-No!
-Sytuacja przedstawia się następująco. Całe zawody to osiem zadań. Zwycięzcą całych manewrów będzie ten oddział, który zajmie najwięcej pierwszych miejsc, ewentualnie drugich, a w razie porównywalnych wyników liczone są trzecie miejsca i tak dalej. Członkowie załóg mają oczywiście ze sobą współpracować i pomagać sobie nawzajem. Więc pamiętajcie – jesteśmy rodziną! Macie o siebie dbać i pomagać sobie! W jedności siła! Od współpracy zależy w dużej mierze nasze zwycięstwo... Jasne?!
-No...
-JASNE??!!
-TAK! JEST! PANIE! MAJORZE!!! - gdyby major Wreight nie był wojskowym, powinien zostać treserem głupich zwierząt jak borsuki, czy guźce. Miał do tego powołanie...
-Świetnie... Pierwsze zadanie jest stosunkowo łatwe. Ma na celu oswojenie was wszystkich z atmosferą konkurencyjności i walki o zwycięstwo. Z drugiej zaś strony dostarczy z pewnością rozrywki i polepszy nastroje w męskiej części oddziału. Są to wybory Miss Armii. Startują naturalnie kobiety – Jefferson... przykro mi...
-Panie majorze! Jest jeden problem...
-Słucham cię, Destroy?
-No... bo ja się nie czuję na siłach... Umiem strzelać i opatrywać rany... umiem walczyć i pracować, ale nie nadaję się na Miss... Nie potrafię chodzić jak Miss i mówić jak Miss... Po prostu nie... - rozżalała się dziewczyna, zerkając smutnym wzrokiem na konkurentki z innych załóg.
-O tym też już pomyślałem... Skoro to dopiero początek, to na dobry początek trzeba by coś wygrać... A plan jest taki, że...
Wybory miss przebiegały dość płynnie. Kolejne kandydatki wchodziły do małego baraku nie mniej obskurnego niż przedwojenna, szkolna toaleta średnio zamożnego kraju Europy Środkowej. W skład jury wchodzili członkowie Naczelnego Dowództwa, wysłannik prezydenta Nowego Yorku, przedstawiciel Posterunku i honorowy gość z Federacji Apallachów.
-Zapraszamy reprezentantkę oddziału majora Fowleya! – drzwi otworzyły się z hukiem, a w ich świetle stanęła pokaźnych rozmiarów postać. Ubrana była w czarny kombinezon a la przedwojenny SWAT, kominiarkę i ogromne glany. Na jednym ramieniu miała torebkę wypchaną granatami, na drugim – Kałasza.
-Nazywam się Goliat – rozbrzmiał barowy głos spod kominiarki – jestem grenadierką majora Fowleya.
-Powiedz nam, yyy... Goliat..., coś o sobie... Co jest dla ciebie priorytetem w życiu?
-Moim priorytetem na ten rok jest 55 cm w bicepsie i 160 kg na ławce.
-Dobrze... może pomińmy pytania teoretyczne... Więc – zaprezentuj się nam! Przypomnę tylko, że dopuszczalne jest zdejmowanie ubrania w zakresie dobrego smaku.
Postać odłożyła na bok atrybuty, po czym zaprezentowała okrzyk bojowy brzmiący mniej więcej, jak wrzask mutanta w stanie krytycznym przewlekłej gorączki krwotocznej, obrzezanego za pomocą palnika acetylenowego przy użyciu płynu borygo, zamiast wody utlenionej.
-Chciałabym jeszcze zaprezentować moje umiejętności walki bronią improwizowaną.
-Niestety, przepisy tego zabraniają. Dziękujemy za prezentację. Prosimy kandydatkę z oddziału majora Westa.
Tym razem przed komisją stanęła osoba ubrana w perwersyjnie krótką spódniczkę moro i zielony biustonosz. Na specyficznie nieogolonym brzuchu, nogach i ramionach widniały tatuaże prezentujące dorobek światowego metalu z ostatnich kilkudziesięciu lat. Postać miała długie, brudne, poczochrane włosy i przedramiona owinięte łańcuchem. Po chwili kanciastych spojrzeń, przesadnie umalowane, czerwone usta powiedziały zalotnym głosem:
-Cześć chłopcy! Jestem Miranda! Opłacił mnie, yyy... to znaczy przysłał major West – ten przystojny...
-Jaka jest twoja funkcja w drużynie, Mirando?
