>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Chicago
Poniżej zaprezentowano fragmenty dodatku
Miasto
Kiedy pierwszy raz udałem się na północ i zawitałem do Chicago, nie mogłem uwierzyć że ktoś chce i może mieszkać w takim miejscu. Moim oczom nie ukazała się wcale wielka metropolia. Nekropolia, to jest właściwe słowo. Miasto Śmierci. Morze ruin to mało powiedziane. Już od Burbank witały mnie same gruzy. Na tereny w pobliżu Chicago spadły co najmniej trzy bomby, których obszary zniszczeń nałożyły się na siebie. Temu zawdzięczam to, że zanim ujrzałem pierwszych ludzi przez ładny kawał drogi w oknie mojego wozu miałem tylko obraz nędzy i rozpaczy. Każdy mijany kilometr pełen był ruin, sterczących prętów zbrojeniowych i wystająchych znad powierzchni ziemi fundamentów domów, które zmiotły fale uderzeniowe. Pożary jakie tu szalały wypaliły do cna cały ten obszar a radiacja która utrzymuje się tu po dziś dzień zapobiega odnowie. Ziemia jest jałowa i zniszczona, gdzieniegdzie rosną karłowate krzaczki a z pomiędzy betonowych płyt i spod szosy wyzierają wiechcie trawy, której blada zieleń jest jedynym kolorowym akcentem w okolicy. Ludzi też tu nie ma. Aż do samego miasta nie widziałem ani jednej żywej duszy. Za to kilka razy przysiągłbym że coś przemknęło wśród szczątków dawnych budowli. I jestem pewien że nie był to człowiek...
W samym mieście jest jeszcze gorzej. Wszystko doslownie zarzucine gruzem, pylem, szklem i tonami stali. Budynki to głównie pojedyncze ściany,a potężnie niegdys wieżowce to powyginane kratownice spomiędzy których podmuch wyrwał tony betonu. Albo celujące w niebo kikuty.
Jeździlem tak po ruinach i nadal nie widziałem żadnych ludzkich siedzib. Zaczynałem mieć pietra, bo zapadał zmrok. Nie żebym był strachliwy, ale atmosfera miasta kipi wręcz esencją strachu i cierpieniem milionów ludzkich istot, którym przesiaknięty jest każdy metr ziemi. Wszechobecne opary, ruchy na granicy widocznośći i ciągła świadomość czyjejś obecności. Szepty... A potem zlapalem gumę. Chryste, od tej pory już nigdy nie jeżdżę bez zapasowego. Do Chicago nie jeżdżę już wogóle...
Ludzie
Na pierwszego mieszkańca Chicago natrafiłem na szosie przez Burbank, jedynej notabene w miarę przejezdnej trasie do miasta. Jest to jedyny przesmyk między okolicami pobliskich epicentrów wybuchów bomb – miasteczkami Skokie i Addison. Był to jeden z Chicagowskich Stalkerów, którzy uchodzą za najlepszych łowców gambli jakich nosi ziemia powojennych stanów.
Przedstawił się jako Profesor. Nie podejrzewałem go o jakiekolwiek tytuły naukowe, ale już po krótkiej rozmowie mogłem stwierdzić że gość ma łeb na karku. Jak się potem przekonałem, w Chicago niewielu jest debili. Wariaci i owszem, są ale debili czystej wody nie ma. Takich miasto odławia i pochłania. Kiedy zapytałem czego szuka krótko odparł, że Graala. Nie powiem żebym się nie zdziwił. Ruszyłem dalej, wsparty na duchu tym, że z niedaleka dobiega muzyka. Blues kolego, Blues. Nie powiem, pięknie wtedy to brzmiało.
W Chicago ludzie żyją skupieni w enklawach. Są to niewielkie partie miasta, rozproszone po całym jego obszarze. Gęstość zaludnienia jest znikoma, bo z wielomilionowej metropolii ostało się... pół procent. Kilka, kilkanaście tysięcy. To wszystko. Niewielu miało tego farta i zginęło od eksplozji bomb. Wirusy i bakterie też nie miały zamiaru nikomu przynieść lekkiej śmierci. Większość konała długie miesiące, część kona do dziś. Tak jak całe miasto. W Chicago żyje się trudno. Łatwe jest tu tylko umieranie.
Żeby tu mieszkać, trzeba mieć to miasto we krwi. Dla tych, którzy tu żyją, Chicago to nie jest kupa ruin, To jest miejsce gdzie odeszli spoczywają ich bliscy – przyjaciele, rodzina. Miasto jest też pełne naprawdę dziwnych i kosztownych gambli, tutaj zwanych Artefaktami, których wydzieranie z objęć ruin wielu już przypłaciło życiem.
I tylko to ich tu trzyma, tylko to sprawia że żyją otoczeni radiacją, wirusami i istotami których spotkanie jest gorsze niż noc w ruinach przy świetle gasnącej latarki.
