>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Heil Weisermann!
„Ja, Faust Fryderic Hoepner, przysięgam wierność wodzowi Arii, bronić czystości rasy, sumiennie wykonywać powierzone mi zadania, chronić prawdziwą ludzkość. Od teraz jestem żołnierzem wodza, a moją służbę przerwie jedynie moja śmierć. Umrę na rozkaz i zabiję na rozkaz. Tak przysięgam, moje życie należy do wodza. Heil Weisermann!”
Przysięga kadeta Fausta Fryderica Hoepnera
„Przysięgam nigdy nie dać się wziąć żywcem.”
Przysięga Korpusu Skoperów
Zamiast Prologu
Hauptmann Hoepner, Faust Fryderic, teczka nr 1962 (aktualizowano 3 stycznia 2055 r.)
Ur. 21 lipca 2018 r.
185 cm wzrostu, 80 kg wagi
Ojciec: Hoepner, Marcus, zm. 8 września 2020 r.
Matka: Hoepner-Bielsky, Helena, zm. 5 września 2020 r.
Stan cywilny: Nieżonaty; dzieci – brak
Rodzeństwo/bliższa rodzina: brak
Chorób przewlekłych: nie stwierdzono (ostatnie badanie: 3 stycznia 2055 r.)
Testy fizyczne i psychiczne: wyniki optymalne (ostatnie testy: 3 stycznia 2055 r.)
Przebieg służby:
Członek Arii od 4 kwietnia 2027 r.
Wyróżnienie za wzorową postawę w walkach na Archer Avenue 1 maja 2028 r.
Kadet od 12 sierpnia 2034 r.
Przydzielony do II plutonu piechoty Grupy Południowej (stopień: schutze), baza macierzysta: Wrigley Field, 1 stycznia 2037 r.
Awans do stopnia oberschutze 5 stycznia 2038 r.
Awans do stopnia unterfeldwebel 12 marca 2040 r.
Żelany Krzyż II klasy i awans (do stopnia feldwebel) po walkach przy Lincoln Park 25 maja 2043 r.
Na własną prośbę przeniesiony do Korpusu Skoperów (Drużyna Szkoleniowa Korpusu Skoperów, baza macierzysta: 90-94). Szkolenie ukończył 30 czerwca 2044 r.
Przydzielony do Korpusu Skoperów ze stopniem leutnant, baza macierzysta: 90-94, 30 czerwca 2044 r.
Skazany na 15 dni karceru za nie licującą z godnością oficera kłótnię z bezpośrednim przełożonym (dowódca: oberstleutnant Maecht von Rudel, teczka nr 580), 7 październik 2046. Karcer opuścił po odbyciu wyznaczonej kary.
Srebrny Orzeł Rzeszy za zlikwidowanie ośmiu maszyn Bestii w ciągu jednego dnia i schwytanie dwóch następnych (8 października 2049 r.)
Awans do stopnia oberleutnant 10 listopada 2049 r.
Nagana Sztabu Generalnego za niesubordynację i opieszałość w wykonywaniu rozkazu (kara złagodzona po wstawiennictwie majora Ernsta Weimera, teczka nr 782); skazany na 30 dni karceru, 15 wrzesień 2050. Karcer opuścił po odbyciu wyznaczonej kary.
Żelazny Krzyż I klasy za brawurowe spenetrowanie Glenview Naval oraz zdobycie cennego sprzętu elektronicznego i ważnych informacji na temat Bestii (28 grudnia 2052 r.)
Awans do stopnia hauptmann i nadanie tytułu Weterana Północnych Rubieży, 1 stycznia 2053 r.
312 patroli i akcji w terenie do dnia 3 stycznia 2055 r.
Uwagi:
Odpowiedzialny, wysokie umiejętności taktyczne, doświadczony w walkach z mutantami i w bezpośrednich starciach z maszynami. Duży zakres wiedzy z dziedziny sprzętu elektronicznego i komputerów. Skłonności do niesubordynacji.
Obecnie znajduje się pod obserwacją (od 20 grudnia 2054 r.) Służb Porządkowych. Nie znaleziono wystarczających podstaw do oficjalnych oskarżeń, ale postanowiono kontynuować obserwację.
Ernst Weimer uniósł wzrok z nad teczki swojego podkomendnego i spojrzał na rozmówcę. Znajdowali się w ‘gabinecie’ Ernsta, światło dawała tylko mała kiepska lampka stojąca na stole. Było jednak wystarczająco jasno, żeby gospodarz mógł dokładnie obejrzeć twarz obersta von Berghofa: wysokie czoło i kwadratowa szczęka, twarz pokerzysty, świdrujące spojrzenie stalowych oczu.
Major Ernst Weimer – głównodowodzący Korpusu Skoperów i komendant Jednostki 90-94 oraz oberst Michael Heinz von Berghof – głównodowodzący Służb Porządkowych. Innymi słowy: w pomieszczeniu siedziało dwóch wyższych oficerów – jedni z najwyżej postawionych w strukturach Arii.
Von Berghof uniósł do ust papierosa kiedy Weimer zapytał:
- Czemu mi to pokazujecie, herr oberst? Mam podobną teczkę mojego hauptmanna, tyle, że nie ma tam nic o jakichkolwiek obserwacjach. I o jakie oskarżenia, czy też podejrzenia chodzi? Czemu nie zostałem o nich poinformowany? Hauptmann Faust Hoepner jest jednym z najlepszych skoperów jakich tutaj mam, chyba najlepszy jakiego ma wódz Weisermann.
Nagabywany wypuścił dym z płuc z sapnięciem zdradzającym irytację.
- Uznaliśmy, że nie potrzebujecie tej informacji majorze i nie dyskutujmy o tym. Skąd mam informacje to też nie wasza sprawa. Chciałem rozmawiać o czymś innym.
- Chcę wiedzieć czy to pewne informacje – wtrącił szybko Weimer – Jako dowódca Hoepnera powinienem o tym wiedzieć.
- Chyba się zapominacie, herr major. Skoro Sztab uznał, że nie potrzebujecie tej informacji, to zapewne ma rację.
Dał Weimerowi chwilę, żeby przemyślał swoje i jego, Berghofa, słowa. Nie czekał długo.
- Raczcie mi wybaczyć herr oberst, wiadomość zaskoczyła mnie.
Berghof skinął lekko głową. Było to chyba przyjęcie przeprosin i uznanie usprawiedliwienia. Ale kto go tam wie, pomyślał Weimer, ci ze Służb Porządkowych zawsze robią dobrą minę. Mimochodem zdał sobie sprawę, że on sam zapewne ma teczkę, do której nie ma dostępu. Przez chwilę poczuł dreszcz niepokoju – nie mogę sobie pozwolić na takie wybuchy przy Berghofie.
Podjąwszy decyzję powiedział, już dużo spokojniejszym głosem.
- Zatem, Sztab uznał, że potrzebuję tej informacji w związku z moją propozycją uczynienia hauptmanna Hoepnera dowódcą wypadu rozpoznawczo-poszukiwawczego na północ.
- Tak, herr major.
- Sztab, mając dostęp do raportów Służb Porządkowych coś zdecydował, a wy, herr oberst, macie mi przekazać rozkazy, czy tak?
- Dokładnie tak, herr major.
Major delikatnie skinął głową, myśląc nad przyszłym losem swojego podkomendnego i nad tym co takiego zrobił, że Służby Berghofa się nim zainteresowały.
- Pozwólcie jeszcze, że zapytam – Weimer usiadł wygodniej i też zapalił papierosa – Czy Sztab nie chce hauptmanna Hoepnera na to stanowisko? Jak poważne są zarzuty i czego dotyczą?
- Nie powiedziałem, że nie zostanie dowódcą. A co do podejrzeń to są pewne poszlaki, kilka jego uwag na temat dowództwa...
Weimer żachnął się i machnął ręką najwyraźniej rozbawiony.
- Ależ herr obesrt, każdy żołnierz może tak sobie gadać, łajać wyższych stopniem, to chyba nie jest przestępstwem ściganym przez Służby?
- Nie pozwoliliście mi skończyć. – ciągnął oberst – Wasz hauptmann bardzo dosadnie wyrażał się o wodzu Weisermanie i podważał podstawowe zasady ideologiczne naszej Wspólnoty. Także jego zachowanie budzi pewne podejrzenia. Dalej pan uważa to za zwykłe ‘gadanie’ między ludźmi, herr major? – oberst pochylił się i bezwiednie ściszył głos, w którym słychać było irytację – Może gdyby Hoepner nie był oficerem to przymknęlibyśmy oko na takie... ‘gadanie’... Ale na jego nieszczęście hauptmann Hoepner jest właśnie hauptmannem. To bardzo dziwne, że taki człowiek pozwala sobie na tak... niebezpieczne słowa.
Weimer spoważniał. Oberst najwyraźniej się zdenerwował na jego ignorancję. Cóż, był to powód do wstydu, nie znać swoich ludzi i być zaskakiwanym taką wiadomością przez oficera z zewnątrz jednostki. W tym samym momencie Ernst stwierdził, że sprawa jest dużo bardziej poważna, niż zwykłe gadanie. A on sam znowu się zapomniał, cholera...
- Nic takiego nie słyszałem, herr oberst.
Twarz Berghofa wygładziła się. Opadł na oparcie krzesła i podjął:
- Rozkazy są następujące herr major: hauptmann Hoepner będzie dowodził wzmiankowaną wyprawą, ale otrzyma zastępcę wskazanego przez Sztab Generalny i Służby Porządkowe. Przyniosłem teczkę zastępcy Hoepnera. Przyniosłem też teczkę z rozkazami Sztabu dotyczącymi samej wyprawy. Czy wszystko jasne, herr major?
Ernst Weimer spojrzał na podsunięte teczki i smętnie pokiwał głową. Nie wierzył w oskarżenia pod adresem swojego podkomendnego, ale nie miał wyboru. Oberst von Berghof to nie była zwykła płotka, którą mógł połknąć, albo zignorować. Poza tym działał za wiedzą i przyzwoleniem Sztabu. Weimer nie mógł z nim dyskutować – otrzymał rozkazy i musi je wykonać.
Rozmowa była skończona – oboje wstali od stołu. Równocześnie stuknęły obcasy, prawe ramiona obu mężczyzn uniosły się w powietrze, po czym dwa głosy z pewnym namaszczeniem i wstrząsającą dla zwykłego mieszkańca Chicago fanatyczną żarliwością dopełniły salutu:
Heil Weisermann!
Rubież
Gdyby ktoś jeszcze teraz robił pocztówki to obraz, który miałem właśnie przed oczami na pewno trafiłby na jakąś. Wypalona ziemia, mnóstwo gruzu, metalowych prętów zbrojenia, równina gdzie zamiast trawy są jedynie ruiny. Kilka kilometrów dalej fala uderzeniowa osłabła i tam już wznosiły się jakieś słupy telegraficzne, osypywały się resztki budynków, stały wraki samochodów. Pamiętam, że w wielu miejscach dalej leżą kości lub ich połamane resztki. Zniszczone miasto? Nie, północna część Chicago nie była ‘zniszczona’. Była zamordowana – to najlepsze słowo. W oddali, bardziej na południu, można było zobaczyć zarys zabudowań O’Hare Airport. Całość tonęła w rzadkiej toksycznej, rdzawopomarańczowej mgiełce. Prawdopodobnie taki kolor nadawało jej zachodzące słońce.