-To zależy tylko od drużyny... Mogę być pielęgniarką, mogę być policjantką, mogę być niegrzeczną uczennicą... Teraz jestem żołnierzem. I właśnie przyszłam zrobić ci musztrę z prawdziwego zdarzenia, tygrysku! – postać rzuciła się na generała, po czym zaczęła lizać jego policzek i skroń. Natychmiast zareagowało dwóch strażników, którzy wyprowadzili Mirandę z baraku.
Następną poproszoną była przedstawicielka oddziału majora Smitha.
-Jestem saperem – z zamiłowania.
-Ciekawe, panno Weber... Prosimy teraz o prezentację. – postać zdjęła wełniany sweter pozostając jedynie w obcisłej bluzce, po czym podeszła do stołu jury, wykonała dziewiczy, subtelny obrót i cofnęła się z powrotem w koniec sali. Jej ruchy były pełne gracji i harmonii.
-Dziękujemy panno Weber. Prosimy teraz reprezentantkę oddziału majora Wrighta.
Przyszła pora na Des. Nieco zdenerwowana poprawiła biust i wyszła przed jury.
-Nazywam się Destroy. Jestem z oddziału majora Wreighta.
-Witaj! Opowiedz nam coś o swojej funkcji w oddziale i o swoich zainteresowaniach.
-Jestem sanitariuszem. – niepewnie odpowiedziała dziewczyna
-Śmielej, powiedz coś jeszcze...
Zapadła cisza. Destroy faktycznie się speszyła. Pierwszy raz miała na sobie buty na obcasie i spódniczkę. Nieoczekiwanie jeden z jurorów wstał i podszedł do dziewczyny. Spojrzał na nią nietrudnym do zinterpretowania wzrokiem, po czym podniósł prawą dłoń z zamiarem pogładzenia jej po policzku. Trudno opisać, jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy zamiast policzka dziewczyny dotknął własnego prawego łokcia. On sam zaś wylądował w spontanicznej pozycji jelenia usiłującego z niewiadomych przyczyn podrapać się porożem w lewe podudzie.
-Nigdy więcej nie próbuj mnie dotykać! – Destroy rzuciła jeszcze reszcie jury wrogie, komunistyczne spojrzenie typu średni Lenin, po czym wyszła z sali zdecydowanym krokiem.
-Ogłaszamy wyniki wyborów Miss Armii. Chcielibyśmy zaznaczyć, że jury miało ogromny problem z przydzieleniem pierwszej nagrody. W końcu nie mogąc dojść do porozumienia pierwsze miejsce egzekwo otrzymują panna Weber i panna Destroy, drugie miejsce yyy... zdaje się panna Goliat. Nagrodę publiczności i wyróżnienie zdobyła Miranda z oddziału majora Westa. – majorowie spojrzeli po sobie nie za bardzo wiedząc o co chodzi. West skarcił ojcowskim spojrzeniem swoją radiotelegrafistkę.
-Kolejna konkurencja ma na celu sprawdzenie siły charakteru żołnierzy. Jak wszyscy wiemy, nie zawsze rozwiązanie siłowe jest wskazane, zaś dobrze przeprowadzona dyskusja może oszczędzić wielu kłopotów. Zadanie polega na tym, by bez użycia broni i jakiejkolwiek innej siły, nakłonić wylosowaną osobę do wykonania jak największej ilości zadań z listy. Do losowania zapraszamy sierżanta Gnata z oddziału majora Wreighta.
[szur szur mach mach losu losu szmugiel szmugiel – odgłosy maszyny losującej]
-Gratulujemy szczęścia, pana partnerem przy wykonywaniu zadania będzie Neko Yokiko Osasuke. Warto wspomnieć, ze Neko nie rozumie po angielsku...
-Oż w kurwę – zaklął pod nosem nieco zdenerwowany Gnat.
