>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
|
|
|
Ocalić szeregowca Mariana
-Widzisz Bowl? Jak pomalujesz ścianę na niebiesko, a potem na żółto, to na koniec powstanie ci zielona. Popróbuj z kredkami na kartce. No dobrze żołnierze. Uważam renowację koszar za zakończoną.- powiedział major dumnie spoglądając na swoją kwaterę. Po tym jak Jedynka zerwał stary eternit i wykorzystał jako pancerz do „pojazdu zwiadowczego”, miała nowy dach z gips-kartonowych płyt. Z okien wreszcie zdrapano ślady cementu, a ściany przemalowano na zielony kolor.
-Weber! Jak tam nasza ciężarówka?
-Zmieszałem złoty i żółty, z czego powstał piękny kolor – blond. Dodałem jeszcze taki szpanerski napis „U.S.ARMY” i taki fajny znaczek.
-Doskonale żołnierzu! A gdzie widziałeś ten symbol?
-Kiedyś na mundurze jednego generała była taka naszywka.
-Mam złą wiadomość – to symbol sił powietrznych. Zamaluj chmurkę, dodaj jakiś hełm i będzie piechota.
-Tak jest!
-Jefferson! A co z silnikiem?
-Okazało się, że był w nim na wpół martwy szczur, który nie mógł wyjść. Ale już go nie ma –jak mu pokazałem na co mnie stać, przestraszył się i znalazł wystarczającą ilość sił na ucieczkę.
-Jefferson, ty zeo-pedo-nekrofilu! Jak reprezentujesz armię Stanów Zjednoczonych?
-Tym, co jest we mnie najdorodniejsze, panie majorze!
Major zaśmiał się pod nosem. Za chwilę przybiegł do niego Forward.
-Panie majorze! Melduję koniec inspekcji arsenału! Kolba od Kałasza sklejona, amunicja posortowana wedle kalibru. Noże porozkładane małymi zestawami po 300 w skrzyni.
-Doskonale! A karabiny schowaj do szafy w mojej kwaterze.
-Obydwa?
-Forward... Nie przypominaj mi co krok o marności naszego wyposażenia...
-Tak jest!
-Dobra, żołnierze! Umyjcie się i wypocznijcie solidnie – czas operacyjny 15min. Potem zbiórka przed kolejnym zadaniem.- ogłosił major, po czym rzucił cygaro do nowego, klimatycznie zielonego kosza na śmieci i ruszył ku swojej kwaterze.
Po piętnastu minutach wszyscy byli już gotowi i stali w rzędzie na placu apelowym – dokładnie wysprzątanym i schludnym. Na środku rosła jakaś zmutowana sosna – prawie bez gałęzi, nie wspominając o igłach. Na wierzchołku zawieszono czerwono-niebieski koc w białe gwiazdki – wyglądał prawie jak flaga Stanów sprzed wojny.
-Baczność! Kolejno odlicz!
-Raz!
-Dwa!
-Pięć!
-Siedem!
-Trzy!
Major próbował wpoić żołnierzom elementarne zasady matematyki. Nauczył ich po nazwie jednej cyfry, ale wszystko brało w łeb, gdy stawali w złej kolejności.
-No dobra... nieważne.. Przejdźmy do sprawy kolejnego zadania. Otóż jest to misja ratunkowa. Jak zapewne wiecie w dzisiejszych, parszywych czasach powstaje coraz więcej sekt i kościołów najróżniejszego pokroju. Jeden psychol ogłosił się papieżem i stworzył własny odłam chrześcijaństwa – Żelazna Alternatywa Bractwa Aryjskiego. W skrócie ŻABA. Doszedł od wniosku, że armia powinna wytoczyć wojnę przeciwko Indianom z pustkowi. My jednak nie szukamy wrogów na siłę, podobnie jak Indianie. ŻABA postanowiła ukarać i nas i Indian. Jest jednak jeden problem – nie mają nic czym mogli by nam zagrozić. Żadnego pojazdu, żadnego działa. Najwyżej broń palną, a to niewiele. ŻABA wie o tym i najpierw chce zdobyć środki na wojnę, a dopiero potem ją rozpętać. Napadła na mały oddział czołgowy – dwa pojazdy. Załoga jednego z nich została podstępnie otruta, jednak oficer zdołał wysadzić pojazd przed śmiercią. Załoga drugiego skryła się w ruinie starej fabryki farb i innych środków chemicznych. Czołg zostawili w chuj na zewnątrz – olali wszystko i chcą przeżyć. Nasz