Na pierwszym planie brakowało tylko pordzewiałej tablicy: „Wellcome to Skokie!”.
W terenie zawsze staję się cyniczny – to chyba objaw stresu. Zresztą nic dziwnego, że się denerwuję: przeszliśmy w odległości kilkuset metrów od epicentrum Skokie. Geigera nawet nie włączyliśmy, bo przecież było jasne, że zabraknie skali. Kombinezony prawie się topiły. Jeszcze nic nas nie zaatakowało, ani nie zauważyliśmy niczyjej obecności, a tutaj przecież roiło się od mutantów i często spotykało się maszyny Molocha. Od roku nawet nie same maszyny zwiadowcze i pomiarowe, ale kilka mniejszych botów bojowych. Wprawdzie pięciu dobrze uzbrojonych ludzi nie pojawiało się tutaj często... ale bez przesady.
Już dwa dni kręciliśmy się na południe od Skokie i prowadziliśmy poszukiwania dwóch zaginionych skoperów. I nic. Nawet jednej maszynki, żadnego czujnika, ani pół mutka. Zaginionych oczywiście też brak. Poprowadziłem swoich ludzi w pobliże epicentrum Skokie, bo właśnie tam miała wieść trasa dwójki ludzi, feldwebela Wolnera i hauptmanna Wolfa, których poszukiwaliśmy.
Dlatego dręczył mnie niepokój, moich ludzi zresztą też – jeszcze nikt nie przeszedł nie niepokojony tak blisko epicentrum. Pustka. Kilkakrotnie włączaliśmy detektory ruchu i inne czujniki, za sobą zostawiliśmy nawet kilka ‘fasolek’ – tak na wszelki wypadek. Za każdym razem to samo. Emer, technik liniowy, już odruchowo kręcił głową jak tylko na niego spojrzałem. Sprzęt był sprawny – już dwa razy go sprawdzaliśmy.
A teraz wychodziliśmy z epicentrum, a ja się denerwowałem coraz bardziej. Przemierzanie Rubieży to przecież nie jest pieprzony spacerek! To po prostu nienormalne. I w dodatku prawdopodobnie cholernie niebezpieczne. Prawdopodobnie dlatego, że jeszcze nigdy nic takiego się nie zdarzyło...
Przeklęta misja! „Rekonesans – powiedział mi major –Najprawdopodobniej nie znajdziecie już nikogo herr hauptmann, ale może dowiecie się co się stało z hauptmannem Wolfem i jego podopiecznym. Ostatnie raporty wskazują na to, że na Rubieżach nie ma już, ani Bestii, ani mutków. Sami sobie poszli? Nie możemy się oszukiwać w sprawach tak dla nas ważnych. Idziecie to sprawdzić hauptmann. Jak się uda znaleźć naszych skoperów, w co wątpię, to dobrze. W Sztabie twierdzą, że dalej jest na to szansa. Dlatego pójdziecie trasą, którą miał iść hauptmann Wolf: na północ dziewięćdziesiątą czwartą, a na wysokości Morton Grove na zachód. Rozglądajcie się dobrze, jak nic nie znajdziecie skierujecie się na południe ku Park Ridge. Jeśli uznacie, że jest bezpiecznie to spenetrujcie wschodnią część O’Hare Airport i wracajcie wzdłuż dziewięćdziesiątej. Czy wszystko jasne, herr hauptmann?”
Zgodnie z rozkazem skierowaliśmy się teraz na zachód, pod wieczór powinniśmy zajść do Morton Grove i przenocować. Pamiętam dobre miejsce...
***
Zatrzymaliśmy się w starej, prawie całkowicie zasypanej stacji metra. Korzystałem z tej kryjówki od lat, podobnie jak wielu skoperów. Do środka wchodziło się przez szczelinę między dwoma betonowymi płytami, a wewnątrz pozostało zaledwie kilkanaście metrów kwadratowych wolnej przestrzeni. Reszta – zagruzowana. Przesłoniliśmy wejście folią filtrującą – teraz można było zdjąć maski przeciwgazowe. Oddechy pięciu ludzi szybko sprawiły, że w środku zrobiło się duszno. Nigdy jeszcze nie byłem tutaj z tak licznym towarzystwem, raz tylko zdarzyło mi się przenocować z dwójką innych skoperów. Nie słyszałem też, by chroniło się tutaj więcej niż trzech ludzi.
„Dostajesz czterech dobrych ludzi, świetny sprzęt i sporo amunicji. Wiem, że nie zawróci ci to w głowie, ale ostrzegam: bez marnotrawstwa. Twoim zastępcą będzie leutnant Hoth, jestem pewien, że go docenisz...”
Spojrzałem na fanatycznie lojalnego skopera, dłubiącego coś przy masce przeciwgazowej: nienaturalnie blady, młody, wysoki, ścięty na łyso, z delikatnym zarostem, haczykowatym nosem, wystającą szczęką i martwą twarzą. I najmłodszą osobę w oddziale – 20 lat. Nie miałem żadnych złudzeń przed dwoma dniami kiedy wyruszyliśmy i nie mam ich nadal. Ambitny gówniarz – leutnant Hoth, miał cały czas patrzeć mi na ręce. Co najgorsze – doskonale wiem dlaczego.
„...unterfeldwebel Emer – technik liniowy. Owszem, nie jest już młody, ale potrafi być nie zastąpiony...”
Jego najbardziej w tym oddziale lubię i szanuję. Brat-żołnierz, nie przyjaciel, ale właśnie brat. Resztki siwizny skupiły się na potylicy i skroniach, jasne, niemal białe oczy, pomarszczona, pospolita twarz. Jest o jakieś 8 lat starszy ode mnie, ale gorzej się trzyma (jednak nigdy nie śmiał się skarżyć, że mu ciężko). Czasem myślę, że właśnie dlatego, że jesteśmy starsi odczuwamy to mocniej. Wspólnotę. Jesteśmy braćmi-żołnierzami, towarzyszami broni, druhami. Ci młodzi niby to rozumieją, ale... chyba inaczej niż my. Patrzą na wszystko tak, jakby już wszystko wiedzieli, lekceważą lata doświadczeń. I nie myślą. Wykonać rozkaz od A do B i koniec – nic ponad to. Z Emerem nie miałem żadnych problemów i myślę, że nie będę miał podczas tej wyprawy. Teraz, bez rozkazu nadał raport do dowództwa – nie musiałem mu o tym przypominać.
„... oberschutze Konig, żołnierz, strzelec wyborowy. Na pewno o nim słyszałeś, dorobił się już jako takiej sławy...”
Rzeczywiście, dorobił się. Jest bardzo utalentowanym snajperem, ale nie znałem go osobiście. Otrzymałem materiały z jego teczki, ale nie mówiły one kompletnie nic o tym jakim jest człowiekiem, czego mogę się po nim spodziewać w sytuacjach wydających się beznadziejnymi, jak zniesie działanie na Rubieżach (bo wcześniej nigdy tutaj nie bywał)... 27-letni milczący mężczyzna, z którego twarzy niewiele dało się wyczytać, bo nieodłączny kpiarski uśmiech miał zawsze. Wyciągnął się pod zwałami gruzu i palił papierosa kontemplując skręcający się dym. Najwyraźniej bardzo go to bawiło, bo jego uśmiech stał się szerszy.
„... i oberschutze Bracht, nazywają go Cichy, czy tak? Ostatnio nieźle oberwał, ale szybko wrócił do formy. Przyda się wam taki żołnierz.”
Powiedzieć o Brachcie, że jest dobrym żołnierzem to tak jakby powiedzieć, że M2HB to ładny karabinek. To mocne niedopowiedzenie. Bracht to maszyna do zabijania, która znajdywała w tym upodobanie. Paradoksalnie, w czasie akcji jest najspokojniejszym człowiekiem w okolicy, a w dodatku na swój sposób brawurowym. Tylko kiedy zabija, ten cień w jego oczach... Osobiście myślę, że Bracht jest zwyczajnie szalony, a w ryzach utrzymuje go jedynie wyuczona dyscyplina. Jednak co, by o nim nie mówić jest bardzo odważny i uzdolniony taktycznie. Ma 22 lata, a od awansu odsunęła go mała bijatyka. Niby było po służbie, ale trochę za bardzo zaszalał. Pociągła twarz, nieco beczkowata budowa ciała, równo ścięta, czarna jak smoła broda zasłaniająca bliznę na podbródku sprawiała, że wygląda na starszego. Jak na razie sprawował się bez zarzutu, ale ja go do awansu na pewno nie przedstawię. Siedział najbliżej wejścia – dostał wartę jako pierwszy. Położył sobie M4 na nogach i podrzucał bagnet.
Jak się nad tym zastanowić to mogłem trafić gorzej. Dostałem zdyscyplinowanych i znakomicie wyszkolonych ludzi, otrzymałem sprzęt, o którym zwykle mogłem tylko pomarzyć na patrolach, amunicji i granatów mieliśmy tyle, że chyba Juggernauty tyle nie worzą ze sobą...
I wszystko na nic, bo i tak nic nie możemy znaleźć. Co się stało? Gdzie są moby i mutanty? Czemu Wolf nie przesłał żadnego meldunku odkąd osiągnął Skokie? Czemu nie zostały po nim żadne ślady? Nic, jedynie zamordowane Chicago...
Zasnąłem wsłuchany w ciche szepty moich żołnierzy. Oni się niepokoili... A ja byłem wręcz przerażony. Po raz pierwszy od dobrych 10 lat nie wiedziałem kompletnie, co mam zrobić.
***
Zmieniłem Hotha nad ranem. Jemu dobrze zrobi jeszcze godzinka snu, a ja musiałem pomyśleć. Moja misja była na dobrą sprawę wzmocnionym patrolem z dodatkową klauzulą polecającą mi rozglądnąć się za zaginioną dwójką skoperów. Ni mniej, ni więcej. Rozkazy nie pozostawiły mi nawet żadnego wyboru trasy. Dowództwo najwyraźniej nie zaufało mojemu doświadczeniu w wyprawach na Rubieże: ‘Idź tam i tam, jak nic nie zobaczysz to wracaj tędy’. Powinno być jasne, a nie było.
Sztab chyba nie potraktował poważnie doniesień o niezwykłym braku aktywności na północy. Na początek nie zrobiono nic, później wysłano dwóch doświadczonych ludzi.
Wysłanie Wolfa i Wolnera było... to była głupota. Im więcej o tym myślałem, tym bardziej wydawało mi się to głupie. Nie uznano tego braku aktywności za zagrożenie tylko za ciekawostkę. Weimer bił na alarm i wyszedł na durnia kiedy ze Sztabu nadeszło pytanie czego właściwie się obawia, a major nie wiedział co im odpowiedzieć. Miał jedynie dziwne przeczucie – podobnie jak ja, podobnie jak każdy ze Skoperów, Joahima Wolfa nie wyłączając.
Wolf i Wolner wyszli jedynie w dwójkę, nie otrzymali wystarczająco wiele sprzętu, nie otrzymali żadnej osłony w postaci innych grup, bo takich nie było... Posłano ich jakby na rutynowy patrol: pójdziecie tędy i tędy, po czym wracacie tędy. I nie wrócili.
Wtedy wysłali nas. Z takimi samymi wytycznymi, jedyne co poprawiono to liczebność i wyposażenie. Nie było jednak żadnych grup działających na innych kierunkach, od których moglibyśmy oczekiwać pomocy, ponadto jak mogłem coś sprawdzić trzymając się wyznaczonej z góry ścieżki? W takim świetle moja wyprawa była jeszcze głupszym posunięciem, niż wyprawa Wolfa.