Sierżant złapał japończyka za nadgarstek i powlekł w stronę stolika jury. Pingpong był wyraźnie zagubiony w ogóle sytuacji. To jednak nie przeszkadzało Gnatowi pchnąć go z całej siły na prowizoryczną lożę jury. Uczyniwszy to, podszedł do sędziego i dosłownie wyrwał mu z ręki listę poleceń. Były to kolejno: cisza, rzuć broń, ręce do góry, cofnij się, obróć się, na kolana, na ziemię. – Pestka, pomyślał Gnat. Sędzia podszedł jeszcze do zdezorientowanego japończyka i szepnął mu coś na ucho. Ten uśmiechnął się ukradkiem, otrzepał ubranie z kurzu, wyciągnął zza paska pistolet, wyszedł na środek i zaczął drzeć się w niebogłosy:
-Yakiko totake Honda nemoku soika lakoi Toyota jugdkalo fkalrrok wamskrkos Mitsubishi wokmskw Tamagoczi maktiro karioti Kawasaki lowpkos kidflakie Suszi qskersj toskr Tora Tora Tora slsknske gkaosperksiki Sake!!! – członkowie komisji aż zatykali uszy, nie mogąc wytrzymać azjatyckiego bełkotu. Żołnierz postał jeszcze chwilę w miejscu, odchrząknął, poprawił mundur, wyprostował się i zaczął od akapitu:
-RYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYJJJJJJJJJJJ!!!!!!!!!!!!!!!! – skośnooki chyba zrozumiał, że to była uwaga odnośnie jego krzyku. Zmieszał się nieco, popatrzył na Gnata i zaczął znowu, jednak wolniej i nieco ciszej. Oburzony Gnat powtórzył poprzednią kwestię, jednak dwa razy głośniej i z oczami na wierzchu. Kiedy japończyk zamilkł, żołnierz pochylił się nad nim i zaczął drzeć mu się do ucha:
-SŁUCHAJ TY AZJATYCKA KUPO GÓWNA Z IMPORTU!!! MASZ SIĘ MNIE SŁUCHAĆ, BO JAK NIE, TO UPIERDOLĘ CI GŁOWĘ ŻEBERKIEM OD KALORYFERA I NASIKAM DO SZYI, JASNE!!!!!!!!!????????? WIESZ CO TO JEST KAFAR!!!!!???? JA JESTEM KURWA KAFAR!!!!!!!!!!!! I LEPIEJ, ŻEBYŚ ZROBIŁ WSZYSTKO, CO NAPISALI NA TEJ KARTCE, BO POWYRYWAM CI ŁOKCIE I WBIJĘ W MIEDNICĘ LUB W ŁOPATKI!!!!!!!!!!!!!!!!! – zadziwiające, ale zmieszany Neko trzęsąc się ze strachu rzucił pistolet na ziemię, podniósł ręce do góry, obrócił się w miejscu, odszedł dwa kroki do tyłu, padł na kolana, potem położył się na ziemi i nie śmiał drgnąć.
-EJ! NEKO! CO TY DO KURWY NĘDZY WYPRAWIASZ? NIE DAŁEŚ MI SZANSY SKOŃCZYĆ ZADANIA!!! JA JESZCZE NIE SKOŃCZYŁEM!!! JA UMIEM JESZCZE TROSZKĘ!!!!!! – rzucającego się Gnata z niemałym trudem odprowadzono do majora Wreighta, który uśmiechnął się z satysfakcją i poklepał sierżanta po ramieniu. Nietrudno domyślić się, że kaemista otrzymał maksymalną ilość punktów i tym samym zapewnił prowadzenie swojemu oddziałowi. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że Gnat w szczytowej formie potrafi drzeć się tak głośno, że... że nic nie słychać – przeciążone uszy padają i po prostu nie wychwytują słów. Niekiedy zdarzają się mutanci uodpornieni na taki wrzask – czyżby Moloch słyszał o sierżancie Gnacie z oddziału majora Wreighta?
Kolejne zadanie miało na celu wyłonienie spośród żołnierzy tych najsprawniejszych. Na zawodników czekał bieg przełajowy z kilkoma urozmaiceniami z gatunku płotków, drabinek, ścian i dołków. Średnia wzrostu zawodników z pozostałych oddziałów to jakieś dwa metry z hakiem. To tak, jakby wziąć Mayera w roli korpusu i postawić na dwóch Jedynkach w ramach nóg.
-Panie majorze? Kto od nas pobiegnie? – zainteresował się Mayer.
-A kto u nas potrafi biegać?
-...
-!
-?
-x_X
-$^$%&$#!!!!
-Jedynka? Przepraszam, jeśli podważę autorytet kolegi z oddziału, ale chciałbym przypomnieć, że Jedynka potrzebuje... no wie pan... motywacji!
-Więc damy mu ją... - major uśmiechnął się pod nosem
-Jak to?
-Forward! Szykuj kota...
-Jakiego kota? – zapytał zupełnie zagubiony szeregowiec.
-Forward! Jak nazywa się twój kot?
-Erkekietter, panie majorze. Na cześć Erkekietter Silenoza!
-Masz kota? Mogę go zobaczyć? – niepewnie zaproponował Mayer.