drogi papież jest jednak dość kaleki na psychice. Stwierdził, że to by było za proste i że wrogowie na pewno zabrali coś, bez czego czołg nie ruszy. On ma manię prześladowczą – wszyscy są przeciwko niemu i robią wszystko, by mu przeszkodzić, nawet za cenę życia. Jeden z jego dowódców –równie zdrowo kopnięty- stwierdził, że żeby pojazd ruszył to musi mieć kluczyki – bez nich nie odpali. Tak więc w myśl tych słów papież jest przekonany, że czołgiści zabrali kluczyki od czołgu i będą ich strzegli do ostatniej kropli krwi w ruinach budynku. Czeka więc aż się poddadzą. Oni jednak wiedzą, że jest psycholem i jak mu powiedzą o tym, że czołgi nie mają kluczyków, to pod wpływem nagłego impulsu może kazać ich rozstrzelać. Jeden z trzeźwiej myślących czołgistów – radiooperator, nadaje ciągle meldunek na różnych częstotliwościach pod pseudonimem „Marian”. Nie chce się przedstawić i często kluczy wśród słów, by mylić wrogów. Nasze dane są więc niepełne. Nie wiemy ilu przeżyło. Dowództwo zarządziło jednak, byśmy wyruszyli z pomocą i przepędzili tę sektę. Będą słabo uzbrojeni. Musimy wykonać gwałtowne, szybkie wejście i olśnić ich naszym nowym lakierem na ciężarówce. Całe zajście toczy się w Defton Hills. Zbierzcie sprzęt i ruszamy!
Wyruszyli po chwili. Ciężarówka pięknie błyszczała w zachodzącym słońcu. Nowy kolor lakieru odbijał światło słoneczne i nie nagrzewał się jak kiedyś, przez co w środku było o wiele chłodniej. Wpłynęło to pozytywnie na warunki jazdy. Mimo, że to były ostatnie promienie słońca, to jednak wystarczyły aby wycisnąć z czoła kilka kropel potu.
-Panie majorze.
-Słucham cię, Jedynka.
-To czołgiści, prawda? Ilu z reguły czołgistów mieści się w jednym czołgu?
-O ile się orientuję to pięciu, ale my oszczędzamy i pakujemy czterech.
-Jedziemy ocalić czterech i zarażamy życie nas? Nas jest... Nas jest...- wiedział, że cyfry na zbiórce wypowiadają tak, by się układały rosnąco, więc ten na końcu ma największą cyfrę. Ostatnio przeczytana to było „trzy” Bowla.- Czy ma sens ryzykować życie trzech ludzi, aby uratować czterech?
-Jedynka... jak wrócimy trzeba będzie powtórzyć dodawanie... Poproś o pomoc Mayera – on kiedyś widział podręcznik do podstawówki.
Defton Hills nie było daleko. Po niecałej godzinie drogi dotarli na miejsce. Było wtedy już całkiem ciemno. Major kazał kierowcy zatrzymać się przed miejscowością. Forward posłusznie zgasił silnik.
-Żołnierze! Jak widzicie Defton Hills nie jest duże. Kilka ruin budynków na krzyż z paroma ulicami. Podzielimy się na kilka mniejszych oddziałów. W pierwszym będzie Jefferson i Weber, w drugim Forward z Jedynką, szeregowi Mayer i Bowl pójdą w trzecim. Tutaj utworzymy punkt medyczny. Gnat zostaje dla obstawy. Jest to także miejsce ewakuacyjne, w razie jakbyście jakiś Meksyk rozpętali. Macie tam pójść, oczywiście w miarę cicho i wybić ich jak najwięcej. Jeszcze lepiej jak by uciekli. My schwytamy ich wodza –ten nie będzie chciał uciekać- a z pozostałych może jeszcze będą ludzie, gdy zauważą swój błąd i mylność wierzeń swego dawnego przywódcy. W razie czego wycofujecie się tutaj, a Gnat otwiera ogień zaporowy. M-60 zatrzyma ich z pewnością. Ruszajcie.- trzy pary zagłębiły się w cień, a major zaczął wydawać rozkazy pozostałej przy nim trójce. Już niebawem dwie dziurawe ściany i górka gruzu zamieniła się w polowy punkt sanitarny z gniazdem karabinu maszynowego.
-Jeff!
-Co jest Web?
-Tam ktoś leży.
-Chyba nas nie widzi...
-Cicho... Podkradnijmy się do niego...
-Zobacz! On śpi! Czujesz ten zapach?
-Ty też wlazłeś w gówno?