Potrząsnąłem głową odpędzając te rozważania. Lepiej będzie skupić się na doprowadzeniu misji do końca. Teoretycznie miałem znaleźć Wolfa, ale nie znalazłem żadnych śladów w rejonie Skokie – nie nadał raportu odkąd osiągnął ten obszar, czyli powinniśmy coś znaleźć. Ślady walki, jakiś porzucony sprzęt, kawałki ciała, zwłoki? Gdzie tam – nic tu nie było.
Może to znaczyć dwie rzeczy. Pierwsza: Wolfa i Wolnera coś tutaj dopadło i było wystarczająco sprytne, żeby zatrzeć wszelkie ślady. Wątpliwa sprawa, bo przeczesaliśmy teren wykrywaczami ruchu, ciepła i kilkoma innymi urządzeniami, także tymi wykrywającymi maszyny. Jeśli nawet coś tu było, to już tego nie ma. Druga: Wolf i Wolner zainteresowali się nadzwyczajnym spokojem w Skokie i zmienili trasę... Pytanie: gdzie poszli?
Pomyślałem o Joahimie: wysoki człowiek o wąskiej twarzy i zaciśniętych ustach. Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku, był doświadczonym, bystrym Skoperem. Dokąd mógł pójść? Chyba w to samo miejsce gdzie ja teraz chciałbym się udać – bardziej na północ. Sprawdzić jak głęboko sięga brak aktywności wroga.
Wyjąłem mapę: rzadko zapuszczaliśmy się dalej niż do Glenview Naval, ewentualnie jeszcze do Northbrook i Pal-Waukee Airport. Prosta sprawa – była to tak cholernie niebezpieczna okolica, że wysyłano tam ludzi bardzo rzadko i tylko najlepszych. Prawdziwa kopalnia gambli opanowana przez mutantów i maszyny. Skoro Skokie było oazą spokoju, to Wolf mógł się zainteresować, czy sytuacja bardziej na północy wygląda tak samo.
Jedyne co nie podobało mi się w tej teorii to urwanie się raportów Wolfa. Czemu nie nadał wiadomości, że zbacza z wyznaczonej trasy? Obawiał się, że mu tego zabronią? Wtedy już złamałby wyraźny rozkaz dowódcy. A może nie planował iść aż do Glenview? Może chciał pójść tylko kawałek nie informując dowództwa i go szlag trafił?
Potarłem palcami skronie. Usłyszałem za sobą jakieś poruszenie i kroki. Kiedy obróciłem głowę usiadł obok mnie Emer.
- Wyspałeś się? – zapytałem.
- Tak, herr hauptmann.
Pomyślałem chwilę. Chyba mogłem z nim spokojnie porozmawiać póki pozostali spali. Potrzebowałem czyjejś opinii, a jego znałem od lat – postanowiłem odłożyć swój stopień na bok.
- Emer, schodziłeś już swoje na Rubieży, widziałeś więcej niż wszystkie te młodziki razem wzięte. – zacząłem – Potrzebuję rady kogoś doświadczonego. Myślę, że Wolf skierował się na północ nie informując o tym dowództwa. Nie wiem czemu. Może nie planował iść daleko, może miał inne powody, nie ważne. Tylko to wydaje mi się wystarczająco prawdopodobne. Pominąłem coś? Nie zauważyłem czegoś ważnego?
Emer pomyślał chwilę po czym odchrząknął. Na pewno zauważył, że nie pytam go jako dowódca, tylko jako towarzysz.
- Chyba nie. Nie mógł po prostu zniknąć, a że nie znaleźliśmy żadnych śladów...
- To znaczy, że nie napadnięto go w Skokie – dokończyłem
- Tak właśnie myślę. Na jego miejscu też bym sprawdził, co się dzieje na północ od Skokie. Nigdy nie było takiego spokoju na Rubieżach, musiało go to zaniepokoić... – chwila milczenia – Myślałeś o Glenview Naval, hein? – zapytał nagle.
- Z początku tak, ale to ładny kawałek na północ. Gdyby Wolf chciał tam iść to chyba połączyłby się z Weimerem.
- Albo i nie. Weimer miał związane ręce rozkazami Sztabu. Zawsze się znajdzie ktoś komu wydaje się, że wie lepiej od dowódcy liniowego, co należy robić. Może nie połączył się i jak poszedł to wtedy go dopadli?
Pokiwałem głową.
- Patrzysz na to tak samo jak ja. Tyle, że ja nie mogę tak sobie pójść nie dając o tym znać majorowi. Gdybyśmy byli sami we dwójkę to może i bym się skusił, ale... – urwałem i wykrzywiłem twarz.
Emer wpatrzył się we mnie nie rozumiejąc, ale zaraz pokiwał powoli głową.
- Twój język zaprowadzi cię kiedyś na stryczek Faust. To co ostatnio wygadywałeś... Wysłanie Wolfa nie było najlepszym posunięciem...
Chciałem coś powiedzieć, ale uniósł rękę. Zamilkłem.
- Nie było najlepszym posunięciem, ale nie powinieneś mówić tego głośno i w taki sposób jak to zrobiłeś. Dlatego dostałeś Hotha, hein? Bo twoją opinię o Wodzu usłyszało zbyt wielu ludzi. No i na pewno Służby pamiętają kilka Twoich starych wykroczeń. Nie miej pretensji o to, że nabrali podejrzeń i rób swoje. I powściągnij się czasem.
Mogłem tylko zacisnąć szczęki i zgodzić się z nim. Przez pewien czas milczeliśmy oboje. Najwyraźniej nie miał już nic do powiedzenia. Odchrząknąłem.
- Jak już będzie świtać połączę się z majorem Weimerem. Porozmawiam z nim i spróbuję przekonać, żeby pozwolił nam zmienić trasę.
Emer zapalił papierosa i zaciągnął się.
- Tak będzie najlepiej, herr hauptmann. – powiedział cicho wypuszczając dym.
Glenview
Maszerowaliśmy na północ. Właściwie to przemykaliśmy, możliwie jak najciszej wśród ruin. Prowadziłem – jako jedyny z całej naszej piątki byłem już na północ od Skokie. Ostatnim razem dwa lata temu, ale bardzo dobrze pamiętam trasę do Glenview Naval. Pamiętam nawet nazwy ulic, którymi szedłem z rannym przyjacielem. Na dobrą sprawę to z nas dwóch tylko ja szedłem – Herman powłóczył nogami wsparty na mnie. Każdy tamten krok – kolejna porcja bólu w poparzonym boku i plecach, każdy oddech – swąd spalonej skóry, bolesne obcieranie resztek nadtopionej i zdruzgotanej maski przeciwgazowej. W ustach miedziany posmak krwi. Przez chwilę doświadczyłem dziwnego uczucia dejavu: znowu czułem metaliczną woń krwi i smród spalenizny. Maska, mimo, że dobrze dopasowana, zaczęła uwierać.
Potrząsnąłem głową. Po prostu przykre, raniące wspomnienia, których dawno już powinienem się pozbyć. I zwykła autosugestia. Robić swoje, tak jak powiedział Emer. Robić swoje.
Przy następnym zwale gruzu zatrzymałem się i przykucnąłem, jakieś 30 metrów za mną reszta ludzi zajęła szybko pozycje. Hoth ubezpieczał tyły kolumny. Obejrzałem dokładnie ulicę przed sobą: jedna z niewielu mniej zniszczonych, szeroka, mało gruzu, asfalt ledwo popękany, obok wznoszą się budynki straszące pustymi oknami. Drugi koniec ulicy niknął w mgiełce. Świetne miejsce na zasadzkę. Jeden z bardzo niewielu wygodnych szlaków do Glenview, dawniej często się tutaj coś spotykało.
Wykrywacz ruchu nie pokazywał nic (z wyjątkiem czterech punkcików za moimi plecami – moich ludzi). Sięgnąłem do kieszeni, zamachnąłem się i rzuciłem z nad głowy ‘fasolkę’, po czym wyjąłem odbiornik i czekałem spoglądając to na ekran wykrywacza ruchu, to na odbiornik ‘fasolki’. Miałem ochotę błagać, żeby wreszcie pojawił się jakiś ruch, jakaś anomalia w otoczeniu, którą wykryłby mały czujnik. Wytrzymałem może minutę – znowu nic. Żadnego ruchu, żadnych drgań gruntu, żadnych pobliskich skoków napięcia oznaczających maszynę Bestii. Tak samo jak w Skokie, jak na całych Rubieżach. Czemu już mnie to nie dziwiło?
Wyłączyłem i schowałem odbiornik, a czujnik ruchu skorygowałem, by sprawdzał otoczenie w większym promieniu pozostawiając ‘martwą strefę’ w bliskiej odległości. Nie chciałem, by cały czas migali mi na ekranie żołnierze za mną.
Podjąłem przerwany marsz. Może jednak się pomyliłem? A może tylko jeszcze nie dotarliśmy wystarczająco daleko na północ? Chyba jednak to drugie, tak przynajmniej podpowiadało mi przeczucie. Nie można dożyć trzydziestu ośmiu lat w Chicago nie mając szóstego zmysłu. Przynajmniej będąc skoperem Arii.
A jeśli mam rację to pewnie idę tą samą drogą, którą podążali na północ Joahim Wolf i jego feldwebel. A skoro takie stare wygi jak oni nie wrócili... poczułem dreszcz strachu. Czy podzielę ich los?
Co cię dopadło bracie?
Major podzielał moje obawy, że dzieje się coś niedobrego. A jednak – nie chciał ryzykować. Powiedział, że owszem, mogę iść do Glenview, ale nie będzie mnie krył jeśli coś pójdzie źle. Powinienem się wściec, ale wybuch powstrzymywała przykra świadomość, że ja chyba postąpiłbym tak samo. Weimer otrzymał rozkazy, z którymi się nie zgadzał, ale przecież nie mógł otwarcie ich złamać i dać mi przyzwolenie, bym poszedł do Glenview. Był doświadczonym oficerem, a każdy oficer wysokiej szarży opanował doskonale takie gierki. Ochroni mi plecy, ale tylko jeśli uda mi się znaleźć przyczynę tej dziwnej ‘ciszy’ – wtedy to będzie też jego.
Weszliśmy na niewielkie wzniesienie (na którym wbrew moim nadziejom, a zgodnie z przewidywaniami, nie było żadnych śladów aktywności czegokolwiek. A dwa lata temu to niedaleko stąd mieliśmy z Hermanem krwawą jatkę), z którego widać było sukces. Jeśli nie uda mi się, stracę niepotrzebnie ludzi albo cenny sprzęt... Wypnie się i uzna to za samowolkę. Wyłga się, by ochronić własny tyłek i pozycję. Słowo oficer to prawie synonim słowa karierowicz – cyniczna myśl...
Nie miałem ochoty na stryczek – a na tym mogło się skończyć. Zdaję sobie sprawę jak duże jest jego prawdopodobieństwo. Nawet jeśli dopnę swego, dzielny leutnant Erich Hoth może nasmarować bardzo nieładny raport. Cóż... w tej sprawie muszę już liczyć na majora Weimera. Ważne, że póki co, Hoth powstrzymał się od komentarzy i nieprzyjemnych pustych spojrzeń oraz nie podważył mojego autorytetu jako dowódcy. Tyle mi na razie wystarczy. Glenview, a dalej na północny zachód Glenview Naval Airport. Tutaj już nie było wysokich budynków – jedynie osiedla bliźniaków czy jednorodzinnych domków, z osiedlowymi supermarketami i kinami. W porównaniu z pozostałą częścią Chicago, wszystko było w całkiem dobrym stanie – el dorado złomiarzy, a także dom wszelkiej maści mutantów. I maszyn.