-Jasne! Tylko uważaj. Nie wiem jeszcze co, ale czasami coś go naprawdę wkurza i dziwnie reaguje... - kierowca z dumą podniósł w górę małe, czarne, poczochrane coś, od czego biło pogańskimi obrzędami i podał koledze z oddziału. Mayer odebrawszy Erkekiettera położył go sobie na kolanach, bezpośrednio w snopie światła bijącym z okna. To był błąd. Stworzenie w jednej chwili wydało z siebie odgłos, brzmiący mniej więcej jakby skrzyżowano Predatora z Chewbacą z Gwiezdnych Wojen. Paraliżujący do szpiku kości jęk zgniłej duszy wyklętego, diabelskiego pomiotu skazywanej na wieczne wysłuchiwanie kiepskich dowcipów Bożeny Dykiel i Kazimiery Szczuki. Erkekietter wyrwał się z rąk żołnierza i wpełzł pod stół w możliwie satanistyczny dla kota sposób. W każdym ruchu tego stworzenia można było wyczuć barbarzyński kult mroku i szatana. Niewiadomo, dlaczego? Jest to nieodgadnięta do dziś zagadka. Mimo wszystko Forward nie zważał na celtyckie korzenie i Erkekiettera obdarzył prawdziwą, głęboką miłością.
-Erkekietter cierpi na światłowstręt. Trzeba uważać, bo rzuci ci się do pleców i zacznie wgryzać w rdzeń kręgowy. Urocze stworzenie... – kierowca z pełnym sympatii uśmiechem odsłonił zakrwawione do mdłości plecy. Ze świeżych ran wystawały połamane fragmenty tkanki kostnej przypominające nieco szpony jastrzębia. Mayer jednak nie dał się zwieść i bezbłędnie zinterpretował je jako pazury Erkekiettera.
-Łał...
-Zasady są proste. Każdy z was ma taki sam tor, o takiej samej długości. Startujecie z białej linii, kończycie na czerwonej. Kolejne stacje to płotki, drut kolczasty, rowy z błotem, metrowa ściana, półtorametrowa ściana, dwumetrowa ściana, slalom i ostatnia długa prosta, czyli sprint. Nie widzę powodów, by ktoś miał wtargnąć na tor konkurentów i proszę tego nie robić. Startujecie na gwizdek. Wszystko jasne? Zapraszam na start. - sędzia odszedł na bok i włożył gwizdek do ust. Wszyscy żołnierze stanęli na swoich miejscach. Potem dołączył do nich także Jedynka. Stojąc w całkiem nierozrywkowym towarzystwie podpakowanych, rozciągniętych i przede wszystkim wielkich jak komoda komandosów, Jedynka mógł poczuć naprawdę wiele rozmaitych rzeczy, ale na pewno nie własną wartość...
-Te! Srajtek! Nawet nie próbuj tego wygrać, bo na mecie zrobię z ciebie miazgę!
-JESZCZE RAZ OTWORZYSZ TEN PARSZYWY RYJ, KTÓRY WYGLĄDA RACZEJ JAKBY CIĘ WYJĘLI Z BETONIARKI, A NIE Z KOBIETY, TO WYPIERDOLĘ CI W DUPIE KANAŁ WIĘKSZY NIŻ MISSISSIPI I ZORGANIZUJĘ SPŁYW KAJAKOWY, JASNE!? – Gnat ochoczo pokrzepił kolegę z drużyny. Teraz wszystko zależało od zwiadowcy...
-Czego on by nie mówił, my wiemy swoje... Tylko spróbuj to wygrać... – to był Burton. Najlepszy człowiek z oddziału majora Smitha. W konkurencji perswazji, on jeden miał wynik porównywalny do Gnata. Jedynka zbladł.
-Na miejsca... Przygotować się... ZAPIEPRZAĆ!!! – żołnierze wystartowali. Wszyscy szli równo. Jakiś kawałek za żołnierzami niepewnie podążał Jedynka.
-Wymiękł... To koniec. Tę konkurencję przegraliśmy...
-Nie zgodzę się z tym. Bowl! Rzucaj! - nie za bardzo wiedząc, co robi, Bowl zamachnął się i rzucił małym, czarnym, zwiniętym przedmiotem, który na myśl przynosił człowiekowi zarzynane dziewice i siatki kału. Przedmiot ów trafił prosto w Jedynkę. Obrócił się tak, jakby w powietrzu i przyczepił do odbytu zwiadowcy, który wrzasnął rozpaczliwie, odwrócił za siebie, oderwał ów przedmiot od pośladków i rzucił na przód. Na mecie czekał Fear, Gnat i Forward, którzy przewróciwszy szeregowca, zaczęli go uspokajać.