-Tak, ale nie o to mi chodzi... Kopiąca Syrenka... Ten facet się nawalił i poszedł spać.
-A wiesz co to oznacza?
-Możemy go bezproblemowo związać...
-A potem...
-Ty chcesz pierwszy?
-No to może we trzech naraz!
-Wspaniale!
Saperzy wzięli się ochoczo do dzieła chowając się ze swoim więźniem w starej budce kioskowej bez dachu.
Drugi oddział, oddział szeregowych, podążył lewym skrzydłem. Szli dość długo w pełnej ciszy mijając po drodze zrujnowane budynki. Całe ulice pogrążone były w monotonii gruzu i piachu. Wszędzie gdzie tylko się człowiek obejrzał były powyrywane krawężniki, w pół ułamane latarnie, wygięte parkometry i pojedyncze ściany starych wieżowców. Defton Hills było kiedyś ośrodkiem przemysłu. Produkowano tu farby, kleje, a wszędzie jechało lepikiem i aspiryną. Znaczna część miasta należała do firmy, która stopniowo wykupywała przyległe do siebie tereny i przeobrażała je w jedno ogromne skupisko fabryk. Budynki mieszkalne również przynależały do tej firmy. Były wynajmowane robotnikom, by ci mieli bliżej do pracy. Im to zaś odpowiadało, gdyż dostawali spore, schludne i nowe mieszkania za darmo. Okolica przed wojną byłą również bardzo bezpieczna. Przecież nikt nie chciał zadzierać ze swoim szefem. Ten znowu dbał o swoich pracowników jak ojciec, by pracowali wydajniej. Miasto zostało zaatakowane przez Molocha jako jedno z pierwszych, dlatego skażenie tutaj dawno się zredukowało. Większość mieszkańców uciekła, a budynki zaczęto burzyć innymi sposobami zaoszczędzając bomb biologicznych i chemicznych na skupiska ludzi.
-Ciii... Coś usłyszałem...- powiedział Mayer szeptem.
-Głośniej! Nie słyszę co mówisz!!!- w tej chwili z drzewa rosnącego opodal nich doszedł ich specyficzny odgłos miauczenia. Podeszli bliżej i zauważyli, że na połamanym drzewie siedzi mały kot. Ot, zwykły dachowiec. Wyglądał na dość zadbanego i karmionego. Był to niepodważalny dowód na to, że ma właściciela.
-Kotku! Co ty tam robisz?
-Miau.
-Chcesz zejść?
-Miau.
-Poczekaj, pomogę ci...
-Miau.
-Już do ciebie idę...
-Miau.
Bowl wzruszony nieszczęściem biednego zwierzęcia zaczął wdrapywać się powoli na drzewo. Szkoda, że nikt mu nigdy nie powiedział iż koty doskonale się wspinają. Nie miał pojęcia skąd drzewo wzięło się tu, pośród fabryk i smrodu. Zagadka ta pozostanie nierozwiązana chyba na zawsze.
W tym samym czasie drugi oddział – Forward i Jedynka, który wyruszył środkiem, przeszukiwał dość sporą halę produkcyjną. Jeśli powiedziano, że na zewnątrz jedzie lepikiem, to teraz zabraknie określenia na to co się dzieje właśnie w tym budynku. Żołnierze szli po wąskim mostku biegnącym wzdłuż wszystkich ścian budynku zbudowanego na planie prostokąta. Mostek skonstruowany z kraty miał poręcze wątpliwego stanu i wytrzymałości wykonane z rur. Co pewien odcinek drogi znajdowała się drabinka prowadząca na dół. Po środku sali znajdował się szereg wielkich kotłów z bliżej nie określoną substancją w środku. W sali było ciemno. Żołnierze szli praktycznie w ciemno.
-KURWAMAĆ!!!!!!- wrzasnął nagle Forward nie akcentując wcale przerwy między dwoma słowami.
-Forward! Cholera... Gdzie ty jesteś!? Gdzie ty się wpakowałeś!? AAA!!!!!!!!! O Boże najdroższy!!!!!!!! POTWÓR!!!!!!!!!!!!!!!!!- wrzasnął przerażonym głosem zwiadowca. Odwrócił się w jednym momencie i nie zważając na potrącane kubły z czerwoną farbą zaczął biec. Biorąc pod uwagę to, że nie widział absolutnie nic, to nieźle mu szło. Biorąc pod uwagę to, że jako zwiadowca powinien mieć wyostrzony wzrok, to szło mu fatalnie. Przez całą drogę krzyczał przeraźliwie na całe gardło.