Wyjąłem lornetkę i przyjrzałem się centrum Glenview, ale i tak nie dojrzałem zbyt wiele. Powietrze tutaj było nieco czystsze... tyle, że to było właśnie nieco. Spojrzałem na bliższą okolicę. Westchnąłem. Zazwyczaj (ach, znowu to ‘zazwyczaj’...!) zobaczyłbym jakiś dym z ogniska, usłyszałbym jak echem niosą się porykiwania albo popiskiwania zmutowanych stworzeń. Glenview wyglądało tak... zwykle. Nic specjalnego.
Odsunąłem lornetkę od oczu i znów westchnąłem. Spojrzałem na swoich ludzi. Rozglądali się, wyraźnie zmęczeni ciągłym napięciem. Nie musiałem widzieć ich twarzy, żeby zobaczyć grymasy zniecierpliwienia. Wiedziałem też, co myślą: ‘To jest to całe, straszne Glenview? Czy to te same Północne Rubieże, o których opowiadają Skoperzy?’
Konig zachichotał i już miałem wybuchnąć z wściekłości, kiedy odezwał się Hoth.
- Herr hauptmann? – zniekształcony przez maskę, beznamiętny głos.
Obróciłem głowę w jego kierunku nagłym szarpnięciem, już dawno nie byłem tak wściekły... Nie, nie byłem normalnie wściekły – po prostu wyprowadzony z równowagi. Taki stan osiąga człowiek, który już całkiem nie wie co ma robić, jest zdezorientowany, niemal zrozpaczony. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę tego po sobie pokazać. Nie teraz. ‘Rób swoje Faust’ – właśnie o to chodzi. Odetchnąłem głęboko – na ile pozwoliła mi maska.
- Mów – starałem się, żeby niczego nie dało się poznać po moim głosie. Udało się, ale chyba tylko dzięki masce.
- Czego tutaj szukamy?
- A jak myślicie herr leutnant? Szukamy jak najświeższych śladów bytności mutantów oraz maszyn Bestii, czy tak? No i jeszcze dwóch zaginionych braci, ale tych już chyba najmniej.
- Znam te rozkazy herr hauptmann. Chciałem się zapytać jakie są rozkazy dowództwa dotyczące obszarów Glenview.
Przez chwilę miałem najprawdziwszą ochotę go zastrzelić. Doskonale wiedział, że nie było wytycznych dotyczących Glenview – jako mój żandarm zostałby o tym poinformowany. Wiedział, że kontaktowałem się z Weimerem, czyli moim bezpośrednim przełożonym, ale rozmowy nie słyszał. Jednak domyślał się jak przebiegała ta rozmowa – jaki był układ między mną a majorem. Hoth nie był głupi i znał reguły gry na wyższych szczeblach. Wiedział też, że pozwolenie jakie wydał Weimer powinno zostać najpierw uzgodnione ze Sztabem – podczas tak poważnej misji Weimer nie powinien decydować sam. Mógł, ale tylko w sytuacji wymagającej natychmiastowego działania, a nie zdarzyło się nic, co można by takim terminem określić. Taka konsultacja musiałaby potrwać. Hoth właśnie powiedział mi, że o wszystkim wie. Lub się domyśla, ale na jedno wychodzi, skoro to prawda.
Wszystkie te myśli przemknęły mi przez głowę dosłownie w chwilę. Może nie byłem uzdolnionym karierowiczem, ale przecież wkraczałem w tę oficerska grę jak Hoth był ledwo chłopcem. Mimo to, przygwoździł mnie teraz. Mogłem gładko skłamać, ale przecież i tak sporządziłby raport, a ten z kolei obciążałby nie tylko mnie, ale jeszcze majora. W ten sposób pozostało mi tylko jedno: wykręt, który da mu trochę satysfakcji, ale który na dobrą sprawę może znaczyć wszystko. Pozostawi majorowi wolna rękę w wymyśleniu jakiejś bajki.
- Jestem pewien, że nikt podczas tej misji nie wie więcej, niż wiedzieć musi, herr leutnant. Jeśli nie zostaliście poinformowani o tych rozkazach najwyraźniej uznano, że wiedza o nich nie jest wam potrzebna. Wystarczy wam wiedzieć, że wytyczne nie zmieniły się zanadto od poprzednich. – nawet jeśli głos mi zadrżał to maska doskonale to ukryła.
- Rozumiem, herr hauptmann.
Nie wdawał się dalej w gierki i chyba nawet (miałem taką nadzieję) dostrzegał o co mi chodzi. Mógł wiedzieć, że naginam z majorem zasady, ale pewnie widział też nasz cel. Może jednak nie nasmaruje na mnie tak brzydkiego raportu jak myślałem. Może... Dobre sobie – i tak mnie obrzuci błotem, nie mam się co łudzić. Nawet jeśli wie o co chodzi, to przecież wykazaliśmy się z majorem niesubordynacją tak czy inaczej. A Hoth nie widzi różnicy między złamaniem rozkazu, a całkowicie usprawiedliwionym złamaniem rozkazu.
- Tak. – wziąłem się w garść. Jak nie chcę zawisnąć muszę jednak coś znaleźć. No i muszę pokazać stanowczość i pewność siebie. Przynajmniej na tyle, żeby im się zdawało, że jestem absolutnie pewien tego co robię. – Z Emerem sprawdzicie odczyty z całego sprzętu jaki mamy, nie oszczędzać baterii, przejrzycie każdy cal tego wzniesienia i podnóże także. Konig! Znajdź jakąś osłoniętą pozycję, z której będziesz miał jak najlepszy widok na okolicę i czuwaj. Jeśli nie będzie to absolutnie konieczne, nie strzelaj – masz patrzeć i na bieżąco informować o zagrożeniach. Bracht! Ubezpieczasz Hotha i Emera. – zamilkłem na krótką chwilę, ale zaraz podjąłem – Ja idę rozejrzeć się na zachód, do mojego powrotu wszelkie wątpliwości wyjaśnia leutnant Hoth.
Ostatnie zdanie, chyba ich zdziwiło, bo już chcieli ruszać do wykonania poleceń, ale wstrzymali się i spojrzeli na mnie.
- Wykonać – rzuciłem i odwróciłem się na zachód.
***
Bardzo dobrze pamiętam miejsce gdzie opadły nas dwa lata temu maszyny. Mnie i mojego feldwebela – Hermana Bernsteina. Od tamtej akcji minęło już dużo czasu... Ale piekła się nie zapomina.
Stara stacja metra – jakieś półtorej mili na zachód od miejsca gdzie zostawiłem swoich ludzi. Wtedy nie zdążyliśmy jej spenetrować – maszyny szybko się zorientowały, że jacyś homo sap szlajają się po ich terenie. Teraz nie zamierzałem popełnić żadnego błędu, tym bardziej, że sądziłem, iż jest to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Bestia nie poszła sobie daleko – zeszła tylko trochę niżej.
A pod ziemią na pewno są jakieś rzeczy warte uwagi – chociażby przedwojenne laboratoria, a maszyny najwyraźniej też się teraz nimi zainteresowały. Ten cały brak aktywności miał być chyba wybiegiem, który miał nas zmylić. Sztab dał się zmylić na pewno. Zresztą, żeby daleko nie szukać, ja też byłem zdezorientowany. Jeśli mam rację... jeśli mam... Cholera – jeśli mam rację, to idę prosto w szczęki Bestii.
Naraz poczułem się szczęśliwy i beztroski – wreszcie wrócę do normalnej roboty. A jak spieprzę, to przynajmniej przed śmiercią będę wiedział co spieprzyłem.
Czy Wolf pomyślał to samo? Czy zszedł do metra, albo kanałów? I czy to tam znalazł maszyny, czy też raczej maszyny znalazły jego? Coraz wyraźniej czułem, że odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi tak samo. Jest nią proste, dobitne i nie podlegające dyskusji ‘Tak’. Poczucie beztroski ulotniło się w jednej chwili... Moloch może zrobić rzeczy gorsze niż zadać śmierć. „Przysięgam nigdy nie dać się wziąć żywcem” – Korpus Skoperów ma odpowiednią maksymę.
Jak tylko oddaliłem się od swoich ludzi, owinąłem się cienkim drutem i włączyłem napięcie. Nazywaliśmy to urządzenie ‘makaronem’: cienki, izolowany kabel podłączony do akumulatora i... i jeszcze czegoś (nie pamiętam czego...). Mylił czujniki podczerwieni i po części także ruchu – w przypadku tych drugich rozpraszał sygnał i czujniki widziały obiekt kilka razy większy niż w rzeczywistości, albo nie widziały nic. Na ekranie wyświetlacza pojawiało się wtedy coś jak duża chmura – celność mobów była w takiej sytuacji daleka od doskonałej. ‘Makaron’ uratował życie już nie jednemu Skoperowi, szkoda, że diablo trudno je wyprodukować.
Jako, że nie miałem nic, co mogłoby zmylić co czulsze czujniki sejsmiczne, starałem się iść cicho, powoli i bardzo ostrożnie. ‘Lekko jak pieprzony motylek’ – przypomniałem sobie słowa swojego byłego instruktora z Drużyny Szkoleniowej. Chyba nazywał się Scheer. Szedłem lekko jak ten jego motylek. Odruchowo rozglądałem się za wszelkimi nieprawidłowościami otoczenia, od czasu do czasu spoglądałem na ekran wykrywacza ruchu.
Kiedy ujrzałem swój cel, przykucnąłem za wrakiem Pontiaca i po raz pierwszy podczas tej wyprawy wyciągnąłem swoją skróconą OC 14-nastkę. Całe przygnębienie i dezorientacja ostatnich dni znikły zastąpione przez chłodną pewność i wyuczony na setkach patroli rytuał. Znajomy dotyk karabinu, cel przed oczami, świadomość, że wystarczy jeden błąd i będę trupem. Mało brakowało, a wybuchnąłbym śmiechem – tu były maszyny, musiały tu być. Byłbym gotów założyć się o swoja głowę, że tu są. Miałem cholerną rację! Teraz tylko musiałem to potwierdzić.
Przeglądnąłem ze swojej pozycji teren, żeby upewnić się, że niczego nie ma i ruszyłem do zejścia na stację kolei podziemnej. Chwila jak najdelikatniejszego, przygarbionego truchciku i już chowam się za następny wrak samochodu – tym razem to przewrócony, wyniszczony i pordzewiały Ford Transit. Poczułem jak moja percepcja wyostrza się pod wpływem dużej dawki adrenaliny. Ciekawe – a myślałem, że już jestem za stary na takie rzeczy.
Rzut oka na wszystkie strony, ciche odliczanie pod nosem i znowu truchcik, tyle, że już do barierki zejścia. Konkretnie w kierunku kontenera na śmieci stojącego obok. Jeśli zrobiłem wszystko dobrze, to moje kroki zostały odczytane przez ewentualne czujniki sejsmiczne jako naturalne dźwięki otoczenia i pominięte. Odczekałem chwilę rozglądając się i nasłuchując.
Nic. I dobrze.