-NIE! TO BYŁ SZOK! STRASZNE! RATUJCIE! GONI MNIE! MUSZĘ UCIEKAĆ! UCIEKAJCIE ZE MNĄ! RATUNKU! PROSZĘ! - szeregowy motał się i rzucał, mimo iż leżało na nim w sumie ponad dwieście kilo.
Oddział majora Wreighta zwyciężył już w trzech z sześciu konkurencji. Jednak trzy razy drugi był żołnierz z oddziału majora Smitha. Nadal nic nie było jasne, a sytuacja mogła się zmienić.
-Bardzo dobrze, żołnierze! Jestem z was dumny! Doprawdy... Idzie zupełnie inaczej, niż yyy... znaczy wszystko idzie po mojej myśli – major przypomniał sobie rozdział o motywowaniu z podręcznika „Pedagogika dla każdego” – Kolejna konkurencja to coś dla Forwarda. Może nie jest to „wyścig ze śmiercią”, ale zawsze coś. Pamiętaj tylko, żeby nie skasować „Blądyna”, bo jeszcze wyjdziemy z tego stratni...
-Dajcie mi tylko porządną muzykę, a nikt mi nie skoczy.
Konkurencja była zwykłym wyścigiem na okrągłym torze. Szanse stosunkowo nierówne. Oddział majora Fowleya już mógł pożegnać się ze zwycięstwem. Nie na darmo jego oddział zwany był pancernym – zamiast normalnej ciężarówki lub hummve posiadał on bowiem lekki czołg. Pozytywność słowa „lekki” i tak jest tutaj zdeklasowana przez ciężkość słowa „czołg” i nie widzę większego sensu, by się nad tym rozwodzić. Major Fowley też nie widział i wycofał się z wyścigu dając co prawda walkowera, ale oszczędzając paliwo.
Na mecie stanęły niebawem dwie ciężarówki i hummer. Wyjątkowo zdewastowany i ciężko opancerzony hummer, czyli szanse były porównywalne. Forward z dzikim wyrazem twarzy rozprostował palce i sięgnął ręką do schowka obok radia. Nieoczekiwanie nie znalazł tam swojej ulubionej płyty Kurta Cobaina. Jego dłoń wyczuła natomiast satanistyczną aurę pogańskich obrzędów i odór palonych zwłok tak wyraźnie, jakby miała nozdrza.
-Cholera, Erk... wpieprzasz moje płyty!!!
-GRRRRRRRR!
-Moje ulubione płyty!
-WRRRRRR!
-Cholera... bez muzyki leżę... Destroy! Skombinuj mi jakąś płytę z muzyką! Cokolwiek, tylko, żeby grało!
-Mam tylko to... jakieś europejskie szajstwo, nie znam, nie słuchałam.
-Dawaj, coś musi grać w tle, bo inaczej to leżymy...
Wyścig rozpoczął się. Zdenerwowany Forward oczywiście skopał start i pierwszy zakręt lądując tym samym na ostatniej pozycji. Nie tracił jednak zbyt dużo do lidera, a trasa była jeszcze długa.
-Dobra, zobaczmy, co tu mamy... - zerknął na pudełko – perkusja... to mnie nie obchodzi... Gdzie jest gitara? Jest! ŻE KTO?! Wojciech Serious, zwany Serious Sam... nie znam... Wokal... Artur Rojek... chyba Royek powinno być. Pieprzeni komuniści zza Odry. Dobra, nie mam wyboru. Coś musi grać. Który utwór? A w dupie z tym, wszystko jedno! – nie wiedzieć czemu, podświadomie wybrał pierwszy i wreszcie spojrzał na drogę. Świadomość, że meta jest bezpośrednio za jego plecami jakoś nie spowodowała specjalnej reakcji z gatunku „Ach!”, czy „O jejku!”. Kierowca dał po hamulach, wykręcił i ruszył z powrotem na tor. Bez większych problemów dogonił rywali, którzy do tej pory zajęci byli wzajemnym wyklinaniem i stłuczkami. Teraz jednak postanowili zająć się Forwardem.