A zapewniam cię, że jeśli odwiedzisz Chicago i zapragniesz wychylić nos poza jedną z Enklaw, czeka cię wiele takich nocy.
Artefakty
Chicago i jego ruiny pełne są bogactw. I to przyciąga ludzi. Każdy łudzi się, że w końcu trafi na coś, co pozwoli mu godnie żyć. I wielu się powiodło. Ruiny wokół enklaw, peryferie miasta, okolice centrum, to dla zbieraczy istna żyła złota. Ale im dalej od domu, tym więcej z nich nie wraca. To nie Stalkerzy. Mimo to, nawet w tych bezpieczniejszych partiach miasta (choć to dosyć nieścisłe pojęcie. To co w Chicago jest bezpieczne w innych miastach uchodziłoby za Strefę Śmierci) potrafią znaleźć istne skarby.
Ale to nadal nic w porównaniu z Zoną. Plecaki tych nielicznych, którzy stamtąd powrócili to temat wielu plotek i legend. Artefakty, nietknięte zębem czasu cenne gamble i w końcu sam Graal. I coś w tym jest, bo Stalker nierzadko już nigdy spowrotem nie wraca. Jest ustawiony do końca życia.
Stalkerzy
Jedyni których nie satysfakcjonuje grzebanie w ruinach w pobliżu Enklaw. Oni zapuszczają się dalej. Chodzą do lejów. Kręcą się na Peryferiach. A kilku, kilku naprawdę dobrych albo szurniętych pewnego dnia rusza do Strefy. I czasem nawet wracają.
A ich sprzęt! Kombinezony, czujniki, detektory... i oczywiście lina. Nie widziałem nigdy Stalkera bez liny. Mają tez masę innego sprzętu i to takiego że oczy wychodzą na wierzch. I ja im się nie dziwię. Od tego zależy ich życie.
Stalkerzy wybrali sobie najniebezpieczniejsze zajęcie z możliwych. Takiej śmiertelności nie osiąga nawet Posterunek. Zdobywanie gambli w Chicago wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami. Od samych awarii sprzętu podtrzymującego życie zginęło wielu świetnych i utalentowanych Stalkerów. Jeśli nawali ci sprzęt, oberwiesz, zgubisz się lub wejdziesz w Anomalię, już po Tobie. Dlatego nigdy nie zapuszczaj się na wypad sam. Tam gdzie chodzą, samotny ginie bez słuchu. W takich warunkach obecność drugiego człowieka, na którym możesz polegać, jest nieoceniona. Spójrz na najsłynniejszy duet w mieście – Callagana i Kelly. Wrócili aż trzy razy. Trzy razy stary...
Nie liczę tych kilku, którzy zapuszczali się do Zony samotnie, ale to są już prawdziwi magicy. W każdym razie niewielu ich. Wielu jest za to oszustów. Jeśli spotkasz kogoś kto mówi o sobie Stalker to najlepiej jest założyć, że masz do czynienia z jakimś twardszym od innych Łowcą. Najprędzej spotkasz prawdziwego w barze Chicago Blues, który służy im za miejsce spotkań i sanktuarium dla tych, którzy ruszyli w ruiny o jeden raz za dużo. Albo gdy sam postanowisz odwiedzić Zonę.
Blues
Blues jest wpisany w historię tego miasta. To nie muzyka – to stan umysłu. Jest tętnem miasta, spokojny rytm, w którym żyją tu ludzie jest częścią nich samych. Jedyny sposób na wytchnienie od tego co stało się z życiem w Chicago i jedyne co nie zostało spaczone wszechobecnym lękiem i strachem. Tylko w pubie spotkasz ludzi uśmiechniętych, opowiadających sobie dowcipy, plotkujących i choć na chwilę zapominających, że rozmówca jest Żydem, a przed chwilą piłeś z Włochem, mimo że wczoraj przysiągłbyś, że od jego brata dostałeś po zębach. Każda z narodowości włożyła w tę muzykę część własnej kultury, historii.
W każdym pubie jest jakaś grupa, która wieczorami gra muzykę Chicago. Każdego wieczora ludzie mogą chociaż przez chwilę zapomnieć o szaleństwach i mroku jaki ich otacza i rozkoszować się relaksującymi rytmami Jam Session, płynącymi przez zadymiona salę nad głowami rozmarzonych, odprężonych ludzi.