-I oto co mamy z ataku z zaskoczenia...- powiedział niby sam do siebie major słysząc wrzaski swojego zwiadowcy będąc spory kawałek od niego. Złapał się za głowę i odetchnął głęboko.
-Nici- nie mniej zgranie jak jednocześnie odpowiedziało rodzeństwo.
Przerażony Jedynka biegł jak tylko najszybciej mógł, czyli naprawdę nieźle. Co jak co, ale biegać to on potrafił. Nie patrzył w jakim kierunku – byle dalej stąd. Po drodze mijał swoich wrogów, którzy ze zdziwieniem patrzyli na oszalałego żołnierza. Jeden chciał otworzyć ogień, ale przywódca powstrzymał go.
-Zaczekaj. Może doprowadzić nas do kluczyków. Biegnijcie za nim!
Gdyby Jedynka urodził się przed wojną, na pewno reprezentował by Amerykę w sprincie długodystansowym. Nikt jednak nie może biegać w nieskończoność. Zmęczył się. I to porządnie. Ciągle słyszał jakieś krzyki. Bez przerwy ktoś coś do niego mówił, on jednak nie zwracał uwagi. Praktycznie nie zauważył bandytów usiłujących dotrzymać mu tępa. Nagle spostrzegł drzewo. „Jakież to szczęście”– pomyślał. W biegu wybił się z jednej nogi i złapał gałęzi. Wdrapywał się tak szybko i tak wysoko, że w pewnym momencie...
-MIAAAAAAAAUUUUUUUUU!!!!!!!!!
...rozległ się huk, a na ziemi leżał kot, zwiadowca i obydwaj szeregowi. Wszyscy w dość niewygodnej pozycji. Nikt nie mógł odgadnąć które kończyny wyrastają z jego tułowia. No... może poza kotem.
-Jedynka? Co ty tu robisz? Miałeś pójść pomiędzy nami i pierwszym oddziałem, razem z Forwardem!
-Chłopaki! No to to jest druga informacja... Forward poległ!
-Jak to poległ?
-Zginął! Nie żyje! Umarł! Kopnął w kalendarz! Wącha kwiaty od spodu!
-Co ty wygadujesz?
-Zabił go jakiś potwór! Wpadł do dziwnego, wielkiego garnka z chemikaliami. Potem już go nie widziałem. Zobaczyłem tylko wielki, przerażający kształt wyłaniający się z tego zbiornika. Może to jakiś mutant? Nie wiem... Ale lepiej stąd spieprzajmy!
-Jesteś pewien, że nas goni?
-O! NARESZCIE SIĘ ZATRZYMAŁ!!! ZACZEKAJ TYLKO JESZCZE PRZEZ MOMENT!!!- odpowiedział głos z ciemności. Chwila w której nikt się nie ruszał trwała nie dłużej jak pół mrugnięcia oka.
-Yyyy... SPIERDALAMY!!!!!!- Ruszyli aż się kurzyło. Trzeźwo myślący Mayer zawrócił Jedynką w kierunku punktu ewakuacyjnego. Bowl ślamazarnie usiłował dotrzymać tępa o wiele sprawniejszym kolegom. Gdy zaczęli się zbliżać do prowizorycznego centrum medycznego Gnat czekał już z kolbą przy ramieniu. Destroy trzymała taśmę z amunicją do kaemu, a major i Fear rozbiegłszy się na boki przygotowywali krzyżowy ogień. Wrzasków Jedynki nikt nie mógł pomylić. Któregoś dnia major stwierdził, że gdy Jedynka budzi się w nocy z krzykiem, to budzi nie tylko swój własny oddział i okoliczne wioski, ale także obsadę Orbitala. Po chwili każdy mógł dojrzeć dokładnie kto biegnie. Była to połowa tych, którzy poszli – standardowe rozliczenie wojny. Nikt jednak nie miał pojęcia przed kim żołnierze uciekają.
-Panie majorze! Strzelajcie!!! Jak najwięcej!!! Nie zdejmujcie palca ze spustu!!! Niech łuski pokryją całą ziemię!!! Goni nas potwór! Zabił Forwarda i teraz goni nas!- wrzeszczał resztkami sił Jedynka rzuciwszy się na ziemię pod nogi swojego majora. Dopiero teraz przyszło mu do głowy, by dobyć broń. Odkręcił czapkę daszkiem do tyłu i celując w kierunku z którego właśnie przybył czekał z kamienną miną na nadchodzącego przeciwnika. Podobnie uczynili szeregowi.
-Jedynka! Co ty pleciesz? Jaki potwór? Powiedz mi, jak duży był ten szczur?