-Co to za szajs? Jaka lipna piosenka! Swoją drogą wydawało mi się, że Artur to imię męskie... Przynajmniej tak jest u nas. Ci pieprzeni komuniści wszystko przekręcają. Zaczęli od flagi Monaco, a teraz już nawet płeć przekręcają... - to, że Forward bez muzyki, to tak, jak samochód bez kół, było faktem. Tor był zbyt wąski, by wszystkie trzy wozy mogły jechać równolegle, zwłaszcza, że dwa pierwsze wyjątkowo negatywnie podchodziły do koncepcji trzeciego, która opierała się, na ich wyprzedzeniu.
-No jasna cholera, spieprzyłem to, spieprzyłem... Bez muzyki nie potrafię prowadzić... - kiedy załamany kierowca puścił kierownicę i sięgnął po papierosa, wokół radia roztoczyła się diabelska poświata okultystycznych rytuałów, piekielna macka ohydy nacisnęła coś na kontrolerze utworów i zmieniła piosenkę.
-A to co za cholera? Brązowa Peggy? Ona akurat była ruda, no, ale dobra... Swoją drogą, fajny rytm! – kierowca nieco poweselał – Ej, tego da się słuchać! – nieoczekiwanie przyśpieszył stukając w tył hummera, z którego odpadł pokaźny kawałek pancerza. Forward mimowolnie zaczął krzyczeć powtarzający się fragment piosenki – KTO CIEBIE UKOCHAĆ BĘDZIE UMIAAAAŁ?!?!?!?! JA PIERDZIELĘ! TO JEST FAJNE!!! – po chwili już nie ulegało wątpliwości, że Forward się pozbierał i ostro wziął do roboty. Przy najbliższym zakręcie wypchnął z drogi hummera, a na następnej prostej spokojnie wyprzedził i zajechał o wiele wolniejszy, opancerzony pojazd majora Smitha.
-Witamy zwycięzcę! Tak! To Forward! Kierowca majora Wreighta! Forward, czy chcesz nam coś powiedzieć?
-Ludzie! Czego byście nie słyszeli o komunistach zza Odry, którzy odwrócili sobie flagę Monaco, a potem wysłali do Iraku ciężarówki o nazwie Gwiazda, które nie za bardzo miały coś z gwiazdami wspólnego, pamiętajcie o jednym: grać, to oni kurwa potrafią!!! Serious Wojtek wymiata!!!
-Heh... Ciekawe... A co to za czarny dziwny przedmiot trzymasz w ręku?
-To mój kot Erkekietter! - kierowca opiekuńczym ruchem dłoni pogłaskał kota po głowie. Przesuwając kolejne fałdy włosów odnalazł dziwny tatuaż przedstawiający trzy cyfry 7.
Co za cholera? – pomyślał – nowy, lepszy szatan?
-Zapraszamy teraz na drugą po wyborach miss, ulubioną konkurencję, czyli popisy z bronią! Należy ona już do tradycji i co roku pojawia się coś nowego. Konkurenci mają dość duże pole manewru i mogą zabłysnąć nie tylko perfekcją, ale również pomysłem! Do dyspozycji macie tarcze, monety, jabłka, szpilki i co tylko chcecie! No! Pokażcie, co potraficie!!!
-Fear, że jak by nie wyszło i tak już wygraliśmy, prawda?
-Chcę ich rozklepać!
-Dobra, ale pamiętaj. Wcale nie musimy tego wygrywać...
-Chcę ich rozklepać!
-Ale oni są już rozklepani! Oni już przegrali!
-Nie ich! Jeden z sędziów próbował dotknąć mojej siostry...
-Więc... jedyne, co mi pozostaje do powiedzenia, to, aby szatan zlitował się nad jego duszą i szybko wyrwał go z twoich szponów... - major wiedział po latach, co to znaczy, kiedy Fear mówi, że chce kogoś rozklepać...
Podczas konkurencji, reprezentanci kolejnych oddziałów znajdowali się na miejscu. Każdy miał chwilę na zademonstrowanie swojej sztuczki. Pierwszy z nich, snajper majora Westa, ustawił wojskową puszę ze szpinakiem na głowie swojego majora, wsiadł do samochodu, odjechał kilkadziesiąt metrów, wysiadł, uklęknął, rozglądał się przez pewien czas dookoła, potem przyłożył karabin do ramienia i strzelił. Kula przeszyła puszkę na wylot, zaś zielona ciecz trysnęła przed i za majorem pod takim kątem, że sam West nie został pobrudzony. Dla wracającego strzelca rozległy się brawa. Gdy wyszedł z samochodu, zasalutował lufą karabinu i oznajmił z dumą w głosie:
-I’m Jim Baker.