Wyjąłem ‘fasolkę’ z kieszeni na piersi i rzuciłem ją w dół zejścia na stację. Stuknęła kilka razy na schodach, po czym straciłem ją z oczu. Jeszcze kilka cichutkich odgłosów i już nic nie słyszałem. Wyjąłem odbiornik i zakląłem z cicha. Nie łapał ‘fasolki’. Chyba spadła w jakąś dziurę... albo jest tam coś, co zagłusza sygnał.
Schowałem odbiornik i po kolejnym mruczącym odliczaniu, skoczyłem miękko ku barierce i kucając plecami do ściany schodziłem po starych, niegdyś ruchomych, schodach na dół.
Nie posunąłem się naprzód nawet dziesięciu metrów kiedy wreszcie zobaczyłem potwierdzenie swoich podejrzeń: instalację anteny zagłuszającej. Wprawdzie starano się ją zamaskować, ale nie dało się jej ukryć przed doświadczonym skoperem. Tyle, że trzeba będzie czegoś więcej, niż anteny zagłuszającej, żeby przekonać Sztab.
Zbadałem ostrożnie antenę i resztę instalacji – słaba, ustawiona na mały zasięg, najwyraźniej nie była podłączona do jakiegoś systemu bezpieczeństwa, nie było też żadnej pułapki. Kiedy spojrzałem na detektor ruchu, na ekranie pojawiły się wędrujące z dołu na górę poprzeczne pasy. Typowy zagłuszacz.
Teraz wystarczyło tylko uszkodzić antenę. Bagnet, kable... już. Spojrzałem na wykrywacz ruchu – działał. I najwyraźniej nic się do mnie nie zbliżało. Teraz sprawdziłem odbiornik ‘fasolki’.
Bezwiednie, szeroko się uśmiechnąłem – w końcu miałem to czego tak uparcie szukałem od tylu dni. Jeśli ktoś powiedziałby mi, że kiedykolwiek będę się cieszył i miał ochotę skakać z radości, bo znalazłem norę maszyn... Wziąłbym go za szaleńca. Ale teraz autentycznie się cieszyłem. Tylko dlatego, że mały czujnik zwany ‘fasolką’ potwierdził moje przypuszczenia: odbierał nikłe, niemal na granicy wykrywalności, ale doskonale regularne wstrząsy podłoża. Chyba praca jakiegoś większego urządzenia (wiertło? Czy maszyny coś kopią? Może generator? Na razie to nie ważne).
Czas wrócić po resztę.
***
Schodziłem pierwszy, za mną Bracht, Emer i Konig, a na końcu Hoth – ten sam stary układ. W razie zasadzki zginie dowódca, ale zastępca będzie możliwie daleko od niebezpieczeństwa. Albo zginie zastępca jak coś nas zajdzie od tyłu.
Na stacji znaleźliśmy kilka czujników Bestii, które udało nam się zmylić. Nie wyłączaliśmy ich, bo pewnie były podłączone do jakiegoś systemu ochrony, a chcieliśmy pozostać niezauważeni. Tutaj na dole już można było usłyszeć odległy, niosący się echem, ale jednak niegłośny, regularny dźwięk.
Nie wiedzieliśmy co to jest. Myślałem o jakiejś maszynie wiertniczej, albo fabryce, ale tak naprawdę całkowicie nie wiedziałem, co o tym sądzić. Jedyna pozytywna strona: nie musieliśmy się obawiać czujników sejsmicznych – na pewno takich tutaj nie było. Zapuściliśmy się tunelem na północny zachód, z mojej orientacji wynikało, że w kierunku lotniska marynarki w Glenview (stąd z resztą wzięła się nazwa Glenview Naval. Samo miasteczko w prawdzie nazywało się Glenview i to w nim zeszliśmy do metra, ale Glenview Naval po prostu utarło się w Korpusie Skoperów. Nikt nie zaprzeczy, że lotnisko marynarki jest dużo bardziej ciekawe niż jakieś miasteczko, jedno z wielu wchodzących w skład zrujnowanej metropolii Chicago). I pewnie stanie się jeszcze bardziej ciekawe, pomyślałem – powtarzane przez echo łupanie było coraz wyraźniejsze. Minęliśmy następnych kilka czujników...
Powolna wędrówka zajęła nam blisko dwie godziny, a posunęliśmy się do przodu może milę. Kilka ścian było rozbitych i drążono w nich krótkie tunele, które kończyły się nagle, bez jakichkolwiek instalacji, czy większego pomieszczenia. Zupełnie jakby zdecydowano się przerwać prace zaraz po ich rozpoczęciu. Czy Moloch czegoś szukał i nie mógł się zdecydować gdzie kopać? Bez sensu – musiał mieć dostęp do wszelkich planów tuneli, nawet tych najbardziej utajnionych.
Nie było też szyn, których w tunelach metra raczej zabraknąć nie powinno. Tyle, że poza tymi niedwuznacznymi śladami działalności maszyn nie zauważyłem niczego (poza kilkoma czujnikami, ale te łatwo omijaliśmy). A maszyny najwyraźniej jeszcze nie zauważyły nas. Pogrążyliśmy się w następnym odchodzącym od byłej nitki metra tunelu, zaczynającym się w rozwalonej ścianie. Czyżby był nieco szerszy niż inne?
Zahaczyłem o coś stopą – odleciało i brzęknęło metalicznie na kamieniu jakich sporo tutaj leżało. Serce podeszło mi na chwile do gardła (im bardziej pogrążaliśmy się w tunelach, tym bardziej byłem spięty), ale nie nastąpił żaden wybuch, czujniki nie wykryły wymiany fal radiowych, które mogłyby powiadomić centralną jednostkę Bestii o intruzach. Po prostu kopnąłem przypadkiem coś metalowego. Pochyliłem się i w zielonym obrazie noktowizora zobaczyłem... łuskę. Obok leżała druga, dalej trzecia, pod ścianą kilka – co najmniej 10, a 3 metry dalej jeszcze więcej... Uniosłem rękę, chociaż i tak już wszyscy się zatrzymali.
- Bracht... – powiedziałem przez ramię nie wiele głośniej niż szeptem, jednak Cichy usłyszał; podszedł i przyklęknął obok mnie. Dałem mu łuskę, mówiąc:
- Ściągnij noktowizor i przyjrzyj się – ja tymczasem zdjąłem swój noktowizor, wyjąłem małą latarkę i oświetliłem łuskę. Bracht zmrużył oczy w świetle i zbliżył wzrok do kawałka metalu.
- Kaliber 5,56 NATO, herr hauptmann. – stwierdził szeptem niemal od razu i uśmiechnął się – W dodatku domówka.
- Nie z przedwojennych zapasów?
- Wykluczone, herr hauptmann
Uniosłem pytająco brwi – nie mógł tego zauważać, ale wiedział, że jego dowódca oczekuje wyjaśnienia.
- Tylko nasi rusznikarze ze Stacji robią takie nacięcie po obwodzie przy końcu łuski, herr hauptmann – przysunął dłoń trzymającą łuskę bliżej mnie i wskazał małym palcem wąską kreskę, o której mówił. – Oznaczają je, żeby nikomu się nie pomyliły samoróbki z pociskami z magazynów.
- Wiem Bracht, wracaj do tyłu. Hoth, do mnie – powiedziałem trochę głośniej. Zanim podszedł sprawdziłem jeszcze kilka łusek – wszystkie były z nacięciami
- Herr hauptmann?
- To łuski naszej produkcji – rzuciłem mu jedną – 5,56 mm, najwyraźniej całkiem niedawno ktoś tutaj wywalił trochę naszej amunicji.
Przerwałem, cisza trwała kilka uderzeń serca. Podjąłem na nowo kiedy obejrzał łuskę i uniósł wzrok.
- Nie mogą być zbyt stare, na pewno nie w takiej ilości. Nie straciliśmy ostatnio żadnych ludzi poza hauptmannem Wolfem i feldwebelem Wolnerem, którzy podczas ostatniej wyprawy mieli M4rki i taką właśnie amunicję. – Hoth pokiwał głową – czyli tutaj musieli stoczyć walkę. Żeby sytuacja była jasna, herr leutnant: jesteśmy w miejscu gdzie najprawdopodobniej dwóch doświadczonych ludzi zginęło. Wy dalej ubezpieczacie tyły – tak czujnie jak tylko umiecie, herr leutnant.
- Tak jest, herr hauptmann
- Idziemy korytarzem dalej, zostawcie dwie M18tki frontem w kierunku marszu; uzbrojone, z zapalnikami radiowymi sprzęgniętymi do jednego nadajnika, potwierdźcie herr leutnant.
- Tak jest, herr hauptmann. Dwie uzbrojone miny M18 frontem w głąb korytarza, sprzęgnięte zapalniki radiowe.
Skinąłem krótko głową.
- Wykonać. Dołączcie szybko. – zaciągnąłem noktowizor na twarz i ruszyliśmy dalej. Hoth został na chwilę z tyłu, by założyć dwa ładunki wybuchowe, które może lepsze są na mutanty niż maszyny, ale niewątpliwie okażą swą przydatność gdyby przyszło się szybko wycofać.
A więc tutaj zginąłeś bracie... Przebiegł mnie dreszcz po plecach – czułem się tak jakbym podeptał czyjś grób. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że nie zaważyłem czegoś bardzo ważnego. Tam nie było śladów krwi.
***
Nie więcej jak 200 metrów dalej usłyszeliśmy nowe dźwięki, odcinające się wyraźnie od regularnego łupania i naszych kroków. Przed nami majaczył wylot korytarza, stamtąd dochodziły nas odgłosy spawania, zgrzyt metalu, regularne uderzenia, jakby blacha o blachę. Można było jeszcze wyróżnić nieregularne dźwięki poruszających się maszyn. Nasze urządzenia nie miały wystarczającego zasięgu, by powiedzieć nam coś więcej o tym co mieliśmy przed sobą.
O ja pierdolę, podeszliśmy pod samą norę Molocha niezauważeni... Za coś takiego należy się medal. W prawdzie minęliśmy całą masę czujników, ale na te byliśmy przygotowani. Czemu nie napotkaliśmy żadnego patrolu? Żadnych botów przeczesujących tunele? Taka nieostrożność jest do maszyn niepodobna. Chyba, że to jest tylko wysunięta placówka, a nie jakaś większa jednostka Bestii. Jeśli tak, to czemu u wylotu tunelu nie widać strażników?
Cała sprawa śmierdzi gorzej niż dwutygodniowy trup. Spróbowałem wszystko uporządkować: to nie jest większe skupisko maszyn tylko mała placówka, być może wartownicza; strażnicy mogą być zakamuflowani i prawdopodobnie jeszcze nas nie wykryli, co było najprawdopodobniej zasługą ‘makaronu’. Pozostaje kwestia patroli. Może dziadek M uznał, iż wystarczą instalacje wczesnego ostrzegania?
Pieprzyć to. Muszę sprawdzić co moby tam robią. Podejdę, rzucę okiem, a później wrócę. Spojrzałem na wskaźnik akumulatora ‘makaronu’ – na pomarańczowym. Więc podziała jeszcze przez godzinę, może półtorej. Łatwo nie będzie przejść obok strażników. Właściwie to wątpliwa sprawa, żeby się udało, ale muszę spróbować.