-Panie majorze! Ja wiem co mówię! To nie był jakiś tam szczur! To nawet nie przypominało szczura! To było przerażające!
-Ale co z Forwardem?
-Zabił go potwór!
-Jedynka... A jak wielki był ten kamień, którym dostałeś w głowę?
-Panie majorze! On mówi prawdę!- wstawił się za kumplem słuchowy świadek zdarzenia – Mayer.
-Faktycznie... Oni mają rację... po części. Rzeczywiście szykuje się jatka, ale nie ma żadnego potwora.- piętnaście metrów od prowizorycznych okopów stał Fear, oczywiście nikt nie zauważył jak się tam znalazł, i wskazywał palcem na drugi koniec ulicy. Tam zaś powoli rysować się zaczął tłum ludzi. Spory tłum ludzi.
-I masz swojego potwora Jedynka – zgraja zmęczonych biegiem, uzbrojonych w gazrury i stołowe nogi wieśniaków. Wnioskując z wyrazów twarzy, jak by tak zebrać do kupy IQ wszystkich razem, to można uzyskać półkulę mózgową przeciętnego poborowego. Nie biorąc oczywiście pod uwagę, że w dzisiejszych czasach słowo „poborowy” jest synonimem do „szaleniec” i „samobójca”.
-Doskonale się sprawiłeś Jedynka!- sytuacja w myślach majora zaczęła się klarować.
-Przeciwnicy dali się zaciągnąć w naszą pułapkę. Gnat! Strzelaj dopiero jak będziesz miał pewność, że skosisz cały rząd jedną serią. Fear! Postaraj się dopaść przywódcę! Trzeba go unieruchomić... na przykład strzałem w kolano. Jest maniakiem religijnym i pewnie zginie podczas walki za swoje przekonania, ale kto wie... może postanowi uciec i na nowo zebrać siły.- po tym jak mit o potworze został obalony major zaczął podejrzewać, że Forward nadal żyje. Ten kierowca nie był mięczakiem. W nim coś było – nie dał by się jakiemuś tam potworowi, o armii słabo uzbrojonych chłopów nie wspominając. Fear już zajął dogodną pozycję. Siedział na parapecie okna znajdującego się w pojedynczej ścianie zawalonego budynku. Tłum zbliżał się. Uszu wszystkich członków oddziału zaczął dobiegać odgłos rytmicznego marszu – jednych to motywowało, innych (a w sumie tylko Jedynkę) przepełniało strachem. Gnat nie mogąc się doczekać na wszelki wypadek zdjął palec ze spusty, by przypadkiem nie wystrzelić za wcześnie. Wreszcie nastąpił decydujący moment. Przeciwnicy przeszli z marszu w bieg i ruszyli z okrzykami na ustach ku swoim nieprzyjaciołom. Gnat z uśmiechem na ustach pociągnął za spust. Rozległ się głuchy odgłos złamanej iglicy nie sięgającej spłonki naboju.
-Panie majorze...- spokojnie zaczął kaemista- melduję uszkodzenie naszej armaty... Chyba jest niedobrze...
-Kto czyścił M-60? KTO CZYŚCIŁ M-60 DO JASNEJ CHOLERY???!!!- Gnat wyciągnął nagle z magazynka kawałek świecowej kredki. Za chwilę wypadła złamana iglica zamka.
-Bo ja tylko chciałem pomalować karabin na żółto, żeby nie bały się go już motylki...- wybełkotał zalewając się łzami Bowl.
-Nieważne żołnierze. Mamy tutaj trudną sytuację. Może być ciężko... Będzie ciężko... albo nawet za ciężko... Trzymamy się w kupie! Nie dać się rozdzielić!- major odbezpieczył colta i nie przebierając strzelił w serce pierwszego z bandytów biegnącego na niedawno wykonane umocnienia. Fear zeskoczył z okna. Chciał być bliżej siostry. Ona zaś już miała w ręku swoją Berettę 92F. Tłum przyśpieszył. Rozległy się jeszcze głośniejsze wrzaski. Tym razem drugiego Desert Eagla Fear pożyczył Gnatowi. Z początku inicjatywa była po stronie wojska. Strzelali tylko do nadbiegającego tłumu. Załadowanie zapasowego magazynka jednak trwa. A co dopiero, gdy się go nie ma wcale. Chwilę po tym jak rozległy się strzały z pistoletów, w stronę dzikich wojowników poleciały granaty. Bowl ucałował jeszcze raz swojego misia Teda i schował go w bezpieczne miejsce do plecaka pomiędzy rozpryskowe a zaczepne. Destroy miała dar do motywowania. To był fakt. Kilka słów do ucha spowodowało, że płaczący grenadier pozbierał się do kupy. Siły nieprzyjaciela narastały jednak z każdą sekundą. Gnat nie miał amunicji. Jedynka stracił nawet broń, kiedy to jeden z przeciwników podkradł się pod obóz nieprzyjaciela i usiłował zdobyć go szturmem. Zwiadowca znowu zawdzięczał życie Fearowi.