Następny był żołnierz z oddziału majora Fowleya. Miał na sobie co prawda mundur, ale oprócz niego także kowbojski kapelusz. Zresztą... nawet i bez tego kapelusza człowiek poznałby w nim Teksańczyka. Wyjątkowo teksańskim krokiem wyszedł na środek, postawił na ziemi średniej wielkości pusty słoik, poprawił dwie kabury z rewolwerami, wyjął z kieszeni kilka starych monet średniej wielkości. Podrzucił bardzo wysoko trzy z nich, po czym w mgnieniu oka wyciągnął broń i z prędkością wystraszonego Jedynki nacisnął kilkukrotnie spust. Był to stary i oklepany trik, ale nadal bardzo lubiany. Każda z monet została trafiona raz, co nadało jej ruch obrotowy, a potem po raz drugi, co odwróciło jej zwrot. Trzy monety spadły do słoika pod jego nogami. Publiczność szalała z radości. Kowboj rzucił wymowne spojrzenie swojemu poprzednikowi i rzekł z przekąsem:
-I’m Fast Kenny.
Przyszła kolej na gościa z oddziału majora Smitha. Facet postawił piramidkę z butelek po Neura-Coli i odszedł kawałek. W mało oryginalny sposób dobył broń, luźną ręką uniósł ją nieco w górę i zaczął strącać butelki od góry, jedna po drugiej w taki sposób, że zestrzelona nie powodowała przewrócenia żadnej z tych pod spodem. W ten sposób strącił czteropoziomową piramidkę. Kiedy zaś został ostatnia z butelek, odwrócił się tyłem, wystawił rękę za plecy i dokończył dzieła. Z cwaniackim uśmiechem typu Las Vegas wersja B powiedział:
-I’m Vin Powell.
Publiczność była w siódmym niebie. Nagle wszyscy ucichli, bo na środku placu pojawił się Fear. Podszedł do drzwi budynku obok, które w mało finezyjny sposób usunął z zawiasów. W ich miejscu zamontował prowizoryczny drążek. Na ziemi rozłożył kurtkę i z piętnaście różnych pistoletów. Zawiesił się nogami na drążku, przewiązał oczy czarną opaską i rozkręcił kolejne giwery na elementy pierwsze.
-Proszę czekać cierpliwie. Ten trick trwa dość długo, ale wart jest poświęconego mu czasu.
Faktycznie. Cała zabawa trwała długo. Mimo wszystko uczucie upływającego czasu przechodziło gdzieś bokiem, gdy człowiek patrzył na to, jak szybko i sprawnie żołnierz odnajduje kolejne potrzebne mu elementy i odkłada na bok następne, złożone pistolety i ładował do nich po jednej kuli. Gdy skończył, podniósł kolejno każdy z nich i wystrzelił. Ze wszystkich, oprócz dwóch srebrnych Desert Eaglów, które schował do kabur. Większość ludzi nie za bardzo wiedząca, co się dzieje, wciąż patrzyła w ciszy na Feara, który stanął z boku i zakładał kurtkę.
-Czy to już wszystko? Czy o czymś nie zapomniałeś?
-Racja... zapomniałem. – bez specjalnego przygotowania dobył obydwu pistoletów i wystrzelił z nich pozostałe dwie kule. Obie trafiły w jednego z sędziów. Obie trafiły w ten sam punkt jego czoła. Fear schował Deserty do kabur i z nonszalanckim uśmiechem na twarzy powiedział:
-I’m sorry.
Jury w okrojonym składzie zadecydowało, że ta konkurencja nie będzie brana pod uwagę. Mimo bezczelności Feara, jego styl spodobał się kilku sędziom i oddział majora Wreighta nie został wyrzucony z zawodów. Zdobył do tej pory zbyt zdecydowaną przewagę, by za coś takiego go odrzucić. Zwłaszcza, że ostatnia konkurencja miała mało związany z wojną, błahy wręcz rdzeń. Była to konkurencja polegająca na inwencji twórczej i kreatywności. Oddział, jako całość miał zaskoczyć i zainteresować jury. Było to najmniej skonkretyzowane zadanie w całych manewrach, a mimo to od wielu lat znajdowało się stale w harmonogramie i nikt nie śmiał się do niego przyczepić.
Oddział majora Fowleya zaprezentował nową wersję hymnu korpusu, w którym melodię opierano na odgłosach strzałów z różnego rodzaju broni. Pomysł stosunkowo oryginalny i kosztowny. Rozśmieszone jury wystawiło pozytywną opinię i wysoką notę punktową.