Odwróciłem się do swoich ludzi i przyglądnąłem im się. Kogo mogę, a kogo powinienem wziąć? Tylko Hoth się nadaje i ma szansę przeżyć gdyby coś poszło nie tak. Tyle, że w razie naszej śmierci reszta też prawdopodobnie zginie, a wtedy Aria nie dowie się gdzie są maszyny. Kurwa mać, przez to wszystko nie wysłaliśmy raportu – teraz, pod ziemią, żaden sygnał nie dojdzie do 90-94. Ciekawe, czy Wolf też tak wpadł? Nie mogę pozwolić sobie na błąd. I niestety muszę wziąć Hotha – do tej roboty będzie potrzebnych dwóch skoperów.
- Wszyscy do mnie, tylko cicho – mruknąłem.
Kiedy zbliżyli się, lekko przykucnąłem; oni nie mogli zrobić nic innego jak pójść w moje ślady.
- Sytuacja wygląda tak – strzeliłem kostkami palców i zacząłem po krótkiej chwili namysłu – Przed nami jest niewiadomo ile mobów, należy założyć, że część jest botami bojowymi. Strażnicy najprawdopodobniej są zakamuflowani, a jacyś są na pewno. Bracht, Konig i Emer zostają tutaj, ja i Hoth idziemy sprawdzić co dzieje się u wylotu tunelu. Zdobywamy jak najwięcej informacji i wycofujemy się cichcem. Do naszego powrotu dowodzi unterfeldwebel Emer. Jeśli usłyszycie strzały, jeśli nie wrócimy w ciągu 30 minut, albo usłyszycie krzyk – wycofujecie się jak najszybciej do głównego korytarza, a później na zewnątrz i nadajecie meldunek o wszystkim do majora Weimera. Gdyby zaskoczyli nas już na podejściu – osłaniacie nas i wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje. Pytania?
Cisza trwała kilka sekund. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że bez skopera pewnie nie wydostaną się na powierzchnię. Wiedzieliśmy również, że to właśnie ja i Hoth musimy tam pójść. Nikt nie zadawał pytań.
- Dobrze. Leutnancie Hoth, zostawcie detonator unterfeldwebelowi Emerowi. Emer, jeśli pójdzie źle, to jak tylko wbiegniecie do głównego korytarza, detonujecie miny – są tam dwie M18tki, więc mogą zniszczyć lub uszkodzić ścigające was maszyny. Wszystko. Leutnancie Hoth, idziemy.
Usłyszałem ciche, czterokrotne „Jawohl”. Hoth podążył za mną, a reszta zajęła pozycje pod ścianami. Za plecami doszło mnie jeszcze szeptane „Powodzenia”. Ruszyliśmy.
***
Mieliśmy do przejścia jeszcze jakieś 100 metrów. Hoth szedł pod lewą ścianą, ja, kilka metrów od niego, pod prawą. Korytarz był szeroki na jakieś 4-5 metrów, wysoki na mniej niż 4, może 3,5 metra. Minęliśmy jeszcze kilka instalacji różnych czujników, chyba udawało nam się je zmylić – nie odebraliśmy żadnej wymiany danych między nimi, a jednostką macierzystą.
Każdy krok był staranny, kładliśmy stopy tylko tam, gdzie byliśmy pewni, że niczego nie ma, poruszaliśmy się powolnym, ale stałym tempem. Krok, przerwa, sprawdzić ekrany czujników ruchu i wymiany fal, krok, obejrzeć ziemię, ścianę i sufit, krok, krok, znowu spojrzeć na wyświetlacze... W kółko to samo, wyuczone ruchy odbywały się prawie bez udziału świadomości, oczy natychmiast wychwytywały każdą anomalię otoczenia. Hoth dostosował swoje tempo do mojego, nie miał żadnych trudności z praktyką służby. Dobrze.
Starałem się znaleźć zakamuflowanych strażników... nigdzie żadnego nie było. Albo byli na tyle dobrze ukryci. Powoli pokonywaliśmy następne metry, zostało jeszcze może 70 do wylotu tunelu.
Wolf nie dotarł tak daleko, albo dotarł i został wykryty. Wycofywał się i strzelał. Nie było ciała, więc maszyny musiały je zabrać. Nie było też krwi... czy na pewno? Może po prostu jej nie zauważyłem? A jeśli nie było?
...60 metrów...
Jeśli nie było krwi, to Wolf mógł tylko zostać ranny. Czy zostało mu dość sił, by połknął ampułkę ze ‘śpiączką’? ‘Śpiączka’ była podstawowym wyposażeniem Skopera, podobnie jak ‘fasolki’, ‘makaron’ i kilka innych rzeczy. Dawała szybką i bezbolesną śmierć, po krótkim czasie, kilku minut, całkowicie niszczyła komórki mózgowe, a przynajmniej większość z nich. Nazywaliśmy ją ‘śpiączką’, bo zażywający to... coś... człowiek po prostu zasypiał. No i jeszcze Wolner... Czy Moloch pojmał obu?
...55...
Należy zatem założyć najgorszy scenariusz – Wolf nie zdążył połknąć kapsułki i dostał się w szpony Bestii... Możliwe, że jego feldwebel też. A jeśli tak, to Moloch wie wszystko o Arii, o misji Wolfa, o tym co przedsięwziął, wie o Skoperach, wie o naszych sposobach...
...50...
Następna myśl sprawiła, że zadrżałem. Więc, czy przebiegły skurwiel Moloch miał wystarczające podstawy, by podejrzewać, że będzie następna grupa? Oczywiście. Mógł się jej spodziewać. Chce nas, czeka na nas... O boże, nie. Zatrzymałem się. Najgorsza była myśl, że on może mnie złapać żywego, że zdoła wykorzystać mój umysł. Nie potrafiłem nigdy tego nazwać, tego strachu nie przed śmiercią, ale przed tym, co Maszyna może za mną zrobić.
- Herr hauptmann? – ledwo słyszalny szept Hotha doszedł mnie jak z zza ściany, ale przebił się do świadomości. Już miałem mu odpowiedzieć, a przynajmniej później tak to sobie tłumaczyłem. W pierwszej chwili nie powiedziałem nic, kiedy go zobaczyłem. Stałem i stanowczo po raz pierwszy od walk na Archer Avenue, prawie 20 lat temu, byłem przerażony, sparaliżowany strachem. Nie uciekałem, bo nie mogłem oderwać oczu od tego co widziałem.
Mniej niż 40 metrów od nas ze ściany wyłonił się wysoki, kanciasty kształt. Chyba wtedy chciałem coś powiedzieć, dać rozkaz do otwarcia ognia. Stałem w otwartymi ustami – detektor ruchu zareagował kiedy było już za późno, ale pozostałe urządzenia milczały – dla nich maszyna nie istniała. Moloch przechytrzył nasze czujniki. Ten chodzący... koszmar... siedział w jakiejś wnęce, pewnie specjalnie po to wydrążonej.
Nie mogłem się ruszyć. W zielonym obrazie noktowizora ukazał mi się Maszynoczłowiek. Nie zwykły. Znałem tę głowę, która teraz była umieszczona w miejscu gdzie normalny człowiek ma klatkę piersiową – za pancerną szybą. Jedyna logiczna myśl jaka się wtedy pojawiła w moim pędzącym za czymś umysłem to: „Specjalnie ją pokazał, to zagrywka psychologiczna!”. Nie pomogło. Maszyna, która teraz niosła w sobie naszprycowany narkotykami mózg Joahima Wolfa, mojego towarzysza i druha, ruszyła w naszym kierunku. Nie miała broni, nie widziałem żadnej – tylko parę trójpalczastych, mechanicznych ramion. Za Maszynoczłowiekiem zauważyłem inne, podobne boty, ale zarejestrowałem to mimochodem. Centrum obrazu wypełniała zbliżająca się głowa zaginionego skopera.
Hoth spojrzał w głąb tunelu i dopiero teraz zauważył pędzące moby prowadzone przez Maszynoczłowieka. Reszta też je widziała – i też pewnie byli przerażeni tak samo jak ja i teraz Hoth. Przez jedną przerażającą, przerażająco długą, sekundę staliśmy i patrzyliśmy jak się zbliżają. „Muszę coś powiedzieć. Powiedz coś! Nie zabijesz go – uwolnisz go, to przecież nie jest życie”. Zaraz potem napłynęła wizja jak mnie chwyta w te swoje łapy i usypia jakimś narkotykiem, trafiam do jakiejś fabryki i instalują mnie do podobnego, mechanicznego, opancerzonego cielska. Od razu napłynęła inna wizja – przypomnienie snu, który w końcu śni się każdemu walczącemu z Molochem – że pakują mnie w moba, a ja się budzę. Tak zaczyna się sen, który zawsze trwa bardzo krótko, ale jest wystarczająco przerażający, by zostać zapamiętanym na całe życie. Dopiero to mnie otrzeźwiło – a właściwie zmieniło stoicką grozę w przerażenie, które wyrywa się na zewnątrz. Żołnierz od dziesiątego roku życia (formalnie od szesnastego, ale Faust zawsze liczył swoją karierę od pierwszego zabitego człowieka) nie może tego uzewnętrznić inaczej niż w walce.
- Emer! Rusznica! Bracht! Konig! Osłona! – usłyszałem własny głos w chwili gdy dałem ognia z OC-14. Zaraz odezwało się też M4 Hotha.
- Do tyłu! – wrzasnąłem
Potwór z głową Wolfa w korpusie już biegł w naszą stronę, nie strzelał z automatów, nie zionął napalmem, nie walnął szrapnelem. On nie ma nas zabić, przemknęło mi przez myśl, on chce nas dostać żywcem. Przerażenie wzięło górę nad logiką, teraz mogłem tylko strzelać i starać się wydostać z tego piekła – jak najszybciej, jak najprościej.
Przyklęknąłem na kolano i przełączyłem spust na podwieszony granatnik, wymierzyłem. Humanoidalna postawa, dwie długie mechaniczno-hydrauliczne nogi, stosunkowo niewielki korpus, ale pozbawiony głowy, przynajmniej w tym zwyczajowym miejscu. I długie szpony zapowiadające silny uścisk i bezpieczny transport do dziadka Molocha. Kule Hotha odbijały się od pancernego szkła osłaniającego głowę hauptmanna Wolfa. Niecałe 30 metrów – odłamki... Najmniej teraz martwiłem się o odłamki granatu.
- Padnij! – krzyknąłem i nacisnąłem spust. Sam zaraz po tym przewróciłem się na bok.
Błysk i huk eksplozji towarzyszyły bólowi jaki odezwał się w prawym boku i w mojej głowie. Pocisk kumulacyjny trafił w lewe biodro biegnącej maszyny i rozsadził je. Maszynoczłowiek nie przewrócił się, a jedynie przyklęknął. Zatrzymał się jednak, a to najważniejsze. Na moje nieszczęście odłamki granatu trafiły mnie w... chyba w nerkę albo gdzieś obok, kurwa mać, i zahaczyły o głowę. Noktowizor najwyraźniej wyłapał kilka innych, bo zielony obraz zgasł. Z szarpnąłem maskę uszkodzonego urządzenia, a krew natychmiast napłynęła mi do oczu. Widocznie ładunek kumulacyjny wyrwał z tej maszyny trochę części, ale nie przebił się przez tylną warstwę pancerza. Odłamki zrykoszetowały w naszą stronę – cholera. Podciągnąłem się na rękach i niemal straciłem przytomność z bólu. Przewróciłem się na plecy i spróbowałem podczołgać się do ściany. Było tak, jakbym przedzierał się w smole; bok rwał, oczy piekły, ból głowy zwiększał się z każdym ruchem i groził błyskawiczną utratą przytomności.