Ruiny
Między Enklawami są Ruiny. Oczywiście jeśli chodzi o stan architektury, ruiny są wszędzie, ale chodzi mi o nazwę terenów poza osiedlami. Od razu mówię, że jeśli jesteś sam, nie masz spluwy albo zbliża się wieczór, to lepiej tam nie idź. Mrok i bezkresne morze gruzu skrywają wiele tajemnic i są domem dla wielu bestii i potworów. Oraz maszyn. Wielu dobrych stalkerów, z których kilku nawet przeszło przez Zonę, zlekceważyło niebezpieczeństwa które są wpisane w krajobraz miasta. Zapomnieli, że śmierć czycha wszędzie. Można łatwo zginąć zarówno w Enklawie, pod domem, rozerwany na strzępy przez zabłąkaną Alahamę, jak i zbliżając się do Strefy.
Ale najczęściej ludzie giną wśród Ruin. Usłyszą niosącą się muzykę, dziwny dźwięk, lub wyda im się że widzą fajnego gambla i ruszą w tamtym kierunku. I zapada zmrok. Albo wstają mgły. I tracą orientację wśród jednakowych szkieletów budynków, identycznych kikutów obciętych wieżowców i prędzej czy później natykają się na prawdziwych właścicieli tych obszarów. Ale tak naprawdę, to zabija strach. Kiedy ogarnia cię panika, to znaczy że Chicago ma Cię w swoich szponach. Zaczynasz tracić ostrożność, zaczynasz wołać o pomoc, wabiąc istoty które z pewnością Ci jej nie udzielą a w najgorszym wypadku biegniesz przed siebie w mrok. Zbliżysz się do Zony, albo zaleziesz na obszary gdzie radiacja wypali cię w kilkanaście minut.
Jeśli gubisz się wśród ruin, najwazniejsze jest doczekać dnia. Znaleźć pomieszczenie gdzie masz ścianę za plecami. I koniecznie rozpal ogień. Bo największym wrogiem jest to, co żyje w mroku.
Zona
O Zonie tak naprawdę nic nie wiadomo. Od początku każdy kto tam ruszał, nie wracał. Osadnicy, Łowcy a kiedy ginęli bez śladu, posłano to co zostało z wojska – słynny ostatni szlak bojowy batalionu 301. Największa ekspedycja do Strefy. Nikt nie przeżył.Teraz chodzą tam tylko Stalkerzy.
Bardzo rzadko. Często traktuja taki wypad jako zwienczenie kariery. Albo świetny sposób na zakończenie żywota. Strefa przyciąga tylko ludzi, którzy nie mają nic do stracenia. Albo w swoim życiu nic już więcej nie mogą osiągnać. To ostateczna granica, podróż bez powrotu.
Tam wszystkie horrory i lęki człowieka staja się faktem . Sterylne, puste otoczenie. Nienaruszone budynki. Wszystko wyglądające jak w przeddzień wojny. Jak stopklatka z filmu, tylko że niemego. Już z daleka, gdy zbliżasz się do Strefy, czujesz jak narasta wokół ciebie martwa cisza. Jak gęstnieje mrok. Jak cały świat zamiera tylko po to, żeby w momencie kiedy zrobisz o jeden krok za dużo, eksplodować szaleństwem w twojej czaszce. W jednej chwili dookoła rozlegają się setki szeptów a całe pole widzenia wypełniają ruchy. Oni już nadchodzą, Oni już cię mają. Przeliczyłeś się. Powietrze zaczyna falować, a twoje gardło wypełnia krzyk, którego już nikt usłyszy.
Klimat
Jakby wszystkiego było mało, to na domiar złego Chicago leży w takiej a nie innej strefie klimatycznej. Połowa roku to na dobrą sprawę zima.Zaczyna się niewinnie, od jesiennych mgieł i szronu na ulicach, ale dzien po dniu robi się coraz gorzej. Zimniej. Ale to nie jest najgorsze. Normalnie starczyłaby ciepła czapka i szaliczek. Ale chicagowski mróz przeniknie każde ubranie i dotrze wgłąb Twej duszy. Zimą miasto zamiera. Na te kilka strasznych miesięcy lód skuwa przepastne ruiny i zapędza ludzi wgłąb enklaw, do ich nor. Tam wielu z nich dowiaduje się, że nie dozyje już wiosny. Ale tak to już jest w Mieście Śmierci. Tu sama natura chce usunąć ludzi z tego łez padołu. Temperatury rzędu minus czterdziestu stopni Celsjusza to norma. Śnieżne zadymki, wieczne lodowe mgły, zasypane ruiny i palące zimnem w płucach powietrze. To już nie śnieżne krajobrazy z pocztówek. Oto skute lodem serce koszmaru.
Nie martw się. Christmass już w grudniu. Niektórzy dożyją. Może nawet Ty.
Tytuł: Chicago
Autorzy: Aleksander "Ezz" Rzetelski, Damazy "GSP_Dibbler" Podsiadło
Okładka: nieznany
Ilustracje: nieznany
Data wydania: nieznana
Zobacz też:
» Strona projektu Chicago
The_Ezekiel. |
komentarz[16] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Chicago - Fragment." |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|