Major West zaprezentował perfekcyjne umiejętności swojego oddziału prowadząc musztrę. Była to tradycyjna, idealnie zorganizowana zbiórka na placu apelowym, hymn na trąbce sygnałowej, prezentacja broni i tak dalej. Aż łezka się w oku kręci, kiedy żołnierze wreszcie wyglądają jak żołnierze. Szczególnie przedstawiciel z Nowego Jorku gorliwie poparł projekt uważając, że kluczem do zwycięstwa jest dyscyplina i tradycja, a nie durne pomysły z marnowaniem amunicji.
W nieco inny sposób zaprezentował się oddział majora Smitha. Kolejni żołnierze wychodzili przed jury i opowiadali o historii armii na podstawie książek, plakatów, danych z komputera i wspominek dowódcy Orbitala nagranych w trakcie audycji. Pomysł był bardzo ciekawy i interesujący. Kilku z żołnierzy zaprezentowało umiejętności recytatorskie i retoryczne. Zaś sam major odegrał gościnnie rolę sławetnego Wuja Sama. Jak to mówią - bawi i uczy.
Prawdziwy przewrót jednak dopiero się szykował... Na środku sali stanął Bowl z właściwym mu wyrazem twarzy, godnym niemowlęcia z przyśpieszonym przyrostem zarostu. Żołnierz odchrząknął i nieco stremowanym głosem zaczął:
W pokoiku, na stoliku stało mleczko i jajeczko.
Przyszedł kotek,
wypił mleczko,
a ogonkiem stłukł jajeczko.
Przyszła mama,
kotka zbiła, a skorupki - wyrzuciła!
Nieco zdezorientowani członkowie jury nie wiedzieli, co powiedzieć. Po chwili jeden z nich zaczął niepewnie:
-Czy to jakiś żart?
-Nie – odrzekł major, który właśnie pojawił się obok szeregowego – To żaden żart. – na sali pojawił się cały oddział – To żaden żart, proszę pana. Wszystko na poważnie. Wszystko jak najbardziej na poważnie. W ten oto sposób chciałem pokazać, jaką przysługę oddała armia nie tylko walcząc, ale również wychowując. To prawda, szeregowy Bowl ma problemy związane z intelektem. Ale to nie powód, żeby go dyskryminować! My powinniśmy dawać przykład! Powinniśmy być humanitarni! Jako dumny ze swojego munduru żołnierz przygarnąłem go, kiedy jeszcze był dzieckiem i uczyniłem żołnierzem. Nauczyłem kilku liczb, nauczyłem walczyć... no i nauczyłem go tego wierszyka. Armia nie może odrzucać potrzeb ludności. To nie problem zastrzelić kogoś, kto jest nieco mniej bystry. Ale nie bawmy się w selekcję – każdy człowiek ma prawo żyć, dopóki jest człowiekiem, a nie mutantem oczywiście. A my, proszę pana, jesteśmy jak rodzina. – major objął jednym ramieniem uśmiechającego się głupkowato grenadiera, a drugą pogładził po głowie nastoletnią sanitariuszkę – dla nas wojsko to coś więcej niż praca. Dla nas wojsko to całe życie...
Aby nie ujmować głównemu dowództwu bystrości, nie podamy wyników ostatniej konkurencji, ani nie podamy ich reakcji. Jakby jednak nie było, wiecie, że major Wreight znowu górą. Oddział, jako zwycięski, otrzymał bonusowy dwumiesięczny zapas szpinaku. Do tego oczywiście wpływy z zakładów majora i wszystkie inne zaszczyty związane ze zwycięstwem w manewrach. Szacunek wśród pospólstwa i inne takie duperele. Jedno jest jednak pewne – dwóch rzeczy oddział miał dość po tych manewrach. Pierwsza, to oczywiście szpinak. A druga, to...
-KTO CIEBIE UKOCHAĆ BĘDZIE UMIAAAŁ???!!!
[Serdeczne podziękowania dla członków zespołu Myslovitz: Artura Rojka i Wojtka Powagi, którzy - chociaż o tym nie wiedzą - gościnnie wystąpili w opowiadaniu. Jeśli kiedyś to przeczytacie, chciałbym abyście wiedzieli, że tak naprawdę to Was lubię i szanuję.
P.S. To ja byłem ten mały, skaczący najwyżej podczas koncertu w Wolaparku w Warszawie, którego cztery razy ochrona zwinęła sprzed sceny :)]
Paprotek. |
komentarz[24] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Kompanie Braci [IV]" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|