-Cholera! Dlaczego ich jest tak dużo? Dlaczego nie dadzą sobie spokoju? I pomyśleć, że to wszystko dla jednego czołgu...
-Ostatni nabój, panie majorze!- zameldował medyk.
-Kto ma jeszcze amunicję?
-Ja- zabrzmiał cichy głos dziewczyny –jeden nabój...
-Schowaj broń... Przyda się przy ucieczce. Żołnierze! Przykro mi to przyznać... Dzielnie walczyliście... Armia jest z was dumna... Jeśli z tego wyjdziemy osobiście poproszę Jaskrę z Fortu Rightway, by napisał jakąś pieśń o waszym bohaterstwie... Teraz jednak musimy się poddać.
-Wiem!!!- poderwał się nagle zwiadowca –UCIEKNIJMY!!!
-A widzisz ten drugi tłum za naszymi plecami?
-Nie do wiary... Że też tylu ludzi uwierzyło temu palantowi... że też tylu umarło za jego błędne przekonania...
-Spójrz na nich! Nie mają nic do stracenia... Życie? Kto je dzisiaj ceni?
Oddział został otoczony. Zanim przystąpiono do rozbrajania młoda sanitariuszka zdążyła ukryć pod bluzką pistolet z ostatnim pociskiem jaki pozostał... no... nie licząc trzech taśm do niesprawnego kaemu. Żołnierze nie zostali związani. Mayer był szybkoliczący, niesamowicie dokładnie szacował. Urodzony geniusz - istne złote dziecko. Dlatego też znajdował się w tym oddziale. Nikt do dzisiaj nie wie dlaczego nie został mechanikiem, albo elektronikiem. Ten zawód dawał by mu przynajmniej jakiekolwiek rokowania na lepsze życie. Zakładał, że liczebność armii Ż.A.B.A po odbytej dopiero co walce nie przekracza stu. Był naprawdę blisko. Było ich siedemdziesięciu ośmiu. Siedemdziesięciu dziewięciu, jeżeli liczymy przywódcę. Ten dopiero teraz stawił się osobiście na polu bitwy. Dumnym krokiem szedł mijając trupy swoich poddanych.
-Mówią na mnie Mesjasz! Witajcie. Wy pewnie zostaliście wysłani przez swoje główne dowództwo by odbić kompanów?- major nie odpowiedział.
-Co się stało mojemu kotkowi!!!???- zawył zdesperowany Bowl.
Mężczyzna popatrzył na niego dziwnym spojrzeniem. Zaraz jednak odwrócił wzrok na młodą dziewczynę stojącą obok niego. W jej oczach był strach. Opierała się plecami o tego, który powystrzelał znaczną część jego ludzi. Teraz z rodzicielskim spokojem gładził dziewczynę po głowie i szeptał jej coś. Na jej twarzy na moment pojawił się uśmiech. Była niewysoka i zgrabna. Jej rozwichrzone włosy były koloru blond tak bladego jak światło księżyca. Miała pojedyncze pasma włosów połączone kawałkami rudo-miedzianego druciku i cynę wplecioną we włosy. Stare, wytarte dżinsy, przedziurawione na prawym kolanie, których lewa nogawka była u dołu skrócona, druga zaś symetrycznie podwinięta. Na nogach nosiła czarne trampki za kostkę. Miała na sobie także rozpięty mundur z wyszytym wężem eskulapa na kieszeni piersiowej. Własnoręcznie skrócone rękawy odkrywają gładkie, jasne i delikatne ręce. Pod mundurem czarna bluzka, lekko przetarta ze starości ukazywała dziewczęcy urok w pełnej krasie. Na lewym ramieniu widniała opaska medyczna prowizorycznie wykonana domowym sposobem z kawałka białego materiału. Symbol krzyża w kole wyrysowany prawdopodobnie szminką. Na prawym przedramieniu sanitariuszka miała owinięty luźnie dość długi kawałek drutu pełniący funkcję bransolety.