Bardziej usłyszałem niż zobaczyłem jak Emer wystrzelił z rusznicy EMP, rozróżniłem odgłosy kolejnych poruszających się maszyn. Powietrze wypełnił zapach prochu, przypalonej izolacji... i mojej krwi. Strzelali już wszyscy moi ludzie, powietrze wypełniło się dymem i rozległ się kolejny wybuch, tym razem chyba rozpadającej się maszyny. Poczułem jak coś chwyta mnie i podnosi z ziemi, tuż przy uchu usłyszałem głos Brachta:
- Szybciej, jest ich coraz więcej! – tym razem nie chodziło mu o maszynoludzi, tylko o zwykłe boty. Jakkolwiek, był to raczej nowy model. Na szczęście tylko jeden miał zainstalowany mózg... całą głowę człowieka.
Oparłszy się na nim zdołałem jakoś przetrzymać kolejne fale przenikliwego bólu i dałem się poprowadzić ku głównemu korytarzowi. Wolną ręką otarłem krew z oczy, lecz w tym samym momencie usłyszałem metaliczny brzęk tuż za naszymi plecami. Bracht odepchnął mnie do ściany, ale sam nie zdołał się uratować. Upadłem plecami do ściany i w błyskach strzałów zobaczyłem jak bot, podobny lecz nie maszynoczłowiek, chwycił mojego żołnierza w chwili gdy ten próbował się odwrócić. Oberschutze Joseph Bracht wrzasnął z przerażenia i zaczął się wić w stalowym uścisku. Przypadkowe serie z jego karabinku przecinały powietrze i rykoszetowały od ścian i pancerzu maszyny..
‘Przysięgam nigdy nie dać się wziąć żywcem’ – przemknęło mi przez myśl. Bracht po raz kolejny wrzasnął, tyle, że teraz to już był krzyk bólu – kleszcze ścisnęły go mocniej i człowiek przestał się miotać. Karabin wypadł ze zesztywniałych rąk i stuknął o betonową posadzkę. Sięgnąłem po pistolet i uniosłem go w tym samym momencie kiedy humanoidalna maszyna chciała rzucić się do ucieczki wraz ze swoją żywą zdobyczą. Oddałem dwa krótkie strzały w głowę pochwyconego żołnierza. Nie miał już szans. W pewnym sensie uratowałem mu życie, ale i tak poczułem się jak morderca. Z tak małej odległości nie mogłem nie trafić, nawet jeśli mało co widziałem. Przerażone krzyki oberschutze Brachta urwały się momentalnie.
Maszyna zatrzymała się, najpewniej dlatego, że jej zdobycz utraciła właśnie wszelkie oznaki życia i natychmiast namierzyła mnie. Ciało mojego żołnierza spadło za ziemię. Byłem już zbyt słaby, by się bronić, nie miałem czasu na ’śpiączkę’. Przez chwilę czas zwolnił, a strzały, krzyki i zgrzyt metalu ścichły... Przystawiłem pistolet do głowy, ale rozległ się wysoki, przebijający się do mojej świadomości, strzał z karabinu przeciwsprzętowego Koniga i w korpusie bota pojawiła się duża dziura, błysnął płomień, zaiskrzyło z przerwanych przewodów – niesprawny automat zwalił się jak kłoda tuż obok mnie. Hoth pomógł mi wstać i pod osłoną Emera i celnego ognia Koniga zdołaliśmy dojść do miejsca gdzie zostawiliśmy ładunki wybuchowe.
- Wracam po nich, musimy uciekać! Czekaj tutaj!
Nic nie odpowiedziałem i leżałem tak jak mnie zostawił. Byłem tak słaby, że sam nie zaszedłbym daleko – upływ krwi dawał już o sobie znać, zaczynało kręcić mi się w głowie. Za to nie bolało już tak bardzo. Na miejsce bólu przyszło przekonanie, że już i tak zaraz umrzemy, więc równie dobrze mogę tutaj leżeć. Nie, leżeć nie mogę. Sięgnąłem do kieszeni, w której miałem schowaną porcję ‘śpiączki’. Pamiętam, że jak zaczynałem służbę w Korpusie Skoperów, 11 lat temu, to nazywaliśmy je z innymi młodymi skoperami Królewną Śnieżką. Uniesienie ręki kosztowało ogromny wysiłek. Znowu poruszałem się jakbym był w smole, świat wirował, nie mogłem skupić na niczym wzroku. Dotknąłem kieszeni i spróbowałem wymacać przez materiał kapsułkę – palce już traciły czucie. Niedobrze. Mijały kolejne sekundy, a dochodzące jak przez mgłę dźwięki wystrzałów zbliżały się. Albo po prostu sobie wyobrażałem, że się zbliżają.
W końcu znalazłem kapsułkę, otworzyłem klapę kieszeni i wsunąłem tam drżącą rękę. Jakimś cudem zdołałem dość szybko chwycić mała ampułkę. Tak, teraz tylko spotkanie z ciemnością. Wystarczy zasnąć. Jeszcze chwila. Kiedy wysunąłem zaciśniętą dłoń z kieszeni ktoś (Emer? Hoth? Może Konig?) chwycił mnie i zaczął ciągnąć. Królewna Śnieżka wypadła ze słabych, prawie zesztywniałych palców. Strzały były już blisko. Coraz więcej krzyków. Plecy szorowały o beton, ale już prawie nie czułem co się ze mną dzieje. Ledwo zarejestrowałem zagubienie trucizny.
Ktokolwiek mnie ciągnął, nagle wrzasnął i zwalił się na mnie, poczułem uderzenie w żołądek i ramię. Po szyi rozlało się mokre ciepło. Ktoś krzyknął ‘Fire in the hole’ i rozległa się następna, tym razem dużo głośniejsza, eksplozja. Właśnie wtedy straciłem przytomność.
***
Nie pamiętam jak wyszliśmy z ruin, chociaż Emer twierdził, że byłem przytomny, kiedy wyciągnęli mnie spod ciała oberschutze Koniga. Miałem jedynie, krótkie przebłyski, w których i tak dominował tylko i wyłącznie jeden aspekt – ból, który miał władzę nad wszystkim, zalewał umysł niekończącymi się falami napalmu (nie wiem czemu właśnie tak to sobie wtedy wyobrażałem). Myślałem, że płonę, a najgorętsze płomienie objęły głowę i bok.
Pierwsze wyraźniejsze wspomnienia mam dopiero z powierzchni. Wtedy i tak myślałem głównie o tym, by wreszcie umrzeć, bo obok bólu pojawiły się jeszcze inne troski – najpierw zimno i pragnienie. Później, w miarę jak wracała świadomość, także poczucie zawodu i rozpaczy. Straciłem dwóch ludzi, złamałem rozkaz, nie dowiedziałem się wystarczająco wiele, zawiodłem jako skoper i dowódca. Poprowadziłem swoich podkomendnych na śmierć. Najgorsza była świadomość, że jednego z nich musiałem zabić sam. Zasadzka, pieprzona zasadzka. Czy mogłem się domyślić? Powinienem założyć od razu najgorszy scenariusz – że Wolf dostał się w ręce wroga, że chcąc, nie chcąc wydał mu nasze sposoby, sekrety. Teraz już za późno.
Przeżył Hoth, który był lekko ranny i Emer – w stanie tylko trochę lepszym ode mnie. Ponadto stracił oko i kiepsko słyszał – jedna z eksplozji uszkodziła mu bębenki, a odłamek utkwił zaraz obok oka, którego nie dało się już uratować. Hoth odciągnął nas poza Glenview i wezwał pomoc, która dotarła już po niecałych sześciu godzinach. Maszyny nie zdecydowały się na dorżnięcie nas, nikt nie wie czemu. Nasi Skoperzy zabezpieczyli teren, a my dostaliśmy opiekę medyczną.
Hoth i Emer detonowali M18tki, które zostawiliśmy, a później Emer, sam będą ranny, dokazał cudu wytrzymałości i siły woli odciągając mnie do wyjścia na powierzchnię. Hoth został z tyłu i zostawił maszynom wszystko co jeszcze mieliśmy, jakieś 10 kg materiałów wybuchowych. Eksplozja zawaliła linię metra, co pozwoliło nam się wydostać nie niepokojonym przez Bestię. W tej chwili leżę na kocach i staram się jak najwięcej spać. Wkrótce odprowadzą nas do 90-94, naszej macierzystej bazy. Prawdopodobnie trafię przed sąd. W najlepszym wypadku zdegradują mnie i wsadzą do karceru. Hotha nawet nie widziałem, nie przyszedł porozmawiać ani ze mną, ani z Emerem.
Nie czułem żalu, w ogóle już mało co czułem, za wyjątkiem bólu. Nadeszła pustka, która nie niosła ukojenia. Dopiero kilka dni później jeden z przyjaciół z Korpusu powiedział mi, że Weimer został zdymisjonowany, a ja trafię pod sąd. Z oskarżeniem o nielojalność. Nielojalność... smakowałem w ustach to słowo, które było tylko łagodniejszym synonimem słowa ‘zdrajca’ – przynajmniej takie znaczenie miało w Arii. Teraz dopiero poczułem prawdziwą gorycz porażki. Wszystko wykorzystano przeciwko mnie; podwinęła mi się noga, pomyliłem się, a przecież służyłem jak umiałem najlepiej, jak uważałem za najlepsze. Gorycz... a obok goryczy – rozpacz. Nie ma ludzi bardziej nieszczęśliwych, niż ci, którzy służyli najlepiej jak umieli, chcieli jak najlepiej dla swojej Wspólnoty, a... a teraz ta ukochana Wspólnota ma dla nich tylko zarzuty, wymówki i procesy.
Świat zszarzał. Bardzo wyraźnie widziałem do czego zmierza ten proces. Weimer już raz ostrzegał mnie przed robieniem najdrobniejszych sugestii, co do działań Sztabu i Wodza. Robiłem te sugestie, bo część rzeczy na pewno można było zrobić lepiej. Czemu oni tego nie widzieli? Tylko ja nie poprzestałem na słabych sugestiach. Właśnie przez to chcą się mnie pozbyć, Weimera już zaczęli wałkować. Ta akcja – nieudana akcja – dała im tylko broń do ręki. Teraz wyciągną na procesie wszystko co mogą, żeby mnie oczernić. I zaczęli od ‘nielojalności’.
Jak to może się teraz potoczyć? Bez ryzyka popełnienia większego błędu mogę powiedzieć już teraz. Najpewniej poczekają aż poczuję się lepiej i będę mógł chodzić o własnych siłach, oczywiście nie będę chodził wolno i będę pilnowany – jak na oskarżonego przystało. Później, już w sądzie, oskarżą mnie o ‘nielojalność’ względem Wodza Weisermanna i Sztabu Generalnego Arii. Następnym oskarżeniem będzie niesubordynacja. Za dowody posłużą moje wypowiedzi na temat... To już nie ważne. Należało to powiedzieć, część przepisów trzeba zmienić – inaczej Aria przestanie być Wspólnotą, a zacznie być hermetycznym ośrodkiem terroru, nie oszczędzającym nawet swoich członków. Tyle, że teraz już nic na to nie poradzę.