-Niewiasto! Dlaczego zbłądziłaś pośród złych ludzi? Dlaczego obrałaś błędny kierunek poprzez cierpienie i płacz? Z jakiej przyczyny podążyłaś ścieżką plugawą? Wyglądasz tak niewinnie... Taka... bezbronna... taka niegroźna... ale piękna... Zupełnie jak lalka... Jak lalka Barbara.- postąpił krok do przodu, po czym zachwiał się na nogach. Po chwili wszyscy zauważyli, że Destroy trzyma w ręku Kałasznikova ze złamaną kolbą. Od razu doskoczyło do niej kilku mężczyzn z brązowo-czerwonymi znakami wyrysowanymi na klatach i plecach. Moment później jednak odskoczyli na nowo... z wrzaskiem... Jedynka również wrzasnął. Jeszcze nie odpowiedziało mu echo, a on już klęczał za swoim majorem i trzymał w ręku kamień trzęsąc się ze strachu.
-TO SZMATAN!!!!!!- wydzierali się uciekający bojownicy.
-PANIE MAJORZE!!! TO WŁAŚNIE POTWÓR!!!- Jedynka zbladł, a jego przestraszone oczy zajmowały coś około połowy powierzchni twarzy.
Przed oddziałem stanęła dość wysoka postać ludzkiej postury. Zwisały z niej czarne strzępy dziwnego materiału. Opływała czerwoną cieczą konsystencji tętniczej krwi. Twarz zasłaniały jej jednocześnie posklejane i rozwichrzone włosy czarnego koloru również opływające czerwoną cieczą. Postać ruszała się powolnie i dyszała przeraźliwie. Niepewnie stała na nogach, zupełnie jak by nie byłą przyzwyczajona do postawy dwunożnej.
-No pięknie Destroy... Wiesz ile ja sklejałem tą kolbę od Kałasza? A ty Jedynka na drugi raz tak szybko nie biegnij, bo znowu cię zgubię. A jak byś się nie wydzierał, to może atak z zaskoczenia nie wziął by po łbie.- odpowiedziała postać.
-Hy? Mmm... Yh? Ale... Ej? Ę? Mm? Przecież...- Jedynka miał wyraźne problemy z wysłowieniem się tak werbalnie jak i pozawerbalnie.
-Forward? Co się stało?
-Wpadłem do zbiornika z rozpuszczalnikiem i brudnymi szmatami, a potem poślizgnąłem się na rozlanej mazi, co zafundowało mi kąpiel w czerwonej farbie- tłumaczył kierowca zdejmując z siebie kawałki przemoczonego, czarno-czerwonego materiału.
Wszyscy zajęci rozmową zupełnie zapomnieli o Mesjaszu.
-W imię rasy wybranej i prawowitych panów świata!!!- wyrecytował psychopata podnosząc w górę kawałek szlabanu stylizowany na pastorał. Właśnie kończył robić zamach. W tej chwili wszyscy usłyszeli wystrzał. Papież wypuścił swoją laskę pasterską za plecy i runął na twarz.
-A lalka się nazywała Barbie, nie Barbara. Panie majorze! Melduję wykonanie zadania! Unieruchomiony strzałem w kolano!- oświadczyła demonstracyjnie łapiąc się pod boki młoda blondynka. Jej Beretta działała na zasadzie przekoszenia lufy. Lufa pistoletu zatrzymała się w pozycji cofniętej – to był ostatni nabój.
-E!- zapanowało ogólnie powszechne zdziwienie wymieszane miejscami z zachwytem. Chwilę potem znaleźli się także Jefferson i Weber widocznie zadowoleni z uprzednio wykonanej czynności. Bowl piastował kota, który z widocznie przerażoną miną nie miał jednak wyboru. Forward wyczyściwszy się zaczął się wreszcie przypominać. Jedynka, Gnat i Mayer zostali przy więźniu, reszta ruszyła w kierunku dość sporego budynku naprzeciw magazynu z farbami. Okazał się on potem trzema ścianami, co nie zmienia faktu iż stanowił atrakcyjny punkt utrzymania defensywy. W miarę zbliżania się żołnierze słyszeli coraz głośniej tekst piosenki śpiewanej przez kilku ludzi.
Jest nas pięciu czołgistów tak jak palców u ręki
Czterech ludzi i kotek – brak wśród nas panienki
Jeździmy czołgiem atrapą, który strzelać nie umie
Grabimy przy tym frajerów ku naszej sławie i dumie
Czterej pazerni i Piec!
I nie próbuj uciec!
Będziemy się za tobą wlec!
Do końca – o tym wiec!
Żeby „Dawaj gamble!” rzec!
Backward, Grzegosław, Ustnik, Al Gierd i kot Piec
To nasze imiona jak by w skrócie rzec
Armia Stanów zwycięża, a my zarabiamy
Żołd swój powiększając frajerów okradamy
Czterej pazerni i Piec!
I nie próbuj uciec!
Będziemy się za tobą wlec!
Do końca – o tym wiec!
Żeby „Dawaj gamble!” rzec!
-Al!!! Wsparcie przyszło!!! Jesteśmy uratowani!!!
-Witajcie chłopaki! Zabieramy was stąd!
-A co z tym jełopem co kluczyków do czołgu szukał?
-Zneutralizowany – pilnują go moi ludzie.
-OŻ W KÓRWĘ!!! OZZY OSBOURN!!! WIEDZIAŁEM, ŻE DO MNIE PRZYJDZIESZ MISTRZU!!! TYLE CZASU CZEKAŁEM!!!- padając na kolana, jakby zauroczony, akcentując specyficznie każde słowo powiedział jeden z czołgistów. Miał długie włosy i heavy metalowe naszywki na mundurze. Forward dziwnie na siebie spojrzał.
-Powstań bracie. Muszę ci coś powiedzieć.- twarz Forwarda przyjęła smutny i przygnębiony wyraz- nasz mistrz i nauczyciel, przewodnik dusz, oraz władca umysłów, pan gitary i guru umarł jeszcze przed wojną. Nie jestem Mistrzem Ozwaldem, niestety nie. Mówią na mnie Forward i jestem kierowcą.- młody żołnierz posmutniał.- Jak cię zwą synu?- Forwad Przytulił do ramienia płaczącego kolegę.
-Backward.- chłopak miał w ręku słuchawki, a obok niego stała radiostacja.
-Jesteś radiooperatorem? A wpadłeś kiedyś na pomysł, żeby...
-...odtwarzać stare kawałki – tak. Tym się właściwie głównie zajmuję. Czasem też słucham Orbitala, ale ostatnio tak jakoś mnie to nudzi, bo przed mikrofonem posadzili faceta z Zachodu i ciągle nuci „If you are going to San Fransisco”, albo rozwodzi się nad pojedynkiem jakiś kolesi z Los Angeles i Phoenix. Z tego co rozumiem to występowali swego czasu na czymś jakby dzisiejszej arenie, ale po pięciu w drużynie. Coś tam jeszcze było z koszykami i piłką, ale do końca nie rozumiem. Wiem, że się przepychali i ciągnęli za koszulki – co oni wiedzą o walce...
-Żołnierze! Który z was nadawał sygnał ratunkowy?
-To właśnie ja, panie...- z trudem odgadł stopień wojskowy- majorze.
-Doskonała robota, szeregowy. Nie wiem, czy wiecie, ale to uratowało wam życie.
W skład oddziału poza kotem Piecem i Backwardem wchodzili jeszcze ładowniczy Ustnik, dowódca-celowniczy Aleksander Gierd, zwany Alem i mechanik Grzegosław. Ten ostatni wychowywał się w gruzach i przypadkowo zaciągnął się do armii.
-Jak to? Nie chcecie wracać z nami do kwatery głównej?- major chciał już zakończyć zadanie. Zapakować wszystkich do ciężarówki, zaprzęgnąć prowizoryczny czołg na hol i wracać do domu.
-Nie. Mamy swoje plany. Zgłosimy się oczywiście do naszej jednostki w Steelwish, ale póki co zamierzamy coś innego. Podobnież pewien koleś zbija wielkie gamble na sprzedaży niewolników. Skorzystamy z tego, że armia zakazała niewolnictwa i odbierzemy mu fortunę. Jeśli chcecie, możecie jechać z nami – zdobyczy nie zabraknie, a z tego co widzę moi chłopcy polubili się z twoimi- spojrzeli z uśmiechem na twarzy na Forwarda i Backwarda pogujących przy „Smells like teen spirit”.
-Z przykrością muszę odmówić. Ojczyzna mnie potrzebuje.- Wiele razy w późniejszych czasach major przypominał sobie tą sytuację, ale zawsze wiedział iż postąpił słusznie. Gdyby po wojnie istniał podział terytorialny, to z pewnością powiedział bym: „Kraj miał wszelki powody by być z niego dumnym”.
Część IV
Paprotek. |
komentarz[18] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Szeregowiec Marian (III)" |
|
|
|
|
|
|
Wykryto nieautoryzowany dostęp!!!
|
|
Sonda |
Top 10 |
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
ShoutBox |
|
|