Głównym dowodem w procesie o niesubordynację będzie raport Ericha Hotha, zapewne posłużą się nim także podpierając pierwszy zarzut. Raport musiał już powstać i zostać ujawniony, bo major Ernst Weimer już został odwołany ze stanowiska. Albo szykują dla niego coś jeszcze, albo poszedł na ugodę. Teraz już nie mam mu tego za złe – może później zdoła coś zrobić... Ale bardziej prawdopodobne byłoby stwierdzenie, że nie zrobi. Nie pozwolą mu wykonać żadnego ruchu, nawet gdyby chciał. Swoją drogą, ciekawe, czy raport jest kłamstwem, czy kłamstwem od początku do końca? Czy może źle oceniłem Hotha i napisze tylko prawdę (zupełnie jakby mogła mi pomóc...)? Nawet jeśli, to raport na pewno nie zostanie przedstawiony w całości. Tak czy inaczej, nie dadzą mi szansy się wybronić. Wyrok: śmierć.
Nie mam nikogo w Arii. Nigdy nie miałem żony – jedynie kochanki. Nie mam też dzieci, nie mam żadnej rodziny, poza tą, która właśnie chce się mnie pozbyć. Ale czy na pewno? Miałem przyjaciół, ale może lepsze będzie stwierdzenie, że dalej mam? Przynajmniej Emer zna prawdę i leutnant Fryderic Stuffe – ten, który odwiedził mnie i przyniósł wiadomość o Weimerze i moim procesie. Czy to dlatego, że nie mam rodziny, tylko innych towarzyszy-żołnierzy sprawiło, że tak przywiązałem się do Arii? Czy może na odwrót – skutkiem była moja chęć zmian i dostrzeżenie pewnych błędów...? Nie wiem i pewnie już się nie dowiem. Od dziewiątego roku życia byłem przygotowywany na żołnierza, nie pamiętałem swoich rodziców, miałem tylko przyjaciół. Najpierw towarzyszy zagubienia i usiłowania przetrwania po apokalipsie, później braci we Wspólnocie i druhów-kadetów, wreszcie – żołnierzy. Poświęciłem życie dla Wspólnoty. A teraz zginę, bo Wspólnota uznała, że jestem zdrajcą.
Aria zginie. Myśl dźgnęła moje myśli niczym nóż. Prędzej, czy później wszystko się kończy – owszem. Ale moja (czy na pewno już ‘moja’?) Wspólnota zginie prędzej. Zadusi się we własnej arogancji, niedostępności, hermetyczności. Mogę się jedynie pocieszyć, że chciałem właśnie nie dopuścić do takiego końca. Chciałem walczyć, chciałem...
Łzy napłynęły do oczu żołnierza, który całe życie był żołnierzem i nie znał innego życia. Nawet kiedy jego brać wyrzekła się go – nie mógł odmówić jej miłości, oddania. Nawet teraz nie mógł się odciąć od wpojonych ideałów, wierzył, że to wszystko było prawdą, że tylko po drodze gdzieś, ktoś... pomylił wytyczne. Wbrew rozsądkowi, wbrew logice, którą uważał, że się kierował przez całe życie. Nie potrafił. Nie chciał wierzyć, że całe życie sam się oszukiwał. Wspólnota była jedynym co znał i co mógł pokochać... I pokochał całym sercem, bo dawała nadzieję. Nadzieja... wielkie słowo, na którym zbudował swoje życie...
...zgasła niczym zdmuchnięty płomień świecy.
Zamiast Epilogu
„Heuptmannie Fauście Frydericu Hoepnerze, powstańcie!
Herr hauptmann, zostaliście oskarżeni o nielojalność względem Wodza Weisermanna i Wspólnoty Arii, niesubordynację i złamanie rozkazu Sztabu Generalnego, co doprowadziło do śmierci dwóch podlegających Tobie żołnierzy Wspólnoty Arii, okaleczenia trzeciego z nich i stratę cennego sprzętu Wspólnoty.
Hauptmannie Fauście Fryderiku Hoepnerze, w świetle przedstawionych dowodów uznaję
Was winnym powyższych czynów.
Nie posiadacie rodziny, a w Waszej obronie nie dostrzeżono okoliczności łagodzących.
Niniejszym, zgodnie z prawem Wspólnoty Arii, z mocy nadanej mi przez Wodza Weisermanna i z woli Sztabu Generalnego pozbawiam Cię stopnia hauptmanna, tytułów honorowych i odznaczeń, które zdobyłeś w czasie służby, wykluczam Cię z Korpusu Skoperów Arii i struktur Wspólnoty Arii oraz, wreszcie – skazuję Cię na śmierć.
Wyrok ten utrzymuje w mocy Wódz Weisermann i Sztab Generalny.
Ze względu na nienaganny przebieg pańskiej służby i wstawiennictwo oficerów Korpusu Skoperów Arii zmieniono Waszą karę z powieszenia na rozstrzelanie. Wasi koledzy, herr Hoepner najwyraźniej uznali Was za godnych żołnierskiej śmierci od kuli.
Ja tymczasem nie uważam Was ani za Skopera, ani za żołnierza, ani nawet za mojego brata w Wspólnocie. Jesteście zdrajcą i przestępcą – niesprawiedliwe będzie natomiast to, że zginiecie śmiercią żołnierza, a nie śmiercią zdrajcy. Doceńcie gest Waszych kolegów – nie zasługujecie na niego.
Fauście Frydericu Hoepnerze, nędzniku, zdrajco.
Zostaniecie teraz odprowadzeni do celi, w której będziecie przebywać aż do egzekucji. Ta natomiast odbędzie się na placu apelowym Stacji jutro, 9 marca 2055 roku o godzinie 8:00.
Zamykam rozprawę, niech strażnicy zabiorą skazańca do celi.”
Ogłoszenie wyroku w procesie o nielojalność i niesubordynację Fausta Fryderica Hoepnera z dnia 8 marca 2055 r. (teczka nr 4073 C). Prowadzący rozprawę: major Wolfgang von Witzleben, Pierwszy Sędzia Arii (teczka nr 822).
„Winszuję awansu, herr hauptmann. Czy byliście na dzisiejszej egzekucji hauptmannie Hoth? Nie widziałem Was, ale w końcu było tam wielu ludzi w mundurach Skoperów. Mam nadzieję, że byliście zadowoleni. Chciałbym Wam podziękować, herr hauptmann – gdyby nie Wasz raport (cóż za styl! Weimer nawet nie pisnął jak mu go przedstawiłem!) nie udałoby się skazać Hoepnera. Nie zapomnę Waszego wkładu w tę sprawę, herr hauptmann i z pewnością będę pamiętał o Waszych umiejętnościach w przyszłości. Wróćmy jednak do spraw nas interesujących, w końcu obiecałem Wam wyjaśnienia, herr hauptmann.
Ach, jak Wy to określiliście w raporcie? Niech spojrzę: ‘Hauptmann Hoepner, mimo, że jest bardzo dobrym żołnierzem, jest niezdyscyplinowany i potrafi całkowicie zignorować odgórne rozkazy (...), co w rezultacie sprawia, że jest człowiekiem niebezpiecznym, wręcz nieobliczalnym (...). Jego zachowanie, natomiast niedwuznacznie wskazuje na brak zaufania do Sztabu Generalnego, co (jak uważam) może przenosić się także na nieprzychylność dla Wodza Weisermanna (...)’. Wybaczcie, że uparcie wracam do raportu, którego od Was wymagałem, herr hauptmann, ale sprawił mi on równie dużo radości, co nieszczęścia Weimerowi i nieodżałowanemu Hoepnerowi. Pewnie nie zdajecie sobie sprawy jakie odnieśliśmy zwycięstwo! To też wyjaśni dlaczego jestem taki zadowolony z przebiegu wydarzeń.
Otóż, rozpatrując sprawę najprościej jak tylko można, od roku działały u nas dwa lobby: umiarkowane i... nazwijmy je tradycyjnym. Weimer, podobnie jak Hoepner i część wysoko postawionych oficerów (co Was zainteresuje: także Joahim Wolf i większość oficerów z Korpusu Skoperów) reprezentowało lobby umiarkowane. Czego chcieli? Bzdur, m. in. rozluźnienia reżimu wojskowego, nawiązania kontaktów z Posterunkiem i układu w walkach z maszynami i jeszcze zmiany kilku rzeczy z regulaminu (ot, żeby nie rozstrzeliwać obcych, którzy znajdą się na naszym terytorium tylko ich przepędzać, itd.).
Tradycyjne lobby reprezentuje taki oficer jak Wy, herr Hoth. Stawiacie na lojalność i posłuszeństwo we wszelkich aspektach służby. Teraz, jak się zapewne domyślacie, zwyciężyło ostatecznie lobby tradycyjne. Chyba użyłem nieodpowiedniego słowa, to ‘tradycyjne’ wprawia mnie w rozbawienie. Użyjmy słowa ‘konserwatywne’. Niemniej jest to znacząca większość naszej Wspólnoty.
Czemu zwyciężyło lobby konserwatywne i czemu to takie ważne? I do którego lobby należę ja? Najpierw odpowiem na to drugie pytanie, herr Hoth. Otóż, do żadnego. Jestem głównodowodzącym Służb Porządkowych i nie mogę sobie pozwolić na luksus stronniczości: wybieram to wyjście, które będzie najlepsze dla Wspólnoty.
Co do pierwszego pytania, które niewątpliwie Wam się nasunęło: rozstrzelanie Hoepnera i pański raport zniszczyły lobby umiarkowane. Doprowadziły do dymisji Weimera – lidera stronnictwa i rozbiły umiarkowanych. Niektórzy się z tym nie pogodzili (jak chociażby unterfeldwebel Emer), ale nie będą sprawiać żadnych kłopotów – stanowią zjawisko marginalne.
W ten sposób pozbyliśmy się z naszej Wspólnoty elementów, może nie wywrotowych, ale na pewno takich, które mogłyby na dłuższą metę stwarzać zagrożenie. Aria musi być silna i musi być Wspólnotą, taką jak dotychczas. Jeśli pozwolimy na konflikty wewnątrz to czym się w końcu staniemy? Rozejrzyjcie się po Chicago: Żydzi, Polacy, Włosi, czarni, azjaci i kto tam jeszcze. Większość zamerykanizowana, ale nawet te narodowe mniejszości nie tworzą zwartych szeregów i umierają. Powoli, acz stale.
Po powrocie zażądaliście ode mnie wyjaśnień i poprosiliście o powód, dla którego chciałem jak najbardziej obciążyć Hoepnera i Weimera. Spójrzcie zatem na ruiny Chicago, na tych wszystkich untermenschen: czy tym mamy się stać hauptmannie Hoth?! Czy wszyscy mamy zejść do poziomu nędznej egzystencji jaką oni uprawiają? Nie! Dlatego Hoepner musiał zginąć. Jeśli Was to pocieszy – to była jego ofiara dla Wspólnoty. Wiem, że widzieliście w nim wielkiego człowieka. Faust Hoepner musi pozostać zdrajcą w ogólnej świadomości – to jest konieczne.
Heil Weisermann!
PS: niebawem otrzymacie przeniesienie do Służb Porządkowych. Wiem, że rozumiecie moje pobudki i jesteście lojalnym żołnierzem Wodza. Potrzebujemy takich jak Wy w Służbach Porządkowych.”
Nieoficjalny list do hauptmanna Ericha Hotha od obersta Michaela Heinza von Berghofa z dnia 9 marca 2055 r.
GSP_Dibbler. |
komentarz[45] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Heil Weisermann!" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|